Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

Pamięci Władysława Grodeckiego, który zmarł październiku br. w wieku 76 lat. Fragment atykułu pióra nieżyjącej już Zofii M. Żmudzkiej ukazał się w „Wiadomościach” w grudniu 2004 roku.

10 lat życia spędzonych łącznie na przeszło 30 wyprawach do niemal takiej samej liczby krajów na całym świecie. To już nie pasja, to prawie zawód pana Władysława Grodeckiego, 62-letniego mieszkańca Nowego Bieżanowa, który podróżuje od przeszło 30 lat. (…)

 

Wigilia w Iraku

–          Moje pierwsze święta z dala od rodzinnego kraju spędziłem w Iraku, podczas pracy na dwuletnim kontrakcie, w latach 1975-1976 – opowiada Władysław Grodecki. – Pojechaliśmy wtedy z ekipą na południe kraju, do Zapomnianego Świata Sumerów. Dla mieszkańców tego kraju zbliżające się dni wielkich świąt chrześcijańskich były zwykłymi roboczymi dniami, nie było więc nigdzie żadnych dekoracji ani tego podniosłego nastroju… Noc z 24 na 25 grudnia postanowiliśmy spędzić w mieście Al-Kut nad Tygrysem, w maleńkim hoteliku. Recepcjonista, gdy dowiedział się, że jesteśmy Polakami (czyli jak tu o nas mówiono – Bolanda), upewnił się, że katolikami – z tajemniczym uśmiechem zaprosił nas na kolację. Wtedy szanowano w Iraku Polaków, nie byliśmy tak jak dzisiaj „okupantami” i w tym hotelu wiedziano, jaki to ważny dla nas posiłek w tym dniu…

Nie było barszczu z uszkami, karpia, ale na stół przykryty czystym obrusem podano najsmaczniejsze potrawy zarezerwowane tylko dla białych turystów, a więc: słodką ryżową zupę, hubusy, czyli placki zastępujące chleb, dżydżadż czyli kurczak z ryżem, jarzyny, owoce. Iraccy kelnerzy przynieśli nawet świece, aby stworzyć odpowiedni nastrój. Jednak w tamtej skromniutkiej salce restauracyjnej panował smutek…

–          Nawet łamanie się opłatkiem, który ktoś z nas przywiózł z Polski, spożywanie tego niezwykłego posiłku wigilijnego i wspólne śpiewanie kolęd nie zmieniło nastroju zadumy i tęsknoty za rodzinnym krajem – wspomina podróżnik. – Tak się złożyło, że dla całej naszej grupy to były pierwsze święta spędzane poza Ojczyzną.

Wigilia w Indiach

Gdy w 1992 r. pan Władysław przybył do Delhi, to miasto nie było mu obce, był w nim już osiemnaście lat temu. Ale teraz przyszło mu spędzić w tym mieście św. Tomasza Apostoła Boże Narodzenie. Zatrzymał się wtedy w parafii św. Franciszka Ksawerego, w centrum miasta. Otoczenie kościoła przybrało na ten czas odświętny wygląd, katolickie domy udekorowane były gwiazdami betlejemskimi i szopkami, a do świątyni zdążali ludzie, co prawda lepiej ubrani niż na co dzień, ale przeważnie bez butów…

–        Ta ciepła, wigilijna noc, gdzie w 68 roku zginął św. Tomasz, w niczym nie przypominała tych cudownych wieczorów znad Wisły – wspomina podróżnik. – Tutaj brak było śniegu, ciszy, wigilijnego stołu i opłatka. W tej sytuacji, po spożyciu skromnej kolacji u gościnnych salezjanów, „połamałem się” kawałkiem ryżowego chleba z przygodnie poznanym studentem. Przed północą, obok kościoła pojawił się ołtarz polowy, wokół którego wierni rozkładali chustki i ręczniki, siadając na nich… Rozpoczęła się pasterka… Jednak pomimo dźwięku dzwonów i donośnego śpiewu chóru kościelnego, bardziej przypominała ona jakiś lokalny piknik na cele dobroczynne niż jedną z najważniejszych mszy św. w roku.

Wigilia w Chinach

W 1997 r. Władysław Grodecki odwiedził kraj za wielkim murem. Chiny są bardzo męczące dla przybyszów z Europy – zwłaszcza zimą, przez swój wilgotny klimat z dużą zawartością pyłu w powietrzu, nieufność i podejrzliwość mieszkańców dla obcych, a przede wszystkim straszliwy, wszechobecny brud i wręcz nieludzkie warunki podróżowania.

–          Planowaliśmy wtedy spędzić święta w Kantonie, odpocząć tam trochę – wspomina pan Władysław. – 24 grudnia przyszło nam opuścić Guilin autobusem, który po podróży koleją transsyberyjską, był moim zupełnie nowy doświadczeniem. Nie będę tu mówił o szczegółach, ale proszę mi wierzyć, to był prawdziwy horror…

Tamtą Wigilijną Noc w Kantonie podróżnicy spędzili w schronisku młodzieżowym, po tym jak „gościnny” konsul RP zaproponował im noclegi w pokojach konsulatu po 60 dolarów od osoby za noc…

–          Nie było więc owego wieczoru wspólnego z konsulem polskim posiłku wigilijnego – wspomina z goryczą podróżnik. – Zamiast tego była duża smażona ryba, przyniesiona przez kolegów z pobliskiego bazaru, chleb, jabłka, banany i zabrany z kraju opłatek… I chociaż w naszym pokoju zatrzymali się studenci z Francji i mnich buddyjski, tylko ten ostatni skorzystał z mojego zaproszenia. Tak więc, po spożyciu wigilii i odśpiewaniu wszystkich kolęd, jakie znaliśmy, usiadłem na łóżku buddysty i słuchałem, jak zawodził swe tybetańskie melodie… Jakiś czas później, jeszcze tej samej nocy, poszedłem na spacer w okolice pięknie iluminowanego napisem „Merry Christmas” wieżowca „White Swam”, w owych latach jednego z dwóch, jakie znajdowały się w Kantonie. Uwagę gapiów przykuwała tu ogromna szopka „bożonarodzeniowa” ze św. Mikołajem, ale bez Dzieciątka Jezus, Matki Bożej i Józefa… Na podium, obok okazałego wodospadu, chór śpiewał kolędy z różnych krajów świata.

Tak jak na całym świecie, także i w Chinach, czas świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, to znakomita okazja dla handlowców na powiększenie swej kiesy i opróżnienie magazynów z zalegającego towaru. Kupujący mają wtedy hojne kieszenie, zwłaszcza jeżeli chodzi o prezenty dla dzieci. Chińczycy nie są w tym odosobnieni, tym bardziej że sklepy są tam wtedy otwarte przez całą noc, a na ulicach Kantonu pojawia się wielu Mikołajów. Dzieciaki są zainteresowane nie tylko zakupami i prezentami, ale i egzotycznymi, dziwnie ubranymi postaciami z długimi brodami.

– Tamtego wieczoru, jedna z dziewczynek pociągnęła za brodę Mikołaja i ta niespodziewanie odpadła – wspomina pan Władysław. – Zdumienie było olbrzymie, ale wtedy ktoś zauważył moją brodę, oczywiście prawdziwą, więc fałszywemu Mikołajowi zdjęto czapkę i włożono na moją głowę. I tak zostałem chińskim świętym Mikołajem – śmieje się podróżnik.

Wigilia w Indonezji

Smutną samotną Wigilię spędził pan Władysław w Indonezji, w Jakarcie, w 1999 r. Niedawno przeżył ciężkie chwile, został okradziony z czeków podróżnych, nie wyleczone do końca niezwykle przykre uczulenie dało mu się porządnie we znaki. W ambasadzie RP znalazł życzliwych ludzi, którzy udzielili mu pomocy, cieszył się, że spędzi ten szczególny wigilijny wieczór wśród swoich… A jednak tak się nie stało. W dzień Wigilii, widząc całkowity brak zainteresowania swoją osobą, opuścił ambasadę i udał się pieszo do odległego o 10 km kościoła katolickiego, gdzie proboszczem był znany mu już polski sercjanin. Uroczysta msza św. w pięknie udekorowanym kościele rozpoczęła się odśpiewaniem „Cichej nocy”, później już jednak było coraz mniej kolęd, i nie tak piękne i donośne, jak w Polsce.

– Wiedziałem dobrze, że jestem w stolicy największego muzułmańskiego kraju świata – mówi pan Władysław. – Ale jeszcze dobitniej uświadomiłem to sobie, gdy w pewnej chwili śpiew chóru i głos kapłana został całkowicie zagłuszony przez muezzina z pobliskiego minaretu, nawołującego do modlitwy… A zamiast śniegu, padał ulewny deszcz.

Po powrocie do polskiej ambasady, podróżnik pogodzony już z faktem, że tę Wigilię spędzi samotnie, spożył swoje „siedem dań”: kurczaka, ryż, zupę grzybową, smażoną rybę, ciasto, banany, pomarańcze, rambutany…

 

Muzyka Wschodu…

– Takie to właśnie były moje Wigilie i święta Bożego Narodzenia z dala od Ojczyzny – pan Władysław chętnie opowiada o wszystkich swoich podróżach i wyprawach. Jak twierdzi, cały świat jest piękny i wart poznania, jednak podzielił się z nami swoimi świątecznymi przeżyciami z krajów Wschodu, bowiem szczególnym uczuciem darzy właśnie Wschód, ten Bliski i ten Daleki. Dlaczego? Ponieważ zgadza się ze starą sentencją, że to muzyka Wschodu jest najpiękniejsza, i kto raz ją usłyszał, nie będzie chciał słuchać żadnej innej…

Zofia M. Żmudzka

 Fot. arch. „W”

Share Button