60. ROCZNICA ŚMIERCI ANDRZEJA BOBKOWSKIEGO, 1913 – 1961
Tekst został napisany w 45. rocznicę jego śmierci, był publikowany tu i tam,
m.in. opublikowały go „Wiadomości” w grudniu 2006 r.
Kim był?
Urodził się 27 października 1913 r. w Wiener Neustadt (wówczas monarchia Austro-Węgierska, ale z dumą zauważał, że w jego życiorysie jako miejsce urodzenia zawsze wpisywano: Polska). Jego ojciec Henryk Bobkowski był profesorem Theresianische Akademie, a w niepodległej Polsce dosłużył się stopnia generalskiego. Ojciec przyjaźnił się z marszałkiem Rydzem –Śmigłym, a Andrzej był jego pupilkiem. Wolno przypuszczać, że autokratyczna, a być może nawet despotyczna osobowość ojca zaważyła na późniejszych losach Andrzeja Bobkowskiego. Jego neurotycznym buntem wobec ojca była idea fixe, aby wyjechać jak najdalej w egzotyczne kraje i porzucić na stałe „zgniłą, zakłamaną Europę”…
Matka, Stanisława z Malinowskich, była siostrą Wandy Osterwy, pochodziła z Wilna. Rodzina z racji pracy ojca często się przeprowadzała, mieszkali między innymi w Lidzie, Wilnie, Toruniu, Modlinie i Warszawie.
Maturę zdał w 1933 r. w Krakowie, w Gimnazjum św. Anny. W latach 1933 – 36 studiował ekonomię w warszawskiej SGH (Szkoła Główna Handlowa). W marcu 1939 r., kilka miesięcy po ślubie, wraz z żoną Barbarą (poetką i plastyczką) wyjechał do Francji z zamiarem dalszej podróży do Ameryki Południowej. Spekulowano potem, że Bobkowski uciekł z Polski, bo był wmieszany w jakieś malwersacje, a nawet, że miał jakieś towarzyskie kontakty z Niemcami, które przed wojną mogły mieć charakter agenturalny. Przyjaciel pisarza, redaktor Jerzy Giedroyć dementuje te pogłoski i pomówienia, przedstawiając Bobkowskiego jako pięknoducha i uczciwego człowieka o żelaznych zasadach.
Wybuch II wojny światowej przerwał wszystkie plany. Bobkowski czekając na mobilizację podjął pracę w pralni. Jednak próby wstąpienia do polskiego wojska nie powiodły się (podobno z powodu jego wysokich sanacyjnych koneksji, a frakcja gen. Sikorskiego była bardzo pamiętliwa). Zatrudnił się w fabryce broni w Chatillon pod Paryżem. Po napaści Niemiec na Francję został wraz z fabryką ewakuowany na południe. Po kapitulacji postanowił jesienią 1940 r. wrócić do Paryża. Okazało się, że jedynym dostępnym środkiem lokomocji był rower. Pisarz rozpoczął wówczas swoją wielką podróż – z Carcassone do Paryża przez Lazurowe Wybrzeże – z której fascynującą relację zawarł w „Szkicach piórkiem”. Literaturę tę – tęsknota i powrót do żony oraz opis mijanego świata w małej i szerokiej perspektywie – można w zachwycie porównać do „Odysei”.
W Paryżu został zatrudniony w biurze likwidacyjnym Atelier de Construction de Chatillon, gdzie jednocześnie prowadził konspiracyjną akcję pomocy dla polskich robotników. Po wojnie pracował krótko jako kierownik Księgarni Polskiej, był też magazynierem w YMCA (Young Men’s Christian Association – Związek Młodzieży Chrześcijańskiej). Współredagował z Andrzejem Chciukiem pismo „Razem Młodzi Przyjaciele”, które ukazywało się nielegalnie w Lyonie od 1944 r. W latach 1945 – 1947 pismo to wychodziło w Paryżu, nastawiając się na publikowanie tekstów literackich, ale także różnego rodzaju poradników dla nauczycieli i wychowawców. Działał w założonej w Londynie organizacji „Niepodległość i Demokracja” i w paryskiej placówce 2. Korpusu „Hotel Lambert”. Organizacja „NiD” protestowała przeciwko porozumieniom jałtańskim i poczdamskim i cofnięciu przez państwa zachodnie uznania dla Rządu RP na Uchodźstwie. Na koniec pobytu we Francji Bobkowski zatrudnił się jako „złota rączka” w warsztacie remontującym rowery.
W czerwcu 1948 r. wraz żoną opuścił Europę i wyjechał do Gwatemali. Zaczął życie zupełnie od zera – jak większość polskich emigrantów. Tam zetknął się z egzotyką i brakiem cywilizacji, co w pewnym sensie bardzo mu odpowiadało. Podobno podróż ta – całkiem szalona i przygotowana w ukryciu przed rodziną i przyjaciółmi – była marzeniem i wyzwaniem dla Bobkowskiego, zafascynowanego „męską, awanturniczą” literaturą Józefa Conrada-Korzeniowskiego. Wierną towarzyszką tej przygody życia była jego żona.
W Gwatemali Bobkowski poczuł się jak Robinson Cruzoe – wszystko musiał odkrywać i budować od nowa. Smakował życie tak, jak potrafił najlepiej; najczęściej jednak miało gorzki i słony smak. Początkowo pracował w sklepie z zabawkami, które sam wytwarzał, potem prowadził ze wspólnikiem warsztat modeli samolotowych. Pomału rozkręcał własny biznes. W końcu stał się właścicielem dobrze prosperującego sklepu „Guatemala Hobby Shop”, który utrzymywał się głównie z eksportu wyrobów modelarskich do bogatych Stanów Zjednoczonych.
Przyjaciele, zachwyceni jego prozą i szczerze zmartwieni ciężką sytuacją materialną, nieraz próbowali pomóc mu finansowo, załatwiając różne stypendia, dzięki czemu mógłby zająć się tylko pisarstwem, ale Bobkowski przyjmował to z niechęcią i na ogół takie oferty odrzucał. Nie chciał być uzależniony od żadnego darczyńcy.
Ideę modelarstwa zaszczepił z powodzeniem wśród gwatemalskiej młodzieży. Założył dla niej bardzo popularny klub. W 1954 r. wyjechał do USA na międzynarodowe zawody, które odbyły się w jednej z baz wojskowych na Long Island pod Nowym Jorkiem. Rok później odwiedził Szwecję, gdzie brał udział w konkursie latających modeli samolotowych. Wówczas też zatrzymał się na krótko w Paryżu, odwiedził Monachium i Genewę. W przeddzień swojej śmierci był o krok od Polski, i od matki w Krakowie, ale (podobnie jak Gombrowicz w Berlinie Zachodnim) nie mógł odwiedzić ojczyzny. Jedynym wyróżnieniem, jakie go spotkało w tym czasie, była przyznana w 1957 r. nagroda londyńskich „Wiadomości” za wydrukowane tam opowiadanie „Spadek”.
Po kilku latach zmagań z rakiem zmarł 26 czerwca 1961 r. Został pochowany w Gwatemali, w rodzinnym grobie doktora Quevedo, którego czterech synów uczył aeromodelarstwa. Żył czterdzieści osiem lat.
Twórczość
Andrzej Bobkowski to wybitny prozaik, eseista, diarysta, epistolograf, erudyta, jeden z najbardziej wartościowych i niezależnych przedstawicieli elit II Rzeczpospolitej. Polskie elity zostały od tego czasu eksterminowane przez nazistów, a następnie dobite przez komunistów. Ich brak w naszym państwie z widocznym skutkiem odczuwamy do dziś.
Bobkowski debiutował jeszcze w czasie studiów niewielką humoreską ogłoszoną w 1935 r. na łamach gazety „Tempo Dnia”. Jest autorem właściwie jednej książki – „Szkiców piórkiem” (Francja lat 1940 – 1944), która ukazały się nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu w 1957 r. Książka została podobno entuzjastycznie przyjęta na emigracji, ale są też inne opinie, szczególnie ta, że we Francji została zupełnie zlekceważona. Francuzom nie w smak były krytyczne słowa o ich ojczyźnie w dobie ich kapitulanctwa przed nazizmem. W Polsce „Szkice piórkiem” skrytykował niestety nie kto inny jak Paweł Jasienica pisząc: „To książka manieryczna, wojna jest tu przedstawiona okiem sybaryty. Myśmy inaczej to przeżywali”. W stosunku do Bobkowskiego zarzut to dziwny i bezpodstawny. Tak czy inaczej wmawiano tym, którzy „Szkiców piórkiem” nie przeczytali (bo nie było gdzie i jak), że to książka eskapistyczna, szkodliwa i zła. Wytoczono wobec Bobkowskiego działa, a on nie pozostał dłużny. Zaczął tym bardziej emocjonalnie walczyć z „polactwem” tak w kraju, jak i na emigracji.
Zarzucano też autorowi, że „Szkice piórkiem” zostały częściowo sfabrykowane, że oceny polityczne dopisał już po wojnie przy przepisywaniu i przygotowywaniu notatek do druku. Paryski wydawca, redaktor Jerzy Giedroyć stanowczo temu wszystkiemu zaprzeczył.
„Szkice piórkiem” to traktat historiozoficzny, polityczny, filozoficzny, estetyczny, w którym Bobkowski sensualistyczne, kronikarskie opisy dnia codziennego (nawet głodowego) przeplata z trafnymi, przenikliwymi diagnozami ogólnej natury. Były aż do bólu prorocze i celne. A przy tym oczyszczające i orzeźwiające. Pełna afirmacja życia – mimo wszystko.
Owa niezależność (wolność) i niezłomność osądów oraz wielkie smakowanie świata – przypomina bezkompromisową postawę i twórczość Zbigniewa Herberta. Ale gdy Herbert przeciwstawia barbarzyńskim totalitaryzmom kulturę europejską (łacińską i helleńską), chce udowodnić jej wyższość, a wraz tym swoją – Bobkowski rozprawia się z jej miałkością i bezradnością, weredystycznie doprowadzając również siebie do poziomu i zapachu matki ziemi.
Dwa obiegi
Zaraz po zakończeniu II wojny światowej Bobkowski związał się ze środowiskiem rzymskiej, a wkrótce potem paryskiej „Kultury” i publikował na jej łamach od pierwszego numeru. Ciekawa jest również korespondencja pisarza, która przez niektórych literaturoznawców jest uznawana za jedno z większych dokonań polskiej XX-wiecznej epistolografii.
Dopiero pośmiertnie, w 1970 r. Instytut Literacki Jerzego Giedroycia wydał zbiór szkiców i opowiadań Bobkowskiego „Coco de Oro” z przedmową Józefa Czapskiego, gdzie trafiły teksty zamieszczane w „Kulturze”. Autor zostawił też sztukę teatralną „Czarny piasek” (1959 r.) oraz sporo opowiadań, szkiców i notatek rozsianych po różnych czasopismach.
Jego utwory ukazywały się nie tylko w paryskiej „Kulturze” i londyńskich „Wiadomościach”, ale również w prasie krajowej. W latach 40. publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Dziś i Jutro”, „Twórczości” i „Nowinach Literackich”. Potem zapadła przerwa trwająca kilkadziesiąt lat!
W drugiej połowie lat 70-tych, mimo powstawania w PRL niezależnego ruchu wydawniczego, nadal nie wydawano książek Andrzeja Bobkowskiego. Dopiero po przełomie Sierpnia 1980 r. o twórczości autora „Szkiców piórkiem” zaczęli pisać m.in. Krzysztof Dybciak, Roman Zimand, Marek Pieczara, Jan Zieliński, Krzysztof Ćwikliński, Marek Zagańczyk, Stanisław Stabro i Andrzej Sulikowski. W 1985 r. Oficyna „Kontra” w Londynie ogłosiła reprint paryskiego wydania „Szkiców piórkiem” z 1957 r. W ślad za tym ukazały się podziemne edycje krajowe: w Krakowie w 1987 r. i w Warszawie nakładem PoMostu w 1988 r. Rok później Oficyna Liberałów powtórzyła paryskie wydanie „Coco de Oro” z 1970 r.
– Po 1989 r., kiedy Polska odzyskała niepodległość i zniesiono cenzurę, rozpoczął się proces scalania literatury krajowej i emigracyjnej. W Polsce zaczęły ukazywać się w masowych nakładach dzieła pisarzy dotychczas „źle obecnych” – pisze Paweł Kądziela. Dotyczy to szczególnie Gombrowicza, ale Bobkowskiego nadal pomijano… Dlaczego? Za jego antykomunizm, bezkompromisowość, indywidualizm, zaciekły dystans do wszelakich koterii?
Pierwsza jego książka w oficjalnym obiegu ukazała się w wolnej Polsce dopiero w 1994 r. Odważyła się na to warszawska Oficyna Wydawnicza „Interim”, publikując tom „Opowiadania i szkice” (eseje z londyńskich „Wiadomości” i krakowskiego „Tygodnika Powszechnego”). Krajowe oficjalne wydanie „Szkiców piórkiem” znalazło się na półkach księgarskich dopiero w 1996 r., a więc 10 lat temu i 35 lat po śmierci pisarza! Wydawcą było Towarzystwo Opieki nad Archiwum Instytutu Literackiego w Paryżu i Wydawnictwo CiS (pozycję ta sygnowaną datą 1995 r.). Trzeba nadmienić, że pomocy w tym wydaniu udzieliło Ministerstwo Kultury i Sztuki RP oraz Fundacja Kultury.
Mistrz sztuki pisania listów
Przez długie lata wśród badaczy zajmujących się literaturą emigracyjną krążyły legendy o listach pisarza, które wysyłał do przyjaciół i znajomych, zarówno z Francji, jak potem z Gwatemali. Te przekazywane sobie z ust do ust opinie sprawiły, że Bobkowski został „zaocznie” uznany za jednego z najwspanialszych epistolografów polskich XX stulecia. Jego listy zaczęły się pojawiać sporadycznie na łamach czasopism krajowych i emigracyjnych wkrótce po śmierci pisarza, niekiedy wywołując burzę polemik. Można było przeczytać korespondencję wysyłaną m.in. do Jarosława Iwaszkiewicza, Andrzeja Chciuka, Tymona Terleckiego, Kazimierza Wyki, Pawła Mayewskiego i Kazimierza Wierzyńskiego, spore fragmenty listów do rodziny. Ale dopiero opublikowany w 1997 r. tom korespondencji Andrzeja Bobkowskiego i Jerzego Giedroycia obejmujący kilkaset stron, pokazał szeroką skalę możliwości tego twórcy, jego talent, zdecydowane poglądy, pasje, zachwyty i słabości.
W 1997 r. ukazało się nowe wydanie „Szkiców piórkiem”, wznowiono „Coco de Oro”, a w serii „Współczesne Opowiadania Polskie” opublikowano „Spadek”. W prasie pojawiło się sporo recenzji i omówień. Po raz pierwszy tak dużo i wnikliwie pisano o całej twórczości Bobkowskiego. W 2001 r. ukazał się wybór z tekstów pisarza zatytułowany „Potłuczona mozaika. Andrzeja Bobkowskiego myśli o epoce”.
„Chuligan wolności”
Na przełomie 2003 i 2004 r. zorganizowano w Łodzi (w Klubie Nauczyciela) wystawę pod znamiennym tytułem „Andrzej Bobkowski. Chuligan wolności”. Pretekstem była 90. rocznica urodzin pisarza. Organizatorem było Towarzystwo Opieki nad Archiwum Instytutu Literackiego w Paryżu, Stowarzyszenie Instytut Tolerancji oraz Klub Nauczyciela.
Andrzej Horubala („Życie” nr 86/1998 r.) wyjaśnia często używane w odniesieniu do Bobkowskiego porównanie do „chuligana”. Zostało mu to przypisane w okresie, gdy był zafascynowany innym „chuliganem polskiej prozy”, również odkryciem redaktora Giedroycia – Markiem Hłaską: „Pozostał sen o chuliganie, chuliganie, który skalą talentu przewyższyłby wszystkich rewizjonistycznych pisarzy, którego gest odrzucenia marksizmu, wyśmiania go, zakwestionowania byłby silniejszy niż wielotomowe rozważania Leszka Kołakowskiego o głównych nurtach tej zbrodniczej i niemądrej ideologii. Chuliganie, który by wreszcie siłą swego talentu umożliwił Jerzemu Giedroyciowi postawienie na mocniejszego i pewniejszego konia niż rewizjonistów pokąsanych przez Hegla [w domyśle: Czesław Miłosz – przyp. JK]”.
Jerzy Giedroyć tak opisuje Andrzeja Bobkowskiego (w rozmowie z Joanną Podolską, Maisons Laffitte, marzec 1999 r.): – On miał szereg możliwości powrotu z Gwatemali, znalezienia stosunkowo intratnej posady w Europie. Ale wszystkie nasze propozycje kategorycznie odrzucał. Nie chciał się uzależniać. (…) Był do głębi Europejczykiem. Był przesiąknięty miłością do Europy, do kultury europejskiej. Kochał to wszystko, co Europę stworzyło. Ale w czasie wojny, a zwłaszcza w pierwszych powojennych latach, stracił wiarę w Europę. Myślał, że zapanuje tu komunizm, że ta kultura już przestaje istnieć. Stąd również jego zafascynowanie Stanami Zjednoczonymi. Chciał stąd uciec, by paradoksalnie zabrać ze sobą europejskie wartości, w które wierzył i ocalić je na krańcu świata. (…) Była to natura kontestująca, buntownik, który zawsze starał się być niezależny. Jego emocjonalny charakter stawiał go w pewnej określonej pozycji. Cechowała go także duża bezkompromisowość. Reagował niesłychanie emocjonalnie na wszystko, co go spotykało. Nie wchodziła w grę żadna kalkulacja. Poza tym bardzo ważna była dla niego wiara. (…) Był głęboko wierzącym człowiekiem. Pewnie poszedłby w kierunku liberalnego konserwatyzmu. (…) Miał pasję życia, z którego czerpał wielkimi garściami. (…) Swoją śmiertelną, długotrwałą chorobę – raka – traktował z pogodnym stoicyzmem, oczekując śmierci z otwartymi oczami. Był to jego najważniejszy egzamin pokazujący klasę człowieka”.
Bobkowski dzisiaj
W mijającym roku ukazała się książka „Z dziennika podróży” Andrzeja Bobkowskiego (Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2006). To zebrane w jednym tytule jego artykuły (a bardziej notatki z podróży), publikowane na łamach prasy krajowej („Tygodnik Powszechny”, „Nowiny Literackie”) i emigracyjnej („Kultura”). Obejmują okres od lat 40-tych do końca lat 50-tych ub.w., czyli od życia w powojennej Francji do wyjazdu i życia w Gwatemali, poprzez krótki pobyt w USA. Okazją była przypadająca w tym roku 45-ta rocznica śmierci pisarza. Cytowany wcześniej redaktor książki, Paweł Kądziela postanowił wydobyć z cienia nieco zagubione perełki literatury polskiej. Są to ułożone chronologicznie – w formę dziennika – fragmenty z książek Bobkowskiego „Coco de oro” oraz „Opowiadania i szkice”. „Z dziennika podróży” nie jest czymś nowym w przypadku tego autora, raczej przypomnieniem jego roli w literaturze polskiej.
Ta książka jest jak gdyby kontynuacją „Szkiców piórkiem”, które kończą się na r. 1944, w momencie euforii wyzwolenia Paryża przez Amerykanów. Co dalej? Najpierw paryska wiosna 1947 r., opisana tak, że dech zapiera i burzy wszystkie zmysły. A z drugiej strony głodowa rzeczywistość powojennej Francji, kiedy Bobkowski pracował w warsztacie naprawy rowerów. Także wspaniały opis wakacji na południu Francji, niezwykłe religijne przeżycia i refleksje z pielgrzymki do Lourdes. A przy tym wszystkim dojrzewająca decyzja opuszczenia Europy. Jakiej Europy? – „Europalager”. Przygotowania do podróży. Czy to była ucieczka? Nie, raczej szukanie nowego życia, którego detaliczny smak czuł Bobkowski jak mało kto, i jak nikt (choć tutaj porównałbym go do Brunona Schulza) umiał je opisać.
W dalszych rozdziałach książki znajduje się transatlantycki zapis początków emigracji na statku „Jagiełło”. Pierwsze trudne chwile w Gwatemali, mozolne dochodzenie do stabilizacji, zapis antykomunistycznego puczu w r. 1954. Ciekawe są też zapiski z dwóch podróży do Stanów Zjednoczonych na międzynarodowe zawody modelarskie, w której to dziedzinie Bobkowski miał spore osiągnięcia i na gruncie południowoamerykańskim był pionierem. Ostatnie zapiski to zmaganie się z postępującą chorobą. W przypadku Andrzeja Bobkowskiego nie chce się pisać (bo to brzmi górnolotnie i fałszywie), że były to zmagania „heroiczne, bohaterskie, niezłomne” – raczej w pełni ludzkie. Conradowskie.
Sytuacja Bobkowskiego jest taka, że albo w Polsce „nikt go nie zna” i to nawet wśród najbardziej wytrawnych czytelników, albo ci, co go odkrywają, stają się dozgonnymi entuzjastami. Trochę podobnie jak w przypadku Gombrowicza: świat dzieli się na jego wielbicieli albo wrogów. Trudno pozostać obojętnym. W przypadku Bobkowskiego takiej polaryzacji aż nie ma, bo nie jest to autor szkolnych lektur, choć według ostatnich zapowiedzi ministra polskiej edukacji Gombrowicz ma zniknąć z lektur szkolnych, aby „nie zatruwał młodych narodowych umysłów”. Podobnie jak Gombrowicz, Bobkowski umysłów nie zatruwa, lecz je rozwija.
W jednym z listów do redaktora Giedroycia napisałem, że ludzi w zasadzie można podzielić na „koty” i „psy”. W tym porównaniu Gombrowicz byłby „kotem”, a Bobkowski „psem”…
Mimo iż od lektury „Szkiców piórkiem” stałem się wielbicielem twórczości tego pisarza, nowa jego książka trafiła do mnie przez przypadek. Stało się to w ramach wymiany lektur ze znajomą mojej żony. Wtedy, gdy ona pożyczyła mi znakomite „Anioły na ostrzu igielnym” Jurija Drużnikowa, ja odwzajemniłem się książkami Mackiewicza i Bobkowskiego, Jakież było moje zdziwienie, gdy przyznała, że – jako romanistka – o Bobkowskim wcześniej nic nie słyszała. Jest to niestety dosyć powszechne. Teraz ja stałem się jej dłużnikiem, gdy pożyczyła mi najnowszą książkę Bobkowskiego „Z dziennika podróży”.
Jarosław Kajdański