Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

Z archiwum „Wiadomości”

„Bo ustrój pszczół w ulu to mądrości lokata, może służyć za przykład dla ludzkości świata”

Rozmowa z BOGDANEM SZYMUSIKIEM (1919 – 2015) , znanym pszczelarzem z Woli Duchackiej

 

– Ma Pan bardzo ciekawe zainteresowania, których wiele osób mogłoby Panu pozazdrościć. Z czego jest Pan najbardziej dumny?

– Na pewno muzeum pszczelarstwa mogę uznać za swój życiowy sukces. Od dziecka interesowałem się pszczołami, a wszystko zaczęło się w czwartej klasie szkoły podstawowej, gdy w jednej z książek znalazłem ustęp o pszczołach. Poza tym, mój sąsiad miał pasiekę, więc często podglądałem jego pracę przez płot, a jego sąsiad – mój rówieśnik – udzielał mi różnych informacji o gospodarce pasiecznej. Dopiero w czasie wojny zakupiłem kilka pni i próbowałem samodzielnie z nimi gospodarować. W bieżącym roku pogoda nie za bardzo pszczołom dopisuje, ponieważ noce są chłodne, a w dzień powietrze nie nagrzewa się do tego stopnia, by pszczoły mogły pracować.

– Pochodzi Pan z Ziem Utraconych. Jak trafił Pan do Krakowa?
Pochodzę dokładnie z województwa tarnopolskiego, tam się urodziłem. Mieliśmy dworek – resztówkę pod Lwowem, w Przemyślanach. Ale podczas wojny musieliśmy uciekać, ponieważ Ukraińcy mordowali Polaków. Wyjechaliśmy zatem do Krakowa, ponieważ  to były rodzinne strony mojego ojca. W sumie wszystko dobrze mi się teraz układa i żałuję tylko, że nie mam następców. Syn i córka lubią miód i często pomagają przy miodobraniu, ale żadne z nich nie myśli o prowadzeniu gospodarki pasiecznej.

– Od 1985 roku prowadził Pan muzeum pszczelarstwa przy ul. Dobczyckiej. Skąd pomysł na jego założenie?

Kiedy byłem po maturze, wybuchła wojna. Sowieci zajęli wschodnie tereny Polski, wówczas musiałem iść do pracy, ponieważ w przeciwnym przypadku wywieźliby mnie i moją rodzinę na Sybir. Potem studiowałem pszczelarstwo w Ukraińskim Techniczno – Rolniczym Instytucie w Podebradach (Czechy – Morawy) i ukończyłem je z wynikiem bardzo dobrym. Podczas pobytu we Lwowie, kupiłem sobie książkę „Wzorowa pasieka”, którą wielokrotnie czytałem i dzięki temu zdobyłem sporo wiedzy o pszczołach. Gdy już przyjechaliśmy do Krakowa, przez pewien okres czasu codziennie po pracy chodziłem do Biblioteki Jagiellońskiej, gdzie siedziałem godzinami, czytając książki pszczelarskie i robiłem notatki. W ten sposób udało mi się historię pszczelarstwa ułożyć chronologicznie i przedstawić ją w eksponatach muzealnych. Tak się złożyło, że pracowałem w Wydziale Rolnictwa i Leśnictwa Urzędu Wojewódzkiego, w związku z tym miałem bezpośrednie kontakty z pszczelarzami w terenie i od nich zdobyłem wiele oryginalnych eksponatów – głównie uli – a brakujące wykonywałem sam, na podstawie znajomości literatury.

– Podejrzewam, że muzeum cieszyło się dużym zainteresowaniem odwiedzających?

– Owszem. Przede wszystkim przychodziły tu klasy z podstawówek, które uczyły się o pszczołach. Dzieci zadawały pytania, a ja im odpowiadałem w oparciu o eksponaty. Potem zawsze następowała uczta w postaci wafelków z miodem i widziałem, że im to smakowało, bo wiele dzieci prosiło o repetę. Jeszcze teraz spotykam w sklepie młode osoby, które mile wspominają pobyt w moim muzeum jako przedszkolaki, chociaż teraz są już dorosłe. To bardzo miłe. Godne uwagi jest też to, że Akademia Rolnicza Wydział Ogrodnictwa przysyłała studentów na praktykę do mojego muzeum. Jedna pani napisała nawet pracę magisterską o pszczołach.

– Dlaczego zdecydował się Pan sprzedać swoje muzeum?

– Moja żona przez kilka lat ciężko chorowała, a po jej śmierci zostałem właściwie sam; ani syn ani córka się tym specjalnie nie interesowali. Dlatego postanowiłem je sprzedać. Wybrałem „Bartnika Sądeckiego”, gdyż jest to najlepsza tego typu firma w Polsce.

– Czy praca pszczelarza jest trudna? Nigdy nie bał się Pan, że zostanie użądlony przez pszczoły?

– Dla mnie to chleb powszedni. A dzięki temu, że pszczoły mnie czasem użądliły, nie choruję na reumatyzm, ponieważ jad pszczeli jest leczniczy. Pracując przy pszczołach, trzeba pamiętać o tym, żeby się odpowiednio ubierać i obchodzić z nimi. Pszczoły są najbardziej zaniepokojone przed burzą i atakują, dlatego należy pracować w siatce.

– Jest Pan autorem książki „Historia pszczelarstwa polskiego w zarysie”. Skąd wziął Pan inspirację do jej napisania?

– W gimnazjum omawialiśmy „Georgiki” Wergiliusza, a IV Księga poświęcona jest właśnie życiu pszczół. Dowiedziałem się z niej, jak z nimi wówczas gospodarowano. A w swojej książce zawarłem między innymi dwa morały. Pierwszy mówi: „Od narodzin do śmierci pełnią różne role, krzątają się przy plastrach, idą po miód w pole; pszczoły nigdy niczego z prac swych nie uronią, a przy tym jak rolnicy – i żywią i bronią.” A drugi: „Bo ustrój pszczół w ulu to mądrości lokata, może służyć za przykład dla ludzkości świata.”

– Czym jeszcze się Pan interesuje? Co lubi Pan robić w wolnych chwilach?
– Kiedy poszedłem na emeryturę, zrodziło się u mnie nowe zainteresowanie, a mianowicie kolekcja zegarów – wiszących i stojących. W zbiorach posiadałem nawet zegar królowej Elżbiety. Kupuję je na giełdzie przy ulicy Grzegórzeckiej i jeśli zachodzi potrzeba, sam je remontuję. Teraz powoli skracam to hobby i wyprzedaję kolekcję. A nie chwaląc się, jestem też „złotą rączką” i wszystkim się interesuję. Zrobiłem wylewkę przy domu, żeby wejście wyglądało estetyczniej. Miałem też nad drzwiami rysunek niedźwiedzia rozjadającego barć, który skopiowałem ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej. Był pod nim napis „Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca”. Myślę, że morał ten można dobrze odnieść nie tylko do misia, ale i do życia pszczelarza.

– Co się stało z pasieką, którą Pan prowadził?

W latach 80., gdy u ludzi pojawiło się AIDS, pszczoły zaatakowała waroza. Jest to weszka, wielkości ziarnka maku, ale czerwona. Pasożytując, potrafi wyniszczyć całe rodziny pszczele. Roznoszą ją trutnie z innych pasiek, które mają wolny wstęp do wszystkich uli. I ona to właśnie zniszczyła mi pasiekię. Próbowałem ją potem dwukrotnie odbudować, ale na sylwestra zawsze przez kilka godzin strzelają petardy, czego zimujące pszczoły z zasady nie wytrzymują i giną. Jest jeszcze jedna sprawa – pszczoły czasem się roją. Przed wędrówką siadają na drzewie i trzeba wyjść i je stamtąd zdjąć. A ja nie mam już takiego zdrowia ani kondycji i nie mogę ryzykować. Dlatego musiałem zrezygnować z pasieki.

Rozmawiała: BARBARA BĄCZEK

Fot. archiwum „Wiadomości”

Zbiory B. Szymusika w posiadaniu „Bartnika Sądeckiego”

[rozmowa ukazała się w „W” w lipcu 2008 r.]

Share Button