TOUTES PROPORTIONS GARDÉES, czyli z zachowaniem odpowiednich (stosownych) proporcji. Jedna z moich ulubionych dewiz. Brzmi po francusku, więc chyba elegancko, a ja choć nie znam tego pięknego języka, mam tę zasadę we krwi. Jest tym bardziej aktualna, gdy widzę radosne autokreacje, wręcz ich rozpasanie, na Facebooku. Wiadomo, każdy orze na tym polu jak może. Podziwiam tych, którzy trzymają się jakiegoś swojego stylu, trzymają poziom, a także tych, którzy wybrali dumne milczenie, na zasadzie „jak nie mam nic do pokazania i powiedzenia, to tego nie robię”, albo wychodzą z przyzwoitego założenia, że „nie wszystko jest na sprzedaż”. Są też tacy, ostrożni i nieufni, że po jakimś czasie FB może przekształcić się w coś przeciwko nam (też mam z tyłu głowy takie obawy, bo trzeba być naiwnym, aby ich nie mieć). Znać swoją miarę, to znaczy m.in. nie podpinać się pod coś, co nie jest nasze, nie przypisywać tego sobie, nie iluminować na pokaz światłem odbitym. Bo co by o mnie pomyśleli, gdybym strzelił sobie focie tuż tuż, ramię w ramię, oko w oko, uścisk w uścisk – z prezydentem, z biskupem, z jakimś pomnikiem, jakimś portretem, czy widokiem z imponującej wycieczki? Będę jak ten prezydent, jak biskup, jak ten widok? Nie będę i nie ma co udawać lepszych i świętych! Trzeba, mimo pokus, zaakceptować i polubić siebie … z zachowaniem odpowiednich (stosownych) proporcji. Polecam Czytaj więcej
W 3 ZDANIACH. Prowadziłem kiedyś warsztaty dziennikarskie, na których omawiałem zasady tego rzemiosła (tak rzemiosła). Oprócz etyki zawodu, dużo też było o kwestiach technicznych (dziennikarz i drukarz powinni być za pan brat, wtedy rezultat jest lepszy). W ramach ćwiczeń praktycznych była nauka zwięzłości i precyzji wypowiedzi. Z mojego doświadczenia dobrymi dziennikarzami byli absolwenci studiów technicznych, z racji wykształcenia szybciej pojmowali zasady i trzymali się reguł. Sam musiałem się tego nauczyć. Jednym z ćwiczeń było napisać informację, przedstawiającą wydarzenie, zapowiedź, a także opis miejsca – w 3 zdaniach. Okazało się, że jest z tym problem, bo dotrzymywano objętości, ale brakowało konkretów. Czytaj więcej
WOREK Z PIASKIEM. Miałem koszmarny sen, że przygniótł mnie worek z piaskiem, takim jakie są ładowane na terenach powodziowych. Ciężki jest taki worek – do zapakowania i do przeniesienia. Bardzo ciężki. Nie każdy ma wprawę w dźwiganiu takich ciężarów. WYRAŻAM OGROMNY SZACUNEK DLA TYCH, KTÓRZY RATUJĄ SWOJE MIASTA PRZED ŻYWIOŁEM POWODZI! Czytaj więcej
SROCZOŚĆ. Zetknąłem się z tym określeniem czytając Miłosza. Niewiele z tego pamiętam, może dlatego, że nie upajałem się tym naszym wybitnym noblistą. Jego książki kupowałem i były ozdobą naszej domowej biblioteki. A może byłem za cienki intelektualnie, aby go rozumieć… Teraz sroczość mamy w wydaniu dosłownym. Na naszym osiedlu mamy wyjątkową dominację tych krzykliwych i agresywnych ptaków. Oryginalne są sroki z tymi swoimi ogonami i ślizgowym lotem, mogą budzić zainteresowanie. Ale tu i teraz atakują i przepędzają inne ptaki. W tle zostają wrony i sikorki. Najbardziej stawiają im się gołębie, w tym synogarlice, ale przegrywają liczebnie. Zauważyłem przy tym, że sroki atakują też siebie nawzajem. Może to jest ta sroczość: hałaśliwa agresja. Wokół mamy plagę sroczości.
NA BORG. Albo na krechę. Domowe zakupy pierwszej potrzeby, za które płaci się później, gdy przyjdzie emerytura lub renta…. Znany sklep osiedlowy, w którym jest prawie wszystko. Przede mną starszy mężczyzna z płóciennym plecakiem przerzuconym do połowy. Boryka się z naciągnięciem paska na prawe ramię. Czapeczka seniora jak u mnie. Szefowa jeszcze coś podaje. Przychodzi do zapłaty. Pan mówi, że jest w zeszycie, podaje imię. Szefowa szuka go w kajecie. sporo tam klientów, szuka jeszcze raz, ale tego pana nie ma. W końcu, aby nie przedłużać, wpisuje nową pozycję. Pomagam panu naciągnąć pasek na ramię. Dziękuje zadowolony i pokazuje mi przegub w łokciu i siniaki po dożylnych nakłuciach. Kto ich nie ma…
Czytaj więcej
ROTA NA HYMN. Tyle się ostatnio nasłuchałem naszego „Mazurka Dąbrowskiego”, że naszła mnie refleksja. I pytanie: dlaczego naszym hymnem nie jest „Rota” Marii Konopnickiej? Też wiele dumnego zapału, ale mniej podległości. Czy naprawdę to Napoleon dał nam przykład jak zwyciężać mamy? Podobają mi się słowa „Roty”. Czytaj więcej
MAJ 2024. To był wyjątkowo piękny miesiąc, który trwał wiosnę i lato. W którym było wszystko, słońce i deszcz. W którym zakwitły lipy. Czytaj więcej
STRYCH. To zawsze tajemnicze miejsce, takie wnętrze, nawet intymność mieszkańców. Lubiłem tam chodzić. W Szczecinie był to blok wybudowany w roku 1938 dla rodzin żołnierzy Luftwaffe w okolicy szpitala na Unii Lubelskiej. Wchłaniałem zapachy strychu, w tym po upalnym dniu zapach rozgrzanego słońcem drewna. Ze strychu było wejście na dach, tam wchodzili dorośli, aby montować i naprawiać anteny, latem wchodziły też dziewczyny, aby się opalać. Lubiłem patrzeć przez okna naszego strychu, które wychodziły na przestrzał na sąsiednie bloki. Słońce zachodziło za koszarami. Pranie schło w try miga. Na strychu każdy miał przyporządkowane swoje miejsce, swoje sznurki i linki, każdy miał jakiś lamusik Oprócz prania, było też miejsce na starą odzież, koce, pościel, meble. W jednym rogu dziewczyny zrobiły tam sobie miniaturę mieszkania z lalkami, tam się nie wchodziło. Kiedyś znalazłem stertę książek, ktoś je odłożył, przygarnąłem Iliadę Homera oraz jakiś kresowy poemat. To było też miejsce, gdzie między belkami przechowywałem zabezpieczone klisze moich zdjęć. Drugą partię materiałów miałem w piwnicy… W Krakowie, w drewnianym domu też miałem schowki i skrytki, ale nie na strychu W początkowym okresie wchodziłem na strych, stawiając taboret na moim biurku, była to brudna robota, bo strych był bardzo zaniedbany. Potem, aby wejść na strych, posługiwałem się drabiną, najpierw drewnianą, kupioną na Kleparzu, potem składaną, metalową. Wchodziłem przez wejście na frontowej ścianie, albo od strony przybudówki. Często bywałem na strychu, aby zabezpieczać dach, stąd musiałem też nauczyć się po nim chodzić. Lubiłem ze szczytu oglądać bliską i daleką okolicę. To było coś. Raz jeden wróciliśmy z długich wakacji, a ze strychu wyszła nam naprzeciw Sonia z trzema kociętami… Na przełomie wielu lat zaprzyjaźniłem się z moim strychem, znałem każdy jego kąt, każdy słaby punkt. Zniosłem z niego i zmontowałem na nowo stary drewniany kufer, zniosłem też obraz świętego Franciszka. Czytaj więcej