Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

kapitan_01_16

 

 

 

 

 

 

Rozmowa z kpt. AK WŁODZIMIERZEM WOLNYM, 94-letnim kombatantem, żywą legendą Woli Duchackiej

 

 

– Ojciec sam pracował, a nas było pięciu, więc musiałem pomagać rodzicom. Już od trzeciej klasy chodziłem do Krakowa na Wielopole i sprzedawałem gazety. Do pracy szedłem na nogach, tak jak i do do kościoła w Podgórzu. Pół godziny szło się do kościoła, a do pracy w Krakowie prawie godzinę. (…) Co ciekawe, nie lubiłem historii, bo nie potrafiłem opanować dat. Lubiłem za to plastykę i matematykę. Strasznie lubiłem topografię, czyli rysowanie map i nasze wycieczki krajoznawcze, na których bawiliśmy się w strzelanie i podchody.

– Czy urodził się Pan w Krakowie?
– Tak, urodziłem się w Krakowie, 3 sierpnia 1921 roku. W domu przy ulicy Wrocławskiej, niedaleko Fabryki Czekolady Piaseckiego. Miałem dwa lata, jak rodzice przeprowadzili się na Wolę Duchacką. Tu wszędzie były pola dworskie. Mój Tato był kolejarzem i gdy kilku kolejarzy się zebrało, wykupili działki pod domy. Ojciec przywiózł mnie na Wolę na furmance. U nas było pięciu braci. Tadek najstarszy z 1914 r., potem Zygmunt, Mietek, ja i Jurek. Jak przez mgłę pamiętam, jak jechaliśmy furą, my, meble, cały dobytek. Miałem ze sobą kapelusz, a w nim wiozłem kota. Bałem się, żeby nie uciekł, ale był tak miły i tak strasznie mnie lubił, że jeszcze długo, długo z nami żył.

– Jakie miał Pan zajęcia w dzieciństwie?
– Różnorakie, jak każdy chłopiec. W 1928 roku Tato zapisał mnie do harcerzy, przy Dworcu Głównym była drużyna kolejowa. Różniła się od innych, bo miała inne stroje. Granatowe spodenki, zielone bluzy, granatowy beret i chustę, a z tylu fioletowy trójkąt, srebrna opaska kolejowa i odznaka: koło pociągu i dwa skrzydła. Ojciec raz w tygodniu zawoził mnie na Pawią na zbiórki. Potem, w 1929 roku założono Dom Gminny i szkołę na Woli Duchackiej. Tam też założono harcerstwo, do którego wstąpiłem. Do dziś jestem harcerzem. Noszę krzyż harcerski, nie palę, nie piję, jak mówiła przysięga harcerska.

– Jak było u Pana w domu?
– Ojciec sam pracował, a nas było pięciu, więc musiałem pomagać rodzicom. Już od trzeciej klasy chodziłem do Krakowa na Wielopole i sprzedawałem gazety. Do pracy szedłem na nogach, tak jak i do do kościoła w Podgórzu. Pól godziny szło się do kościoła, a do pracy w Krakowie prawie godzinę.

– Lubił Pan chodzić do szkoły?
– Lubiłem, ale nie wszystkie przedmioty mi przypadły do gustu. Co ciekawe, nie lubiłem historii, bo nie potrafiłem opanować dat. Lubiłem za to plastykę i matematykę. Strasznie lubiłem topografię, czyli rysowanie map i nasze wycieczki krajoznawcze, na których bawiliśmy się w strzelanie i podchody.

– Jakie ma Pan pamiątki?
– O różne i bardzo dużo. To jest na przykład odznaka strzelecka i dyplom, którą cenię sobie bardzo z 1939 roku. Zdobyłem go na obozie młodzieżowym w Zakrzowie 16 lipca za I miejsce w zawodach strzeleckich. Pamiętam, jak przyjechaliśmy z tego obozu do Krakowa, to było właśnie zgrupowanie z Rydzem Śmigłym na Błoniach, który powiedział: „Obywatele, rozjedźcie się do swoich stron, bo wojna wisi na włosku”. Było nas wtedy ponad dwa tysiące strzelców z różnych stron Polski, a 22 sierpnia miał się odbyć marsz z Krakowa Szlakiem Pierwszej Kadrowej.

– W jakim wieku wyruszył Pan na wojnę?
– W 1939 roku miałem 18 lat. 4 września wyruszyłem jako ochotnik 20. Pułku Piechoty z ul. Wrocławskiej. Dowiedzieliśmy się, że 4 września na granicy Woli Duchackiej i Łagiewnik został zastrzelony żołnierz z grupy zwiadowczej. Niemcy kazali mu oddać broń, ale nie oddał i Niemcy go zastrzelili.

– Ile miał lat?
– Nie wiadomo. Z nim związana jest cała historia. Niemiec strzelił mu w serce, a kula przeszła też przez legitymację, którą miał w kieszeni. Został tylko koniec z nazwiska ……czeski. Pochowaliśmy go bezimiennie. Dziś leży w Grobie Nieznanego Żołnierza na Cmentarzu na Woli Duchackiej. Ja ufundowałem nagrobek z granitu. Jest nieszlifowany, tylko ciosany, poszarpany tak symbolicznie.

– Jaki miał Pan stopień w wojsku?
– Kaprala, a przy końcu dostałem sierżanta. Ale po wojnie zabrano mi stopień i złoty Krzyż Zasługi, przysłany dla mnie z Londynu. Teraz mam jego duplikat i doczekałem się stopnia kapitana. Odznaczenie zabrali mi komuniści, bo AK-owcy byli przeciwko nim, nie popierali Polski Ludowej, która była na usługach Związku Radzieckiego. Za to AK-owców czekała nawet kara śmierci. To bardzo skomplikowana historia i trudno mi ją wytłumaczyć w kilku słowach. Na pewno będziecie się jej uczyć na historii.

– Gdzie Pan walczył?
– Zaraz po wybuchu wojny zgłosiłem się na ul. Wrocławską, gdzie dostałem płaszcz, buty, karabin i plecak. Wyruszyliśmy z Krakowa. 12 września doszedłem na nogach do Lwowa. Po drodze mijaliśmy tory, zastawione pociągami, w których poruszali się uciekinierzy i broń pancerna. Jechały bardzo powoli, z długimi postojami. Kilometr, dwa się podjeżdżało, a potem dalej ruszało się pieszo. We Lwowie od razu wzięto nas z marszu na stanowiska. My z 80 kolegami dostaliśmy Cmentarz Janowski pod Konturową Górą. W czasie przemieszczania się, zauważyłem nagle, że jeden żołnierz padł, zaraz potem drugi. Okazało się, że zastrzelił ich snajper, który był na wieży. Rozpoczął się zmasowany ogień artyleryjski. Po zakończeniu było jeszcze gorzej, bo dostaliśmy rozkaz ataku na bagnety. Do końca życia tego nie zapomnę, bo to najgorszy sposób walki. Ponieważ jednak Niemcy szli na bagnety, a i tak do nas strzelali, my też dostaliśmy rozkaz, żeby strzelać. Pamiętam, że Niemcy uciekając przed nami przeskakiwali taki trzymetrowy mur. Robili to jakby bez żadnego wysiłku, jak pchły. Było widać co znaczy strach przed śmiercią. Odrzucali w naszą stronę granaty i ja wtedy zostałem ranny. Trafiłem do szpitala przy ul. Kurkowej… Potem zostałem łącznikiem u generała Langera. Zapytał: Znasz Lwów? Odpowiedziałem, że jak własną kieszeń,  bo byłem osiem razy we Lwowie, dzięki pracy kolejarza mojego Taty. Zakopane, Wilno i Lwów znałem na pamięć. Od generała dostałem meldunek, schowałem do obcasa buta. Było w nim napisane, żeby „nie magazynować amunicji, tylko rozwieźć na placówki”. Szedłem w nocy od posterunku do posterunku. Nie było mnie wiele godzin. Generał mnie przywitał potem słowami: „Dziecko, ja już myślałem, że na zatracenie pojechałeś”. „Panie Generale – odpowiedziałem – Krakusa tak łatwo nie zabierze”. Pamiętam też,  jak wtedy wjechał do Lwowa pierwszy czołg radziecki. Na początku myśleliśmy, że mamy pomoc, ale szybko okazało się, że nie…

– Czy dziewczyny też były w Armii Krajowej?
– Dziewczynki też walczyły. Były łączniczkami, sanitariuszkami, rozwoziły pocztę, prowadziły administrację. Był też oddział tzw. Platerówek, w którym kobiety walczyły, strzelały, jeździły na koniach. Na Pomorzu jest ich cmentarz. Spoczywa na nim 800 zabitych kobiet.

– W jakim wieku walczyli żołnierze w Armii Krajowej?
– Mieli nawet i 12 lat, ale to byli łącznicy z Szarych Szeregów. A tak to była młodzież do 30 lat. Nas, którzy stanęli w obronie Lwowa było kilka tysięcy. Do dziś żyją tylko cztery osoby. W ubiegłym roku były wielkie uroczystości, w Krakowie w kościele Mariackim była odprawiona uroczysta msza święta, na którą przywiezionych zostało 148 sztandarów. Gdy przechodziłem przez kościół, było bardzo cicho, wszyscy stali nieruchomo, tylko flesze błyskały. To było bardzo wzruszające i zawstydzające przeżycie. Przecież ja nie jestem bohaterem, to był mój obowiązek, żeby walczyć. Każdy powinien tak zrobić.

Rozmawiali: Miłosz i Maria Polakowie
Oprac. (PP)
fot. Adam Wojnar

miesce_600x200

Share Button

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

* Copy This Password *

* Type Or Paste Password Here *