Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

anna_blaszke

 

ANNA BLASCHKE z wykształcenia jest biologiem i wuefistą. Obok pracy zawodowej od lat realizuje się jako poetka (ma na swym koncie tomiki poetyckie „Szybkie sny” i „Gdzie ta sukienka?”) oraz autorka tekstów dramatycznych i prozatorskich. Jest też współzałożycielką Niezależnej Grupy Teatralnej „Porfirion”, a ostatnio współtwórczynią „Kabaretu śmieszącego od jutra”. Pracowała w Szkole Podstawowej nr 149 i Gimnazjum nr 28 na Kurdwanowie, gdzie zamieszkała z rodziną po przeprowadzce do Krakowa. Prywatnie od 40 lat jest żoną (tego samego mężczyzny!), matką oraz babcią wnucząt mieszkających w Polsce i Irlandii. – Aniu, które z Twych licznych zainteresowań, pasji są Ci szczególnie bliskie?
– Na pierwszym miejscu na pewno jest „Porfirion”. Na drugim ustawiłabym w tej chwili może nie tyle pisanie, co kontakty z ludźmi piszącymi. Jestem w grupie „Poeci po godzinach”. Mamy swojego bloga, gdzie są prezentowani autorzy, ich wiersze, relacje z wydarzeń organizowanych przez grupę, a są w niej twórcy z całej Polski. To dla mnie bardzo istotna aktywność. Na trzecim są wnuki, które mieszkają daleko: troje w Irlandii, a dwoje w Warszawie. Najwięcej czasu poświęcam tym irlandzkim. Staram się uzupełniać ich historyczną wiedzę oraz językowe umiejętności, czy to podczas odwiedzin, czy przez skypa. I jest jeszcze teatr. Kiedyś częściej oglądałam spektakle w Warszawie, gdzie miałam darmowe wejściówki. Dzisiaj, gdy moja synowa – Małgorzata Bogajewska, która jest reżyserem – realizuje spektakle również w Krakowie, interesuję się też tym, co wystawiają tutejsze teatry.
– A gdyby była taka możliwość, co zmieniłabyś w swoim życiu?
– Nie żałuję rzeczy, które powymyślałam. Z moim mężem, od chwili poznania się, do decyzji o ślubie dojrzeliśmy po tygodniu. Po dwóch miesiącach byliśmy małżeństwem. Dziecko też było od razu, bo tak sobie wymyśliłam. Na studia z Katowic do Warszawy przeniosłam się, bo tak chciałam. Natomiast do dzisiaj nie umiem zaakceptować tego, że przenieśliśmy się do Krakowa. Niestety.
– Niestety?
– Tak, bo trauma, jaką przeżyłam po przeprowadzce do Krakowa, została na zawsze. Wyobraź sobie, że przychodzisz tam z teczką udokumentowanych sukcesów, potwierdzonych wszystkimi możliwymi nagrodami, i jesteś w nowej szkole traktowana jak uboga krewna z prowincji. Zaczynasz wszystko od zera. Angażujesz się, pracujesz na maksa, ale i tak w oczach władz szkolnych to inni są lepsi. Dzisiaj inaczej na to patrzę, ale wtedy bolało. Moje poczucie wartości zostało wówczas zachwiane. Potwornie. Cały czas, pomimo iż nie miewam kompleksów, czułam się gorsza niż towarzystwo, do którego trafiłam. I dlatego mówię, to nie jest moje miasto.
– A skąd się wziął pomysł na pisanie wierszy?
– Pisałam od dziecka; zapiski wydarzeń, potem wspomnienia, powieści… Gdy niedawno przeczytałam ich fragmenty na wieczorze prozatorskim, to słuchacze przekonywali mnie, że powinnam je wysłać do wydawnictw. A co do wierszy. Do dziś nie wiem, co mi odbiło, że w pewnym momencie zaczęłam zapisywać pionowo moje myśli. Potem poszłam z nimi do Henia Cyganika (nieżyjący poeta, publicysta, także mieszkaniec Kurdwanowa – przyp. M.F-S). I zapytałam, co to jest warte. Heniu przeczytał i zapytał, czy ma być szczery. Potaknęłam. Stwierdził: „To jest do dupy, ale pisz, bo masz potencjał”. Tak zaczęła się moja bardzo bliska znajomość, współpraca z Heniem, który jest do dzisiaj moim guru. Wtedy zaczęłam pisać wiersze.
– Odkąd pamiętam, byłaś zawsze osobą aktywną. Choroba, z którą walczysz, tego nie zmieniła. Gdy zobaczyłam, jak grasz w filmie rolę kobiety chorej na nowotwór, płakałam…
– Grałam tam, będąc po chemioterapii. Pamiętam, że zapytałam twórców, czy mam być w peruce czy bez? A już miałam taki lekki odrost. Na to oni, że bez peruki będzie ciekawiej.
– Co sprawiło, że zagrałaś tę rolę?
– Nic. To była tylko rola. Znam ludzi, których choroba bardzo zmieniła. Na przykład Heniu Cyganik przewartościował swe życie. Tymczasem ja cały czas żyję obok choroby. Inaczej, ona idzie swoim torem, a ja obok – swoim. Stosuję się do zaleceń lekarzy, ale nie pozwalam, żeby choroba mną zawładnęła. Ani jednej łzy nie uroniłam od momentu kolejnych diagnoz. Mój mąż i dzieci dowiedziały się o tym, że jestem chora, gdy już miałam mieć operację.
– Co jest najtrudniejsze w walce z chorobą?
– Dla mnie najtrudniej było ułożyć kalendarz. W ustalonych terminach musiałam być na chemiach, ale staram się żyć normalnie; jeździłam do Irlandii, nie mówiąc już o wyjazdach do Warszawy, w czym nawet termin operacji mi nie przeszkodził. Pani doktor zaproponowała piątek, a ja na to, że w tym dniu nie mogę, bo muszę jechać do Warszawy pilnować wnuki. Na to pani doktor na mnie popatrzyła i zaproponowała poniedziałek…
– Jesteś w trakcie kolejnej terapii. Powiedz, co Ci daje siłę do walki z chorobą?
– Sama nie wiem. Samolubstwo? No, nie wiem, jak to nazwać. Jak się dowiedziałam, że jestem chora, to sobie pomyślałam tak: jedno dziecko na swoim, drugie na swoim, trzecie też. W takim dosłownym sensie to już nikomu nie jestem potrzebna. Czyli teraz, jak mam żyć, to głównie dla siebie i z tego powodu muszę tę chorobę zgwałcić, wyrzucić z organizmu. Tymczasem wiele chorych na nowotwory kobiet, zwłaszcza tych, które mają małe dzieci, cierpi i to stanowi dla nich dodatkowe obciążenie. Pamiętam, że kilka lat temu, gdy odbierałam wyniki po leczeniu i usłyszałam diagnozę, że na ten moment jestem zdrowa, pani doktor powiedziała, że wygrałam w 80 procentach głową. Wiesz, w trakcie chemioterapii nie histeryzowałam, wiecznie żartowałam. Ajeta, moja córka, mówi, żebym napisała o tym książkę…
– Może to jest dobry pomysł...
– Jedyna rzecz, którą na ten temat napisałam, to taki „poradniczek”. On powstał, bo mnie w szpitalu prosiły siostry, abym dla pacjentek będących w trakcie chemioterapii spisała swoje uwagi, jak się zachowywać, co jeść, żeby to przeżyć. Te moje rady zmieściły się na trzech stronach. Ponadto napisałam pięć wierszy, z których trzy dedykowałam leczącym mnie lekarzom. Tymczasem Ajecie chodzi o to, żebym zebrała wszystkie anegdoty, historie związane z przeżywaniem choroby. Wiesz, ja nawet gdy byłam w szpitalu, utrzymywałam z córką, przez skypa, kontakt. Opowiadałam jej, co robię, jak się zachowuję, jak żyję z trakcie leczenia, a ona mi cały czas powtarzała: „Mamo, spisz to! Takiej wariatki z rakiem to chyba ze świecą szukać”.
– Czyli aktywność, przebojowość, humor pomagają pokonywać chorobę?
– Zauważyłam, że u nas jest wiele tematów tabu. Ludzie chorzy starają się ukryć chorobę. Tymczasem ja perukę zdejmowałam w momencie, gdy włosy były zaledwie odrośnięte. I miałam gdzieś, że ludzie na mnie patrzą. Nie kryję, że jestem po chemiach. Mnie to nie przeszkadza. Są ludzie, którzy unikają rozmów o chorobie. Oni nią żyją, zatrzymują w sobie, zamiast właśnie wyrzucać to z siebie. Kładą się do łóżka i zaczynają się koszmary. A ja przykładam głowę do poduszki i już mnie nie ma. Układam wierszyki, wymyślałam, w co ubrać „Porfiriony”, wyjeżdżam albo idę na kolejne spotkanie z twórcami… No, nie roztkliwiam się nad sobą. Prowadzę rozmowy z rakiem, mówię mu, rozkazuję, żeby sobie poszedł. Z moich obserwacji wynika, że i lekarze wolą uśmiechniętych pacjentów.
– A co zmienia choroba?
– To co się na pewno zmieniło u mnie, to oswojenie ze śmiercią. Dobra, powiedziałam, kiedyś trzeba umrzeć. Teraz wiem, że jak jest dobra opieka, to człowiek nie cierpi. Przechodzisz do innego świata i już. I powiem ci jeszcze jedno. Ani razu się nie modliłam o uzdrowienie, chociaż wiem, że Pan Bóg jest. Wiem też, że w czasie choroby wiara bardzo pomaga, a wiele osób wierzy w uzdrowienia i te fizyczne, i duchowe. Ale ja wolę dziękować. Przecież wiem, jak wszyscy tymi prośbami Boga zasypują…

Rozmawiała: Maria Fortuna-Sudor
Zdjęcia z archiwum Anny Blaschke

 

Post scriptum

Gdy robiłam z Anią wywiad, jej choroba była jego tłem. Ale w niedługim czasie wiele się zmieniło. Ania znów zachorowała. Chociaż to, jak po raz kolejny stawia czoła chorobie, jest warte najwyższej pochwały. Pomagają jej w tym bliscy; dzieci, mąż, rodzina. I jeszcze przyjaciele, i znajomi. Gdy byłam u niej, aby autoryzowała wywiad, jej dwa telefony dzwoniły co chwilę. – To niezwykłe, ile ludzi do mnie dzwoni, odwiedza, jak wiele dobrego z ich strony mnie spotyka… – mówiła. – To Twoja dobroć i bezinteresowność wraca – stwierdziła Ajeta, która z najmłodszym synem przyleciała z Irlandii, aby być z mamą.

Anna Blaschke zmarła
26 września 2014 r. w wieku 63 lat

23 września zamieściła na Facebooku:

Kochani,
w życiu nie podejrzewałam, że tyle życiodajnej energii spłynie na mnie, ze wszystkich stron. Jestem zdumiona ogromem ciepła, jakim mnie obdarowujecie. Dziękuję Wam za wszystkie posty, maile, niezliczoną ilość telefonów, a nade wszystko za odwiedziny, które ładują mi akumulatory na maksa. Idzie ku dobremu. Długo będzie szlo, ale tak musi być.
Szczególnie dziękuję moim dzieciom, bez ich ofiarnej pomocy nie wiem, jak by było. Ajecie, która z półtorarocznym synkiem przyleciała, zostawiając w Irlandii dwóch synów pod opieką ojca, a mojego kochanego zięcia Łukasza, do którego wdzięczności nie potrafię wręcz wyrazić. Bartkowi i Gosi, którzy potrafią tak zgrać swoje skomplikowane terminarze, by Bartek mógł przyjechać i wspierać siostrę.
Ja też Was bardzo kocham!

***
ktoś napisał moje życie prozą
taka powieść tworzona zrywami
raz wciąga niczym gąbka
raz nudzi marudzi
jak to w życiu bywa

w potoku słów zwyczajnych
chwil szarej codzienności
zdań otwartych świtem
zamkniętych kropka nocy
znalazłam krótkie wiersze
pisane złotem
rytmem serca
śpiewem duszy

kiedy czytam swoje życie
wracam do tych stron
do barwnych ilustracji
najpiękniejszych dni

Ten kto napisał moje życie
był Poetą
malarzem umysłu i ducha

***
Pantum krakowskie

na rynku krakowskim gołębie
gdy pierwszy hejnał rozbrzmiewa
chmur kilka przepływa po niebie
na plantach rzucają cień drzewa

gdy pierwszy hejnał rozbrzmiewa
kwiaciarka rozstawia wazony
na plantach rzucają cień drzewa
gołębie buszują w koronach

kwiaciarka rozstawia wazony
chryzantem się złocą czupryny
gołębie buszują w koronach
drzew cicho liczących godziny

chryzantem się złocą czupryny
gdy ranek otwiera dzień nowy
drzew cicho liczących godziny
wzdłuż plantów drży szpaler zielony

gdy ranek otwiera dzień nowy
na rynku krakowskim gołębie
wzdłuż plantów drży szpaler zielony
chmur kilka przepływa po niebie

Share Button

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

* Copy This Password *

* Type Or Paste Password Here *