Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Państwo Czesława i Stanisław Murzynowie przez 31 lat prowadzili sklep ogólnospożywczy przy ul. Kołodziejskiej w Łagiewnikach.

Wszystko zaczęło się we wrześniu 1989 roku.  Pani Czesława wspomina: – Pracowałam w Myślenicach, w gastronomii. W Krakowie wybudowaliśmy dom. Mąż był na bezrobociu, więc pomyśleliśmy, żeby w garażu otworzyć sklep.  Dodaje, że trzeba było pozyskać stosowne zgody urzędu skarbowego, sanepidu oraz zadbać o wyposażenie miejsca pracy.

Niełatwe początki

Pan Stanisław zaznacza, że w tamtych czasach musiało się samemu o wszystko zadbać. Opowiada:  – Miałem spawarkę, jakoś zdobyłem materiał i zrobiłem regały. Potem kupiłem pilśnie, pomalowałem i tak powstały pierwsze półki do sklepu. – Przyznaje, że trzeba się  było nieźle nagimnastykować, aby mieć w sklepie towar. – Na przykład po masło jechałem do Balic, po warzywa – na plac Imbramowski – wspomina, a żona dodaje: –  Mąż musiał wstawać bardzo wcześnie. O wpół do piątej już był na nogach, żeby na czas przywieźć chleb. Pieczywo od Buczka bardzo ludziom smakowało, od rana przychodzili po zakupy. Żeby wszystko było gotowe na otwarcie, wstawałam ok. 6. Sklep był otwarty codziennie, oprócz niedziel, od 7 do 17.

Moi rozmówcy pamiętają, że w tym czasie w najbliższej okolicy był tylko jeden sklep (PSS Społem przy ul. Fredry), więc ich oferta szybko została zauważona. – Mieliśmy wtedy duży ruch – wspomina pani Czesława. Dodaje, że najpierw sprzedawali tylko towary spożywcze, potem były warzywa, a jeszcze później m.in. chemia, papierosy, prasa i piwo, na sprzedaż którego trzeba było uzyskać stosowną koncesję. Potem w ofercie sklepu znalazły się też  produkty prosto od producenta. – Klientom bardzo smakowały przywożone z Wiśniowej: wiejska kiełbasa, boczek, salceson, pasztet. Zwłaszcza na święta było dużo zamówień – opowiada pani Czesława i dodaje, że niektórzy do dzisiaj o te przysmaki się dopytują.

Prowadzenie sklepu pani Czesława łączyła z wychowywaniem dzieci i z domowymi obowiązkami. Uśmiechając się do wspomnień, opowiada:  – Gdy akurat w sklepie nie było ludzi, to uczyłam się z Arturem. Powtarzaliśmy tabliczkę mnożenia, wierszyk na język polski. Odpytywałam go z odrobionych zadań domowych, sprawdzałam, jak się przygotował do lekcji. Zaznacza, że po urodzeniu Moniki od razu wróciła do pracy: – Żadnego macierzyńskiego nie miałam. Trzeba było pogodzić opiekę nad niemowlęciem z pracą w sklepie. Najtrudniej było rano, kiedy mąż jechał po towar. Czasem Monikę pilnował Artur, ale gdy szedł do szkoły, to bywało i tak że córka przez chwilę zostawała sama. Nakarmiona  spała spokojnie, gdy sprzedawałam w sklepie. Potem mąż stawał za ladą, a ja zajmowałam się Moniką, domem, przygotowaniem obiadu. Zauważa, że nie każdy mężczyzna nadaje się do sprzedaży. I dodaje: – Nieraz słyszałam, jak ludzie z uznaniem mówili, że potrafi obsłużyć, że wysłucha klientów.

Od rana do wieczora

W czasie spotkania, w domu przy  Kołodziejskiej, poznałam Monikę Murzyn, która właśnie przyjechała na wakacje ze Szkocji, dokąd wyjechała po ukończeniu technikum i gdzie pracuje. Córka dobrze wspomina dzieciństwo i szkolną młodość spędzone w cieniu rodzinnego biznesu. Opowiada, że jako mała dziewczynka lubiła się bawić w sklep. – Gdy akurat nie było szkoły, to tata mnie ze sobą zabierał, kiedy jechał po towar – opowiada i dodaje: – Dzięki temu poznałam różnych ludzi, Kraków. Przyznaje, że pomagała sprzątać rodzicom, gdy sklep już był zamknięty, ale sprzedawać nie chciała. Zaznacza: – Patrząc na pracę mamy i taty, zawsze będę pamiętać, jak dużo wysiłku i czasu wkładali w ten sklep. Dzisiaj ludzie wolą  pójść na 8 godzin do pracy, a potem odpoczywać. A rodzice od rana do wieczora przez cały tydzień byli skupieni na sklepie. Nawet na urlop nigdy nie jechali razem. Chociaż to miało dla nas i dobrą stronę, bo jeździliśmy z tatą w góry, a z mamą – nad morze (uśmiech). Monika podkreśla też, że praca w sklepie, który był częścią  domu, sprawiała, że rodzice zawsze byli blisko.  – Nieraz jest tak, że jak się ma naście lat, to człowiek chciałby być w domu sam. Jednak teraz wiem, że to było dla mnie dobre, bo zawsze mogłam liczyć na pomoc rodziców, którzy zawozili mnie np. na basen, na łyżwy, a jak się zaangażowałam w harcerstwo, to także  mnie wspierali w tej pasji.

Pani Czesława zapewnia, że poznała wiele dobrych, mądrych i serdecznych osób. Wspomina: – Byli tacy, co dużo nie kupili, ale przyszli sobie pogadać. Zawsze parę słów się zamieniło. A niektórym trzeba było zanieść zakupy do domu. Przyznaje, że dawali towar na kreskę. I zapewnia: – Zawsze wszystko zapłacili. – Monika dodaje: – Mama łatwo nawiązuje relacje. Do sklepu przychodzili też uczniowie. Całymi klasami wpadali tu na oranżadę. Pomimo iż w okolicy pojawiały się inne sklepy, to klienci do nas wracali.

– Myśmy byli pierwsi, potem powstawały kolejne sklepy, ale tylko na jakiś czas – opowiada pani Czesława. I zauważa: – Może myśleli, że się na tym da szybko wzbogacić? Niektórzy to mieli otwarte i do 22, i jeszcze w niedziele. – Gdy pytam, dlaczego w ich sklepie godziny otwarcia były wciąż takie same, moja rozmówczyni bez chwili namysłu odpowiada: – Bo nam to wystarczyło. Przecież do grobu tego nie weźmiemy. Przyznaje, że dochód ze sklepu bardzo się obniżył, gdy w okolicy powstały sieciowe magazyny. Pracy było mniej i pan Stanisław na kilka lat wrócił do swego wyuczonego zawodu, a po godzinach pomagał żonie.

Na luzie

Monika Murzyn zauważa, że utrzymanie tego sklepu na osiedlu, pomimo otwieranych kolejnych sieciowych magazynów, przez tyle lat to w dzisiejszych czasach rzadkość. Stwierdza:- Kluczem do sukcesu było nie to, żeby sprzedać towar, ale żeby stworzyć więź z klientem. Mama potrafiła z każdym nawiązać kontakt i go podtrzymać, więc te osoby wracały. Niekoniecznie po towar. Byli tacy, którzy przychodzili po jedną rzecz, a przy okazji sobie pogadali. Jak już rodzice zamknęli sklep, to jedna z pań się popłakała. A inna powiedziała, że przychodzenie do tego sklepu było jej jedyną motywacją, żeby wyjść z domu.

Państwo Murzynowie doświadczyli wiele serdecznych gestów, gdy pod koniec czerwca klienci dowiedzieli się, że sklep będzie zlikwidowany.  – Byli zaskoczeni, mocno się dziwili, dlaczego zamykamy, przekonywali, żeby zmienić decyzję – wspomina reakcje klientów pani Czesława. A Monika komentuje: – Ludzie sobie chyba nie zdawali sprawy, kiedy te 30 lat minęło. I też się im wydawało, że sklep będzie zawsze. Niektórym trudno zrozumieć, że rodzice zasłużyli na emeryturę.

Państwo Czesława i Stanisław Murzynowie zapewniają, że pomimo zamknięcia sklepu, mają wiele zajęć, a najbardziej ich cieszy to, że nie muszą wstawać tak wcześnie, że mogą wspólnie wyjechać choćby na grzyby czy w odwiedziny do rodziny. – Zamknął się pewien etap życia – stwierdza pani Czesława i dodaje: – Bardzo się cieszę, że to już jest za nami, że nie muszę myśleć o zawodowych obowiązkach. W domu pracy nie brakuje, ale jestem na luzie i cieszę się, że takiego czasu doczekaliśmy.

Maria Fortuna- Sudor

 

 

 

Share Button