Historia tajemniczego malarza ALEKSANDRA KOZY wciąga jak serial. W kwietniu usłyszeliśmy o zapomnianym artyście z ulicy Cechowej, którego prace zostały wystawione w Galerii 26 przy ul. św. Tomasza. Obrazy z gatunku sztuki naiwnej zauroczyły nas i od razu pojawiła się myśl, żeby odkryć kto za nimi stoi. Dotarliśmy do krewnych artysty. Okazało się, że była z niego bardzo barwna postać.
– Jak pani tak patrzy na jego twarz, to pasuje do tych obrazów? – pyta Władysław Lechowicz, zięć Aleksandra Kozy.
Oboje kręcimy przecząco głowami. Przed nami zdjęcie mężczyzny w garniturze i krawacie, który wygląda bardziej jak urzędnik czy dyplomata. Tymczasem był on pracownikiem kolei, a na rencie piastował funkcję kierownika Świetlicy Środowiskowej Kurdwanów. Miejsca, które wraz z kilkoma przyjaciółmi, stworzył od zera. Jego pracą dodatkową było malowanie ścian. Jeszcze większym zaskoczeniem jest jego twórczość – obrazy, rzeźby z gliny, instalacje, szopki – niby od razu widać talent, ale wszystko takie jakby nieidealne.
– Gdyby robił to lepiej, nie byłby tym Aleksandrem Kozą. Jemu nie rozchodziło się o to, aby mieć miano artysty. Siła tej sztuki polega właśnie na jej niedoskonałości – mówi Władysław Lechowicz.
Wolał malować obrazki
Tydzień pracy Aleksandra trwał 7 dni. Jak nie pracował na etacie, to ludzie zamawiali go do remontów i malowania, czasem z rocznym wyprzedzeniem, a czasem nawet i do Zakopanego. W rodzinnym archiwum jest Dyplom Mistrzowski w rzemiośle malowania budowlanego z 13 listopada 1959 roku, wydany przez Izbę Rzemieślniczą w Krakowie przy ul. Anny 9.
Malował starannie, czysto i zawsze sprzątał po sobie. Poza tym miał do tego rękę, skoro wraz z artystą Stanisławem Wałachem byli wynajmowani do malowania kościołów.
Gorzej już było w domu: – Jak go Jańcia [żona] chciała zagonić do malowania pomieszczeń, to on zawsze miał inne zajęcie. A najbardziej to wolał malować te swoje obrazki – wspomina Władysław Lechowicz.
Najczęściej malował pejzaże, na których utrwalił Podgórze, Kraków i najbliższe stolicy Małopolski miejscowości wypoczynkowe. Malował też kwiaty i święte obrazki, ale ciekawił go również człowiek, stąd w dorobku nie zabrakło ciekawych portretów.
Kronika z baraku
Pracowitość i skrupulatność Aleksandra Kozy widać też na przykładzie przepastnej Kroniki Świetlicy Środowiskowej Kurdwanów przy ul. Cechowej. Od pierwszego dnia (20.05.1962) zapisywał w niej wszystkie wydarzenia:
„3 czerwca odbył się wieczorek z kawą i magnetofonem przy udziale 65 osób”.
„Dnia 10 II odbył się wieczorek taneczny, z którego w bardzo przyjemnej atmosferze skorzystało ponad 50 osób”.
W Świetlicy odbywały się pokazy kina objazdowego, odczyty na temat sportu, podróży, zbiorów wawelskich i sztuki. Wygłoszono prelekcję na temat szkodliwości palenia. Na Sylwestrze w 1963 roku bawiło się 200 osób. Działało kółko plastyczne, biblioteka, klub książki i prasy, a także szereg zajęć dla dzieci i młodzieży, które dzięki temu miały się nie plątać po ulicy.
Świetlica powstała w baraku, który Aleksander Koza wraz z grupą zapaleńców doprowadził do porządku niemal ze stanu ruiny. Mieszkał po drugiej stronie ulicy, więc klucze były dostępne w każdej chwili.
– Był blisko i był dyspozycyjny. W pewnym momencie jego życie to było w kółko to samo, dom – klub, dom – klub – mówi Władysław Lachowicz.
Z Kurdwanowa do Ameryki
Choć Aleksander Koza nie opuszczał na dłużej krakowskiego Podgórza, to jego nazwisko zawędrowało aż za ocean. Prawdopodobnie w Muzeum Etnograficznym został zauważony przez gości z Ameryki, którzy pokazali jego prace na swoim kontynencie.
„Dyrekcja i pracownicy Muzeum Polskiego w Ameryce serdecznie dziękują za obraz „Głowa żeglarza” – napisał w podziękowaniu kustosz muzeum w Chicago.
Nagrodę w wysokości 1500 zł zdobył Aleksander Koza za zdobycie II nagrody od Prezydium Dzielnicowej Rady Narodowej w Krakowie. Tych wystaw i konkursów było naprawdę sporo, co cieszy tym bardziej, że Koza był samoukiem. Plus jego ogromne zaangażowanie dla lokalnej społeczności. Zresztą za pracę społeczną Aleksander Koza został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi.
Jak został jeszcze zapamiętany? Jak na przykład ze Stanisławem Wałachem i psem Tutusiem wiózł przez pół Krakowa tragacz, który kupili na Nowym Kleparzu. Albo jak w Boże Narodzenie grał na skrzypach, gdy chodził po Kurdwanowie z kolędnikami. Dziś to wszystko już wspomnienia. Pozostały jego „niedoskonałe” obrazy i szopki wykończone figurami z szachów.
Paulina Polak
zdjęcia z archiwum Władysława Lechowicza