Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

wilno_3

 

 

 

 

Tak sparafrazowaną inwokacją chciałoby się rozpocząć podróż do Wilna. Romantyczna wizja została skonfrontowana z rzeczywistością dzięki kolejnej wyprawie na Kresy trzech pokoleń mojej rodziny.


Ku zdziwieniu, nie ma połączeń kolejowych ani lotniczych z Krakowa do Wilna, jak to jest w przypadku Lwowa. Historyczne związki jagiellońskie zostały wyparte przez współczesne konotacje. Choć być może, gdyby wzajemna polityka zarówno Litwy, jak i Polski była otwarta i przyjazna, to zapewne przełożyłoby się to także na lepszą komunikację. Do Wilna chcąc nie chcąc polecieliśmy samolotem z Warszawy. Już to, że w samolocie nie było pełnego obłożenia miejsc, mówi samo za siebie. Lot trwa… około 50 minut; w powietrzu nadal Polska i Litwa są blisko siebie. Przy lądowaniu sensację wśród pasażerów wzbudził stojący na płycie wileńskiego lotniska samolot USA Force (Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych). Maszyna znalazła się tu zapewne z powodu poważnych niepokojów na Ukrainie. Aparaty komórkowe poszły w ruch jako zapis newsa, bo przecież sytuacja na Ukrainie jest obserwowana z uwagą i obawami na całym świecie, a co dopiero w rejonie byłego bloku sowieckiego.

Pierwsze wrażenie z Wilna? Miasto wyludnione, puste ulice, niepełne kawiarnie, a przecież przyjechaliśmy z początkiem weekendu. Ale może ten kontrast dawał wyjazd z zatłoczonego Krakowa? Nasz Rynek i to, co przy nim od wieków stoi, jest zasłonięte bezstylowymi kawiarniami i zadeptane przez chmary turystów. W Wilnie można wziąć głębszy oddech.
Wrażenie pustki spotęgowane jest tym, że to miasto stołeczne, z rozbudowaną infrastrukturą (dobre drogi), deklarujące pół miliona mieszkańców (ok. 560 tys. – dane z 2010 r.). Okazuje się, że z 3,3 milionów Litwinów wyemigrowało… ok. 600 tys., czyli ponad 18 procent! Masowo wyjechano za pracą głównie do Anglii, Irlandii i krajów skandynawskich.
Wakacyjna pustka na ulicach może spowodowana była także tym, że wilnianie chętnie wyjeżdżają za miasto, np. do historycznych, ale i rekreacyjnych Troków. Zapewne też wzrasta zatłoczenie wraz z początkiem roku akademickiego, tak jak to jest w Krakowie, gdzie jednak liczba studentów osiąga już niewiarygodne rozmiary; ponad 200 tys. i 33 uczelnie wyższe.
wilno_4

 

 

 

 

 

1. Widok na Ostrą Bramę 2. Grób Matki Marszałka Piłsudskiego i Jego serce 3. Cmentarz na Rossie 4. Pomnik księcia Giedymina 5. Herb Wilna – nadany miastu w 1330 roku, przedstawia świętego Krzysztofa niosącego na barkach Dzieciątko Jezus. Używanie herbu było zakazane w czasie okupacji Litwy przez Związek Radziecki w latach 1940-1991.

 

A jak się żyje w Wilnie naszym rodakom? Zapytana Polka, wyjaśnia, że jest trochę lepiej, ale to raczej wciąż tylko obiecanki w kolejnej kadencji prezydent Dalii Grybauskait. Pokutują jeszcze dotychczasowe obostrzenia. [Sejm przyjął częściowo projekt Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Prace nad ustawą miały być kontynuowane, jednak odkąd AWPL opuściła koalicję rządzącą, nie jest to projekt priorytetowy – dop. red.]. Uczniów chodzących do polskich szkół zmuszono do pisania matury wyłącznie po litewsku, więc rezultat jest taki, że w praktyce odcięto ich od dalszego kształcenia. (Na studia w Polsce zapraszają Litwinów głównie uczelnie białostockie, bo tam najbliżej.) Problem w tym, że nauczyć się litewskiego to nie jest prosta sprawa – a mówi nam to aktywna zawodowo Polka z Wilna. To język nie mający nic wspólnego z polskim czy rosyjskim, choć podobno jest bliski łaciny. Uczyłem się w liceum łaciny, ale widocznie słabo. Gdy chcieliśmy się porozumieć z miejscowymi, to najczęściej łamanym rosyjskim albo po angielsku. Ale do rozmowy, szczególnie po polsku, nie są skorzy.
Języka litewskiego, ze względu na skalę trudności, nie mogli (nie chcieli) się nauczyć miejscowi Polacy i tak było od wieków, stąd wzajemna izolacja i przepaść, do której można wrzucić wszystko. Starsi wiekiem wilniuki nadal nie umieją posługiwać się litewskim, który jest językiem urzędowym, więc skazują się na izolację i degradację zawodową. Ale naturalna, historyczna dwujęzyczność to w końcu europejska norma i Litwa dłużej nie może udawać, że problemu nie ma.
Ukazuje się sporo polonijnych gazet, nam trafił do rąk dziennik „Kurier Wileński” oraz tygodnik „Nasza Gazeta”. Mam sentyment do tygodnika „Znad Willi”, bo na początku dramatycznej walki o niepodległość Litwy dostawałem go pocztą, kserowałem i rozsyłałem dalej.
Zamieszkaliśmy w swojsko zatytułowanym hotelu „Pan Tadeusz” przy ul. Nowogródzkiej, aktualnie (uwaga:) Naugarduko gatve. Jako że nie mam specjalnych zdolności lingwistycznych, mówiłem: „Nabuko”, bo z tym mi się skojarzyło.
Litewski całkiem sobie odpuściliśmy, gdyż „dzień dobry” to labas rytas, artykuły spożywcze – maisto prekes, chleb –  duona, piwo –  alus, hotel –  viesbutis, albo: wejście –  iejimas, otwarte –  atidaryta, jechać – vaziuoti, pchać –  stumti, proszę mówić wolniej –  kalbekt prasom leciau, nie rozumiem –  nesuprantu. W pewnym momencie, gdy na chwilę wytchnienia przysiedliśmy w parku, pojawił się gołąb. Ojciec zaczął go przywoływać po naszemu „cukru – cukru”, ale nic z tego. Gdy wpadliśmy na pomysł, aby go zawołać „cukros”, gołąb zareagował. Gołąb-patriota litewski. Warto odnotować, że w ogóle nie widzieliśmy srok, które są utrapieniem Krakowa.
Acha, nie widzieliśmy tam żadnych „carefurów”, „tesków”, „lidlów”, „biedronek” i tym podobnych marketów. Mają za to sporo sklepów sieci Maxima, to litewski gigant handlowy. Ceny podobne do naszych, ich lit stoi mocno. Tę swoją ukochaną walutę Litwini mają pożegnać od stycznia 2015 roku na rzecz euro. Na to konto pod oczami banknotowych postaci… Litwini domalowują łzy.
Przy „Panu Tadeuszu” działa aktywnie Dom Kultury Polskiej, gdzie obejrzeliśmy ciekawą wystawę fotografii. Stałą obecność w tym miejscu mają tablice upamiętniające wileńskie AK, z legendarnym dowódcą gen. Krzyżanowskim „Wilkiem”, zamordowanym w 1951 roku przez UB w więzieniu mokotowskim, a także płk. Kalenkiewiczem „Kotwiczem”, dowódcą AK z Nowogródka, który zginął w walce z oddziałem Armii Czerwonej. Tablice pojawiły się w 55. rocznicę powstania wileńskiego „Ostra Brama”. Znajduje się tam również biuro posła do Parlamentu Europejskiego Waldemara Tomaszewskiego, o czym informują tablice na fasadzie budynku od strony Kauno gatve (ul. Kowieńska).
To, co z pewnością łączy nas z Litwinami, to historyczne, traumatyczne doświadczenia ze strony Rosji, czy to carskiej, czy sowieckiej. Nacjonaliści litewscy albo raczej nadgorliwi patrioci podkreślają, że także Polska nie była im przyjazna, ale przecież bilans sąsiedztwa z Rosją powinien wypaść bezapelacyjnie na naszą korzyść. A ich zdaniem tak nie jest. Czy to w ogóle jest sens porównywać? Jest tu nawet gorzej niż we Lwowie, gdzie też są wypierane fakty historyczne. W przypadku obu tych miast jest bezsprzeczne, że dominował w nich żywioł polski. Stąd wyszły największe polskie nazwiska. Można nawet powiedzieć, że to właśnie na Kresach jakiś czas biło serce naszej ojczyzny, a patriotyzm był najbardziej wartościowy, co Marszałek Piłsudski porównał obrazowo… do obwarzanka. Trudno się z tym nie zgodzić.
Zaopatrzeni w przewodnik (który przeczytaliśmy wcześniej) oraz w dobrą (bo dwujęzyczną), praktycznie zalaminowaną, mapę (o co zadbał mój syn) – wyruszyliśmy na miasto. Pierwsze kroki skierowaliśmy do Ostrej Bramy.
Takich bram w murach obronnych Wilna było dziewięć, ta miała ostry klin, stąd nazwa. Po litewsku brzmi: Ausros Vartai – Brama Jutrzenki. Kaplica Ostrobramska powstała w II połowie XVII wieku, w miejsce drewnianej wzniesiono murowaną, a potem przebudowano. Napisy polskie „Matko Miłosierdzia, pod Twoją opiekę uciekamy się” zmieniono na łacińskie z rozkazu ponurej sławy namiestnika carskiego Murawjowa – „Wieszatiela”. Z czasów II RP, od 1927 roku jest to Królowa Korony Polskiej.
Obraz robi wielkie wrażenie, szczególnie z bliska. Podobno była to ikona prawosławna, inni podawali, że to portret Barbary Radziwiłłówny, ale obecnie przyjmuje się, że obraz powstał w latach 1620-1630 i wzorowany był na dziełach niderlandzkiego malarza Martina de Vosa. W każdym razie historię ma bogatą i tajemniczą, jest niezwykły i pomodlić się przed nim to religijne przeżycie.
Sporym rozczarowaniem dla nas było to, że nie było niedzielnej Mszy św. w języku polskim, tylko w litewskim. Polskie Msze są odprawiane tylko w dni powszednie o godz. 10 i gromadzą lokalnych Polaków oraz pielgrzymów i turystów. W poniedziałek tłumów nie było, dzięki czemu mogliśmy być bardzo blisko. Kaplica jest mała i wąska, przez co Matka Boża Ostrobramska „spogląda przez okno”. Podczas Mszy św. organista, starszy jegomość, zaprosił mnie życzliwie, abym usiadł obok niego, bylebym nie przydeptywał rozklekotanych pedałów. Instrument ten czasy świetności dawno miał za sobą. Organista podał mi zapis nutowy i tekst „Pieśni do Matki Miłosierdzia”: Maryjo, Matko Miłosierdzia/ Co w Ostrej Bramie tron swój masz / Do Ciebie spieszym w każdej biedzie / A Ty nam zawsze pomoc dasz.
Wejście do kaplicy prowadzi w prawo, po schodach w górę, a w drugą stronę jest przejście do kościoła św. Teresy. W tejże okolicy zwiedziliśmy także malowniczy zaułek bazyliański, z cerkwią greckokatolicką św. Trójcy, wciąż czekającą na renowację. Tam też trafiliśmy na celę Mickiewiczowskiego Gustawa/Konrada, którą opiekuje się Muzeum Literatury w Warszawie. Nie ukrywam, że wzruszenie zatkało mi gardło, przyszło wspomnienie lekcji języka polskiego. Mogłem teraz dotknąć mesjanistycznej poezji.

wilno_1

 

 

 

 

 

6. Widok na Wilno ze wzgórza Giedymina 7. Widok na Wilię z mostu Zielonego 8. Ulica św. Ducha 9. Dawni żydowscy mieszkańcy ulicy Żmudzkiej  10. Plac Katedralny – na nim dzwonnica oraz wileńska katedra. Z tego miejsca w 1989 roku zaczynal się żywy łancuch ludzi w solidarności państw baltyckich przeciw niewoli systemu komunistycznego – rozciągal się aż do Tallina.

Śladów Adama Mickiewicza widzieliśmy wiele (gdzie mieszkał, że studiował), także na Uniwersytecie Wileńskim. Jest również jego pomnik z 1984 roku, pod którym odbywały się pierwsze wiece niepodległościowe w 1987 roku. No, proszę, niepodległość dla Litwy pod wileńskim Adasiem…
Za wejście na uniwersytet od strony ul. Świętojańskiej trzeba zapłacić: na wieżę widokową na dzwonnicy oraz na dziedziniec. Warto. Wszędzie widać imponujące odnowienie i inwestycje. Na murach tablice upamiętniające wykładowców i absolwentów: Adomas Mickevicius, Julius Slovackis, Joachimas Lelevelus, Jacobus Vujek, Ignotas Domeika, Andriejus Sniadeckis, etc. etc. Po polsku i litewsku uhonorowano tylko osobną tablicą Czesława Miłosza (widocznie ma u nich chody, no, bo robił antypolskie wycieczki). Po polsku jest stara tablica upamiętniająca założyciela i fundatora Kolegium Jezuickiego biskupa Waleriana Protassewicza Szuszkowskiego. Aby wybrnąć z podania i uczczenia założyciela Uniwersytetu w 1579 roku, czyli króla Stefana Batorego, wykonano opis tylko po łacinie. Był to trzeci najstarszy uniwersytet na ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów i jeden z najstarszych w Europie Wschodniej i Północnej. Śladem dawnego Kolegium Jezuickiego jest kościół św. Jana, którego barokowa bryła wypełnia główny uniwersytecki dziedziniec. Świątynia została zwrócona wiernym po sowieckiej dewastacji dopiero w 1991 roku, dwa lata później odwiedził ją św. Jan Paweł II. W sobotę akurat były śluby, wyglądało na to, że to były pary studenckie.
Aby spojrzeć na Wilno z góry, trzeba wejść na wzgórze Giedymina. Wieńczy go dumnie baszta z litewską flagą. Po drodze mijamy ślady po zamku. Widok jest przepiękny na wszystkie strony. W jednej z nich widać stare miasto, dalej sąsiednie wzgórze Trzech Krzyży, które upamiętniają męczeństwo siedmiu franciszkanów zabitych przez pogan w XIV wieku, za panowania księcia Olgierda. Po drugiej stronie meandrującej Wilii (inna nazwa – Neris) wznosi się imponujące city, a jeszcze dalej wieża telewizyjna, którą w styczniu 1991 roku broniono bohatersko przed komandosami sowieckimi, którzy ją zajęli, bo Kreml nie pogodził się z własnym rozpadem (co niestety, trwa do dziś). Poniżej arsenał i mury obronne. Rozczarowuje Wilejka, dopływ Neris, chciałoby się, aby to było malownicze, a może nawet romantyczne miejsce. Tymczasem to raczej ściek, przy którym spotkać można ludzi z marginesu.
Po zejściu ze wzgórza i przejściu przez przedwojenny Cielętnik (dzisiaj park), weszliśmy na rozległy Plac Katedralny, gdzie w groźnej postawie stoi pomnik Giedymina, wielkiego księcia litewskiego, twórcy zjednoczonego państwa. Jego wnukiem był król Władysław Jagiełło. Co ciekawe, pomnik odlano z brązu konfiskowanego przez lata na litewskich granicach.
Plac Katedralny to „serce miasta”, a w nim potężna dzwonnica oraz olbrzymia (ale nie na wysokość) katedra św. Trójcy, św. Stanisława Biskupa i św. Władysława Męczennika. Teraz to klasycyzm w pełnym wydaniu, ale przed wiekami, za czasów króla Mendoga, w połowie XIII wieku stanęła tu pierwsza chrześcijańska świątynia na Litwie.
Między dzwonnicą a katedrą zatrzymuje nas „stebuklas” (lit. cud – magiczne miejsce). Tu podobno trzeba wykonać pełny obrót, aby spełniło się życzenie. Z tego miejsca w 1989 roku zaczynal się żywy łancuch ludzi w solidarności państw bałtyckich przeciw niewoli systemu komunistycznego – rozciągał się aż do Tallina. To robiło wrażenie, cud się spełnił, Litwa, Łotwa i Estonia wywalczyły niepodległość.
Kiedyś na Placu Katedralnym odbywały się doroczne jarmarki kaziukowe (św. Kazimierz to patron Litwy), potem przeniesiono je na plac Łukiski (plac marszałka Piłsudskiego). Tu odbywały się publiczne egzekucje uczestników powstania styczniowego, m.in. Sierakowskiego i Kalinowskiego.
Naprzeciwko placu Łukiskiego mieści się Muzeum Ofiar Ludobójstwa, otwarte w 1992 roku, w budynku, w którym w XIX wieku znajdował się sąd carski, a podczas drugiej wojny światowej – gestapo. Stąd droga wiodła do Ponar, gdzie zamordowano ok. 100 tys. ludzi, w tym głównie Żydów i Polaków; egzekucje wykonywali Niemcy, wspomagani przez kolaborantów litewskich. W czasach sowieckich była tu z kolei siedziba NKWD, potem KGB, w więzieniu torturowano i zamordowano setki ludzi – komuniści inaczej nie umieli wprowadzać swojego “raju na ziemi”. Na fasadzie budynku wypisano nazwiska ofiar represji władz stalinowskich (oczywiście wszystkie po litewsku, włącznie z polskimi). Obok Muzeum KGB znajduje się Pomnik Ofiar Ludobójstwa – kopiec usypany z polnych kamieni przywiezionych z różnych zakątków Litwy. To niezwykłe i pouczające, jak Litwini pamiętają, poza tym umieli nazwać komunizm po imieniu jako system ludobójczy, przed czym nadal wzdraga się „cywilizowany świat”, bo myśli, że mu się to nie opłaca. W 1945 roku z rozpędu i pod naciskiem Stalina udało się tylko niemiecki faszyzm nazwać ludobójstwem. I tak już zostało, choć ofiary komunizmu wołają o pamięć, a aktualny epigon KGB na Kremlu dalej morduje ludzi, teraz na Ukrainie…

Jesteśmy na prospekcie Giedymina (ul. Mickiewicza), najbardziej reprezentacyjnej alei Wilna, przy której znaleźć można wiele ekskluzywnych sklepów, kafejki i historyczne gmachy, w tym Litewskiej Akademii Nauk, Litewskiego Teatru Dramatycznego, wreszcie słynny budynek Sejmu. To właśnie tu 11 marca 1990 roku podpisano akt o przywróceniu niepodległości Litwy. Także tu w styczniu 1991 roku tej niepodległości przyszło bronić ponad 100 tys. obywateli, a wojska sowieckie ostatecznie nie zdecydowały się na krwawy szturm. Z tego wynika, że można i trzeba się przeciwstawiać, czego przykładnie uczył wilniuk „Dziadek”, Józef Piłsudski.
Szukamy pałacu prezydenckiego – jest w dawnym Pałacu Biskupim. Architektura klasycystyczna w całej okazałości. Stołecznych obiektów jest na każdym kroku wiele, w tym ambasada RP w dawnym pałacu Paców przy ul. Świętojańskiej (Šv. Jono gatve).
Odpoczywamy na rozległym Placu Ratuszowym, coś w rodzaju krakowskiego Rynku. Ratusz stanął za czasów króla Jagiełły, ale gotycką budowlę przerobiono na modłę klasycystyczną. Gdy był tu teatr, odbyła się premiera „Halki” Stanisława Moniuszki (1848 rok, wersja 2-aktowa). Teraz przez ulicę przebiega podkasana panna młoda, wzbudzając wesołość weselników – cel: ratusz, gdzie udzielają ślubów. W 2002 roku na schodach ratusza prezydent Bush w towarzystwie prezydenta Adamkusa gratulował Bałtom przystąpienie do NATO. Przy placu trafiamy na piękny barokowy kościół św. Kazimierza. Takich świątyń jest mnóstwo, wiele w stanie remontu.
Do mnie najbardziej przemawiał kościół franciszkanów pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Budowlę wzniesiono w połowie XIV wieku, jeszcze u zarania chrześcijaństwa na Litwie. Wnętrze jest surowe, gotyckie, tajemnicze. Wchodzi się przez niską bramę, po kilku kamiennych schodach w dół. Fasada przebudowana manierą barokową. Te dwa style: barok i klasycyzm są wizytówką całego Wilna.
Na ogrodzeniu afisz o koncercie Ivo Pogorelicia, kto pamięta tego skandalizującego, ekscentrycznego pianistę?, który w 1980 roku porwał publiczność i część jurorów X Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego, ale Nagrody nie zdobył. Dzisiaj to już osiwiały klasyk.

Wilno to był tygiel kulturowy i wyznaniowy, znacząca była diaspora żydowska. Przypomina o tym pomnik Gaona Wileńskiego, jednego z największych myślicieli żydowskich. Gaon Eliasz ben Salomon Zalman (1720-1797) rozsławił miasto jako „Litewską Jerozolimę”, mówiło się nawet (szczególnie w Nowym Jorku), że Wilno to światowe centrum jidysz.
O żydowskiej obecności przypominają fotogramy przedstawiające dawnych mieszkańców, wyklejone na okiennicach zrujnowanych kamienic przy ul. Żmudzkiej (Zemaitijos gatve). W sobotę wędrując ulicą Bakszty (Bokšto gatve) minęliśmy miejsce, gdzie młody, energiczny rabin nawoływał i dyscyplinował zgromadzonych Żydów. Przy naszej ulicy Nowogródzkiej z kolei mijaliśmy codziennie Muzeum im. Gaona, a w nim także żydowskie Centrum Tolerancji. Czynna jest także Synagoga Chóralna.
Oprócz świątyń katolickich, są kościoły ewangelickie oraz wiele cerkwi, tak greckokatolickich i prawosławnych. Coś z ducha dawnego Wilna pozostało. Tylko ludzi mało.
Po mieście jeżdżą autobusy i trolejbusy (tramwajów nie ma), nie są przepełnione. Per pedes przemierzaliśmy codziennie ulice Nowogródzką, Żmudzką, Dominikańską, Świętojańską, Zamkową itd. Aż w końcu przyszła pora na zwolnienie tempa. Pomyśleliśmy, że zrobimy to nad Wilią (piękna Neris), przez którą przerzucono tyle mostów. Idziemy ulicą Zawalną (Pylimo gatve), dalej Jagiellońską (Jogailos), w dalszej perspektywie, na drugim brzegu widać nowoczesne biurowce wileńskiego city. Przez niewielką Wilię można przejść m.in. mostem Białym, mostem Zielonym, mostem Mendoga. Trafił nam się most Zielony (Żaliasis Titas), który wieńczą na cokołach socrealistyczne posągi robotników, kołchoźnic i dojarek. Widok z mostu na rzekę zrekompensował tę pokraczną pamiątkę.
Nad Wilią sporo miejsc do rekreacji, trafiliśmy na coś w rodzaju błoń, gdzie ludzie młodzi leżeli bykiem lub rozmawiali przy piwie, spotykały się pary, gdzieś obok boisko do plażówki. Wyciągnęliśmy się na trawie, a tu nad głowami… wzbiły się kolorowe balony, jeden za drugim, z kameralnymi załogami. A na rzece mało życia, tylko późnym wieczorem widzieliśmy smutnego łabędzia oraz łódź z milczącymi ludźmi, co w ciemności wyglądało jak przewóz Charona.

Odwiedzić cmentarz Na Rossie to obowiązek każdego Polaka. Niestety, przed bramą nie było nikogo, kto by sprzedawał znicze. Jedna Polka oferowała mieczyki, ale tyle ich było przy grobie Matki Marszałka Piłsudskiego, że można było odnieść wrażenie, iż to kwiaty „przechodnie”. Na grobowcu inskrypcja: „Matka i Serce Syna”. Na murze biało-czerwone wieńce i flagi. Tuż obok groby polskich żołnierzy z walk o Wilno 1919-1920 roku, niestety z niezbyt czytelnymi napisami.
Rossa jest najstarszym cmentarzem w Wilnie, założonym w 1801 roku. Krążymy wokół neogotyckiej kaplicy cmentarnej, gdzie pochowano znaczących wilnian, jak Joachim Lelewel, Józef Montwiłł, Władysław Syrokomla, Antoni Wiwulski i wielu, wielu innych. Ale refleksja ogólna jest taka: to skandal, w jakim stanie jest ta nekropolia, wiele nagrobków zdewastowanych, zarośniętych, pozrzucane krzyże, nieczytelne inskrypcje. Widzimy młodych ludzi z Polski, wyposażonych w jakieś sprzęty. Pytam, czy robią jakąś konserwację? Nie, przyjechali z warszawskiego Uniwersytetu Kardynała ­Wyszyńskiego i robią inwentaryzację. Parę nagrobków zawdzięcza renowację Poznaniakom, gdzie przeprowadzono w tym celu zbiórkę. A gdzie reszta, gdzie program rządowy, a nawet prezydencki? Wszak obaj nasi przywódcy to historycy. Jeden z nich lekką ręką wydał 2 mld zł na zakup wagonów pendolino. Cmentarz Łyczakowski we Lwowie jest jednak w lepszym stanie. Rossa czeka na zasłużoną pamięć rodaków.

Tekst i fot. Jarosław Kajdański

wilno_2

 

 

 

11. Gmach Sejmu przy prospekcie Giedymina 12. Dziedziniec Uniwersytetu Wileńskiego – dzwonnica i kościół św. Jana 13. Greckokatolicka cerkiew Trójcy Świętej i klasztor OO. Bazylianów  14. Cela Mickiewiczowskiego Konrada 15. Oryginalny chłodnik litewski

Share Button

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

* Copy This Password *

* Type Or Paste Password Here *