Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

NA ROWERACH. Rowery były u nas tradycją rodzinną, dziadkowie kupowali je wnukom, takim sposobem dostałem mój pierwszy rower „żabka”, na którym uczyłem się jeździć. Mój 92-letni ojciec nadal jeździ na rowerze po parku i lesie, gdzie też ćwiczy na przyrządach. Był czas, że kupiłem mu rower i zawieźliśmy go samochodem do Szczecina, ucieszył się jak dziecko… W deszczu i w słońcu, pęd wiatru na twarzy, zapach przygody, jazda po wertepach, po ścieżkach w Lesie Arkońskim, na torze kolarskim, crossowanie po korzeniach, wjazdy i zjazdy, miałem kondycję. Najbardziej intensywnie jeździłem pod koniec podstawówki i w liceum, miałem „albatrosa”, a wcześniej składaka, było jeszcze coś pośredniego, ale nie pamiętam. Jeździłem po okolicach na szczecińskim Pogodnie. Stępa, kłusem, galopem, cwałem – tak sobie to wyobrażałem, a mój wierzchowiec dawał z siebie co mógł, byliśmy za pan brat, dbałem o niego… Kiedyś podczas wieczornej przejażdżki zauważyłem ją, jak śmignęła przede mną. Tylko blond włosy rozwiane zostawały w tyle. Puściłem się galopem za nią. Trzymałem dystans, aby jej nie spłoszyć, nie przestraszyć. Dojechała do kamienicy, zsiadła z roweru i wtachała go do środka. Fasada tej kamienicy była rozświetlona upalnym, wakacyjnym słońcem. Oszalałem ze szczęścia, ale nie dałem nic po sobie poznać. Codziennie o tej samej porze podjeżdżałem pod kamienicę, stojącą w ciągu balkonowców położonych naprzeciw koszar. Kręciłem się, patrzyłem w okna, gdzie jak mi się zdawało mieszkała ta cud dziewczyna. Zawracałem. Tęsknota zżerała mi serce. .. Raz jeden zauważyłem ją jak podjeżdża swoją damką pod górę. Rozpędziłem się, aby nie stracić jej z oczu, podjechałem blisko stając na pedałach. Obejrzała się do tyłu… Nie mogłem zasnąć w nocy. Nigdy jej więcej nie spotkałem.

CO ROBI DZIĘCIELINA? W szkole wszelkiego szczebla dane przedmioty miały swoje chwile grozy. Np. na wuefie „przyrządy”, na geografii „skałki” (rozpoznawanie), na polskim „przepytywanie z zadanego wiersza”. Najgorsze, a czasem upokarzające było to, że trzeba było stanąć na środku, przed całą klasą, niejako widownią, która miała niezły ubaw. W podstawówce, za ciężkiej komuny, były jeszcze przygotowania do akademii rocznicowych, dziewczyny, wiadomo, zawsze się jakieś primabaleriny znajdą, licząc na dalszą karierę, a chłopaków brali z łapanki, bo to był obciach. Zdarzyło mi się brać w tym udział, bo upatrzyła mnie sobie polonistka, a zarazem I sekretarz szkolnego POP (podstawowa organizacja partyjna PZPR), jako że byłem z reakcyjnej rodziny, o czym tam gdzie trzeba wiedzieli, polonistka chciała ze mnie zrobić „pioniera”… W liceum najbardziej drążyliśmy Mickiewicza, no bo klasyk, który musiał dać popalić. Nadeszła chwila Inwokacji do „Pana Tadeusza”. Jej wybrany fragment trzeba było wykuć na blachę, jak to bywa wykuć bezrozumnie, czego sam autor nie ułatwiał. Jedna z wywołanych męskich ofiar stanęła przy katedrze, rumieniąc się i ledwo dysząc, zaczął „Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina…”. Tu się dramatycznie zawiesił, nie zaufał wieszczowi, może miał jakieś skojarzenia, cisza jak makiem zasiał. – Pała! – podsumowała z satysfakcją polonistka.

POLECAM SIĘ. Jakież kiedyś były formy, choć czasem bez treści. Gra wstępna, zagaducha, aby od słowa do słowa przejść do słowa. „Witam, witam i o zdrowie pytam”, albo „Jak tam małżonek, nadal nie żyje?”. Przypomina mi się zasłyszane od uczennic, które musiały dojeżdżać do szkoły porannym, zapchanym do imentu autobusem i błagały pana kierowcę: „Niech mnie pan weźmie z przodu albo z tyłu!” Nie wiem, jak się młodzi witają teraz, widzę czasem jakieś gesty zapożyczone ze slamsów, język ich to „łacina”, nawet w wykonaniu dziewczyn, co kiedyś oznaczało margines. Pewnie przesadzam, ale to najbardziej rzuca się w oczy i w uszy. Zaglądam do krakowskiej książki miesiąca, czyli „Talowski” Tadka Bystrzaka, który pomieścił m.in. listy „galicyjskiego Gaudiego” do swoich zleceniodawców, których nazywa „dobrodziejami”, bo też najczęściej byli to proboszczowie budowanych przez Talowskiego świątyń. Takie oto zakończenie epistoły”: „Raczy łaskawie przyjąć Wielebny Ksiądz Kanonik Dobrodziej wyrazy wysokiego szacunku i poważania z jakiem pozostaje Jego uniżonym – Sługą”. Wyobrażacie Państwo sobie! Nic dziwnego, że odreagowywał te formy Gombrowicz pisząc np. „Padam do nóżek i wiję się w konwulsjach”. No musiał trafić do poczucia humoru adresata, ale nie miał w tym za wiele szczęścia.

WSTYD ARCHITEKTA. Był kiedyś taki film „Brzuch architekta”, brytyjsko-włoski dramat z 1987 r., w reżyserii Petera Greenawaya, z Brianem Dennehy w roli głównej. Patrząc na dokonania architektów współczesnych, gdzie na pierwszy plan wybijają się koszmarki, które psują ład architektoniczo-urbanistyczny, zadają gwałt miejskiej, często historycznej przestrzeni, można nazwać to „wstydem architekta”. I tak, jak znane są nazwiska historycznych architektów, które znaczą ich dzieła, tak powinniśmy transparentnie sygnować z imienia i nazwiska obecnych autorów. To nie może być anonimowe! Dla jednych będzie to wyróżnienie i pochwała, dla drugich wstyd.

SZEF IDIOTA. Gdy rozmawiam o prowadzeniu firmy, słyszę narzekania na koszty własne, poczynając od horrendalnej składki ZUS. A także na inne koszty. Po zapłaceniu należności i haraczy, zostaje tyle, co kot napłakał. Są tacy, którzy umieją lawirować, nie płacić, śpią spokojnie i wychodzą na swoje. Zapada milczenie… Budżetówa to ma lepiej, od godziny – do godziny, od poniedziałku do piątku, i tyle go widzieli, od wypłaty do wypłaty, czy się stoi czy się leży… – No ale co, poszedłbyś za biurko? – Nie, nigdy, chyba że mógłbym kursować poza biurem. – I poza szefem? – Jasne, szef miernota i idiota, to największa zmora. – Jesteś sam sobie szefem, i jak? – Nie odpuszczam sobie, ale idiotą nie jestem. – Powiedz mi, dlaczego w populacji szefów, tak wielu jest idiotów, zbyt wielu? Czemu do władzy pchają się socjopaci? – Bo to jest władza nad innymi, a to są tacy, którzy oprócz władzy nie mają nic.

Jarosław Kajdański

Share Button