Reklama

Park Duchacki

Wiadomości Podgórze

Napisz do nas!

Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

Trzy grosze

MAJ 2024. To był wyjątkowo piękny miesiąc, który trwał wiosnę i lato. W którym było wszystko, słońce i deszcz. W którym zakwitły lipy. Czytaj więcej

STRYCH. To zawsze tajemnicze miejsce, takie wnętrze, nawet intymność mieszkańców. Lubiłem tam chodzić. W Szczecinie był to blok wybudowany w roku 1938 dla rodzin żołnierzy Luftwaffe w okolicy szpitala na Unii Lubelskiej. Wchłaniałem zapachy strychu, w tym po upalnym dniu zapach  rozgrzanego słońcem drewna. Ze strychu było wejście na dach, tam wchodzili dorośli, aby montować i naprawiać anteny, latem wchodziły też dziewczyny, aby się opalać. Lubiłem patrzeć przez okna naszego strychu, które wychodziły na przestrzał na sąsiednie bloki. Słońce zachodziło za koszarami. Pranie schło w try miga. Na strychu każdy miał przyporządkowane swoje miejsce, swoje sznurki i linki, każdy miał jakiś lamusik Oprócz prania, było też miejsce na starą odzież, koce, pościel, meble. W jednym rogu dziewczyny zrobiły tam sobie miniaturę mieszkania z lalkami, tam się nie wchodziło. Kiedyś znalazłem stertę książek, ktoś je odłożył, przygarnąłem  Iliadę Homera oraz jakiś kresowy poemat. To było też miejsce, gdzie między belkami  przechowywałem zabezpieczone klisze moich zdjęć. Drugą partię materiałów miałem w piwnicy… W Krakowie, w drewnianym domu też miałem schowki i skrytki, ale nie na strychu W początkowym okresie wchodziłem na strych, stawiając taboret na moim biurku, była to brudna robota, bo strych był bardzo zaniedbany. Potem, aby wejść na strych, posługiwałem się drabiną, najpierw drewnianą, kupioną na Kleparzu, potem składaną, metalową. Wchodziłem przez wejście na frontowej ścianie, albo od strony przybudówki. Często bywałem na strychu, aby zabezpieczać dach, stąd musiałem też nauczyć się po nim chodzić. Lubiłem  ze szczytu  oglądać bliską i daleką okolicę. To było coś. Raz jeden wróciliśmy z długich wakacji, a ze strychu wyszła nam naprzeciw Sonia z trzema kociętami… Na przełomie wielu lat zaprzyjaźniłem się z moim  strychem, znałem każdy jego kąt, każdy słaby punkt. Zniosłem z niego  i zmontowałem na nowo stary drewniany kufer, zniosłem też obraz świętego Franciszka. Czytaj więcej

ZIELONA PANI. Poniedziałkowe przedpołudnie, na poczcie osiedlowej kłębi się tłum klientów, między innymi dlatego, że nieczynna jest sąsiednia poczta. Początek miesiąca, wiadomo, podstawowe opłaty trzeba zrobić w terminie, sporo przesyłek awizowanych do odbioru. Zabrali dwa krzesła, na których można było przysiąść, parapety zastawione towarem, aby nie siadać. Trudno, trzeba wytrzymać i stać. Mam na to sposób – zapadam się stan wegetacji, aby oszczędzić siły i energię. Sporo osób zaglądając na pocztę, cofa się i rezygnuje. Za okienkiem tylko jedna pani, dwoi się i troi, jest łagodna i miła, jak ona to wytrzymuje. Kiedyś pytano, dlaczego pozostałe okienka nie są czynne, zawsze to było tonem podniesionym. Pani z okienka odpowiadała, że proszę to zgłosić w pocztowej centrali. Okazuje się, że ta centrala oszczędza na zatrudnieniu i wystawia naprzeciw klientom poczty tylko tyle personelu. Nagle wchodzi starsza pani, a średnia wieku kolejkowiczów jest wysoka, i mówi, że ma wizytę u lekarza, dlatego prosi, aby ją przepuścić, co zrobić, przepuszczamy. Zaraz za nią podchodzi mężczyzna, trzymając staruszkę pod rękę, która trzęsie się ze zdenerwowania, to jego mama. Na pocztę wchodzi paru starszych panów, sami znajomi, pozdrawiają się i stają na końcu. Zaczynają rozmowę, tak że wszystko słychać. Jeden z nich opowiada o znajomym, który ma jakieś religijne wizje, wymienia Matkę Boską z Miedziugoria. Rozpędził się i zaczął opowiadać, jak ten znajomy zobaczył… śmierć w szpitalu. Zamarliśmy w ciszy. Ona nie jest wcale biała ani jakaś inna. On zobaczył ją w zieleni.
Czytaj więcej

TRUDNY CZAS. Święta to jest trudny czas, gdy obowiązuje radość. Widziałem w Kronice Krakowskiej materiał o tym, jak dzieci obdarowują życzeniami pensjonariuszy hospicjum św. Łazarza. Zniszczone twarze, cierpiący, samotni, umierający ludzie. I pytanie: „co by pan chciał przekazać dzieciom?”. Jeden człowiek wydusił z siebie: „wesołych świąt, dzieciaczki”. Dzisiaj szlak zakupowy zawiódł mnie do sklepu ogrodniczego przy Wielickiej, moim celem był zakup sekatora, który ciągle ginie żonie przy pracach ogródkowych. W sklepie, który zajmuje spory obszar w plenerze, wystawiono świerki, jodły, sosny  i inne iglaki, różnych odcieni i gabarytów. Przystanąłem, aby się nawdychać i naupajać.  Podchodzi do mnie reporterka z TVP Kraków, znam ją z widzenia, jest mikrofon i kamerzysta. Ucapili klienta. „Jakie choinki pan lubi, sztuczne, czy żywe” – pada pytanie. „Oczywiście żywe” – odpowiadam. „A dlaczego?” – „Chodzi o zapach”. „A małe, czy duże?” – ciągnie pani redaktor. „Dla dzieci duże, a dla dorosłych małe, kameralne”. Dziennikarka się uśmiecha, kamerzysta też, więc coś tam jeszcze dodałem, aby wszyscy byli zadowoleni. Co ta wypowiedź miała wspólnego z rzeczywistością? Niewiele, ale wpasowała się świąteczny nastrój. Czytaj więcej

WIRUS W APTECE. Za wcześnie dojechałem do serwisu komputerowego, był jeszcze zamknięty, pół godziny czekania na zimnie, z ciężkimi torbami. Musiałem gdzieś przeczekać. Wybrałem okoliczną aptekę, gdzie kupiłem witaminy i miałem pretekst, aby usiąść na krześle. Miałem pełny ogląd na aptekę. Najpierw wparowała starsza kobieta z pytaniem o paski testowe na wirusy. Miła pani magister w okularach odpowiedziała, że ma paski kompleksowe, czyli te testujące ostatnie wirusy, jak i wcześniejsze. A jak się zorientuję, który jest który – zapytała klientka. Są rozróżnione, odpowiedziała pani magister. Następnie przyszedł starszy pan po szczepionkę. Musi pan mieć receptę od lekarza. Poczułem się trochę nieswojo, siedzę tu jak jakiś obcy wirus, pomyślałem. Jako ostatni wszedł impetyczny mężczyzna z podaniem kodu na rzadki lek, który wypisano mu zdalnie. Podał swój pesel, ale pani magister odpowiedziała, że na recepcie nie ma tego leku, jest jakiś inny. To co ja mam zrobić, znowu wydzwaniać, czy lepiej pójść do przychodni, głośno komentował. Pomstował na lekarkę, która mu zrobiła kłopot, była na zastępstwie. Wyszedłem nie czekając dłużej. Czytaj więcej

PRALKA. Musieliśmy kupić nową pralkę. Wybraliśmy najprostszą i najtańszą, prostą jak drut w obsłudze, taką w sam raz dla „ciemnogrodu i oszołomów”. Przypadła mi do serca, bo zakończenie swojej pracy obwieszcza radosną melodyjką, w rodzaju: „skończyłam, skończyłam, możesz teraz opróżnić mnie”. Od razu to sobie sparafrazowałem żurawiejką:  “Hej, tam na Litwie, na Ukrainie, tam nasza wiara nigdy nie zginie. Póki jeszcze słońce świeci, będziem bronić matek, dzieci. Bagnet na broń, bolszewika goń! Goń, goń, goń!”  Dzisiaj znowu miałem zadanie wyjąć pranie, więc nasłuchiwałem „żurawiejki”. Jakoś mi przyszło do głowy skandaliczne uaktualnienie: „I lewaka  goń. Goń, Goń!”. Pralkę patriotkę firmy Samsung – polecam. Czytaj więcej

Z HONOREM.  Jestem zachodnim pomorzaninem, urodziłem się w Szczecinie, w latach 60. ub. wieku, gdy toczono „zimną wojnę” między Wschodem a Zachodem, Szczecin był na celowniku. Każda wycieczka szkolna nad morze była wzmacniana propagandowo. „Chociaż każdy z nas jest młody, lecz go starym wilkiem zwą. My, strażnicy polskiej wody, marynarze polscy są. Morze, nasze morze, będziem wiernie ciebie strzec. Mamy rozkaz cię utrzymać albo na dnie twoim lec, albo na dnie, z honorem, lec, z honorem lec. Żadna siła, żadna burza nie odbierze Szczecina nam, nasza flota, choć nieduża, wiernie strzeże portu bram”. Słowa i melodię napisał na przełomie lat 20. i 30. XX w., oficer oświatowy WP – kpt. Adam Kowalski (1896–1947). Jej powstanie związane było z tworzeniem Polskiej Marynarki Wojennej, budową miasta i portu w Gdyni. Wtedy o autorze nie mówiono. Szliśmy marszowym krokiem i śpiewaliśmy to radośnie pełną piersią. Też śpiewałem, ale zawsze coś mnie kłuło w młodej piersi. Czemu „lec z honorem, a nie bić z honorem”. Czytaj więcej