Reklama

Park Duchacki

Wiadomości Podgórze

Napisz do nas!

Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

Trzy grosze

WIRTUOZ. Objawił się na wiosnę. Radośnie i perliście obwieścił swoją obecność. Od tej pory daje wyjątkowe koncerty na wszystkie instrumenty. Wznosi się wysoko aż do nieba, wraca w dół, meandruje po wszystkich tonacjach, czasem nasłuchuje i aranżuje to, co słyszy. Omija skale i diapazony. Dominuje, bryluje, zachwyca. Zamieniamy się w słuch. A on tam gdzieś siedzi na gałęzi wysoko. Ubrany w czarny frak. Ach, śpiewaj maestro, śpiewaj… Czytaj więcej

KOLEJKA PO CHLEB. Piekarnia Buczka przy pętli na Kurdwanowie. W sobotę kolejka, bo ludzie kupują chleby i inne wypieki w ilościach „hurtowych” dla siebie, dla rodziny i znajomych. Ja też kupuję na zapas, ćwiartki chleba kresowego wkładam do zamrażalnika, trzyma świeżość. Na ogół kupuję w tygodniu, a nie w sobotę, dzisiaj zdarzyło się inaczej…. Staję na końcu kolejki, to nie nowina, ale dzisiaj kolejka coś zablokowana, przesuwa się ślamazarnie. Starsi ludzie to wytrzymują, mają zaprawę z czasów komuny. Ale nie jedna osoba usiadałby na ławce, gdyby taka była, ja też bym usiadł, bo nogi słabe. Wreszcie wchodzę do środka. Okazuje się, że klientów obsługuje tylko kierowniczka. Opowiada, że o godzinie 4 zadzwoniła pracownica, że się rozchorowała. Zmienniczki nie ma, bo to weekend. Kierowniczka robi co może, dwoi się i troi. – Jak pani to wytrzymuje? – pyta jedna z klientek. A klientów kierowniczka zna z widzenia. – Będę stała półki nie padnę – odpowiada z uśmiechem. Każdemu dziękuje i życzy dobrego dnia. Ileż tak można wytrzymać, pytam siebie. I wyobrażam sobie sytuację, w której kierowniczka byłaby opryskliwym babsztylem, która odreagowuje trudną sytuację, taka to by wprowadziła strach, że stanie w długiej kolejce może być na próżno. A ta kobieta czuje swoją misję: sprzedaje chleb. Tymczasem po tej rozmowie wszyscy klienci życzyli kierownicze dobrego dnia. A ona komentowała, że tak lepiej się pracuje i można wytrzymać więcej.
Czytaj więcej

SPOTKANIE. Pana Jana Baltazę zna chyba każdy na Kozłówku i nie tylko. Przez lata prowadził sklep obuwniczy i zakład szewski w pawilonie przy Spółdzielców. Zawsze uśmiechnięty i życzliwy, pochylał się nad każdym klientem. Znałem go od wielu lat. Oprócz usług wymienialiśmy także informacje. Fachowiec jak mało kto. Był czas, że w prowadzeniu interesu pomagała mu córka. Teraz ona robi już u siebie, powiedział. Wcześniej zmarła mu żona, bardzo to przeżywał, rozchorował się na serce. W czasie pandemii trafił do szpitala, aby mu wstawili stenty. Zarazili go tam covidem, w szpitalu?, dopytuję. Tak, odpowiada i się uśmiecha, dodaje: nie dałem się, jestem zdrowy. W tym roku skończy 75 lat. I jeszcze pracuje, biorąc drobne roboty do domu. Pan Jan był i jest nadal prezesem Cechu Szewców i Kaletników. Jest laureatem Szabli Kilińskiego, najwyższego odznaczenia Związku Rzemiosła Polskiego. Spotkaliśmy się na przystanku, przywitaliśmy się serdecznie, jechał do Cechu, powiedział „zdaje się, że mnie wybiorą na czwartą kadencję”. Czytaj więcej

SCHIZOFRENIA PO KRAKOSKU. „Walcymy o jesce cystse powietse” – tak można złośliwie sparafrazować hasła antysmogowe, którymi przechwala się każda władza, od gminnej, wojewódzkiej po państwową. Hasło infantylne na całego. Tak jak dziecinne są działania wszelakich „alarmów”, przypominają walkę o czystą planetę, sprzątanie świata, ochronę wód i ocieplenie klimatu itd. itp. Za tymi szlachetnymi hasłami idzie polityka i ci, którzy robią na tym interesy. Za emocjami idzie zimna kalkulacja. Ekologię podszyto ideologią, pod którą można podpiąć wszystko, co akurat pasuje, co jest głośne i nośne, co jest na topie. Na tym się wygrywa kampanie i sprawuje władzę. Mówić jedno, robić drugie. Jedni producenci chcą wyeliminować drugich i robią to za wszelką cenę, podsuwając zlecone badania i statystyki. Z drugiej strony trwa w najlepsze deweloperska betonoza, bez składu, bez ładu (nie mówiąc o estetyce). której skutkiem jest zaduszanie miasta i blokowanie kanałów wentylacyjnych. Im więcej zabudowy, tym więcej motoryzacji, co generuje dodatkowe skutki smogowe. Wycinaniu starej zieleni towarzyszy nasadzanie młodej. Gdy jedni dążą do czystego powietrza w miastach (najlepiej pachnącego lasem, łąką i kwiatami), drudzy wydają decyzje o wylewaniu betonu (bo „nie mają innego wyjścia”). Czytaj więcej

SYTUACJA. Idę przez osiedle. Jeszcze zielono od sił, od słów, i kroki, i oddech, naprawdę – tak sobie kiedyś napisałem i śpiewaliśmy to z młodzieńczym zapałem. Teraz jesień życia i jesień na dworze (no, dobra, niech będzie, że na polu). Nie idę, raczej się posuwam do przodu. Naprzeciw mnie nadchodzi młodzieniec, dryblas jakiś, wygląda że uczeń pobliskiej szkoły. Obaj zauważyliśmy tę ławkę, a na niej wronę. Chłopak przystanął nie przypadkiem, stoi i czeka, obserwuje ptaka, jakby go znał. Podszedłem bliżej. – To są inteligentne ptaki – mówię – bardzo mądre. – Wiem – mówi chłopak i odwraca się od ławki, idzie dalej swoją drogą. Mogłem go dopytać, skąd wie. Zostałem przy ławce i przy wronie, która ani myśli odlecieć, co więcej, odwróciła się dziobem w moją stronę, więc tak patrzymy na siebie vis a vis. Mogłem zajrzeć w jej oczy, zagadnąłem „co słychać, jak leci”. I na tym zakończyła się ta sytuacja. Aby kogoś posłuchać, trzeba przestać mówić – tak sobie pomyślałem poniewczasie.
Czytaj więcej

KIBICE. Jedziemy autobusem 174 do NCK na koncert Roberta Kasprzyckiego. Rozmawiamy nie cicho, chociaż tak nie lubię, ale musimy przełamać hałas komunikacyjny. Nie musimy i gdyby nie towarzystwo, to w ogóle bym nie gadał byle gadać. Zajęliśmy trzy miejsca siedzące. Na jednym z przystanków dosiada się do nas pani w okularach z bagażami. Gadamy o sporcie. – Gdybyście mi nie powiedzieli o tym meczu z Włochami, to bym nie oglądała. Boże święty, jak się denerwowałam, wyprasowałam całe zaległe pranie. – Jak można oglądać mecz siatkówki, prasując, zostawiłem bez komentarza. – Mieli słabszy dzień, bo grali bez odpoczynku po meczu z Brazylią, wtedy dali z siebie wszystko – zgadzamy się. – Wielka szkoda, byliśmy tak blisko złota – potakujemy. – Jeśli chodzi o kruszec, wolę srebro – wtrącam, byle wtrącić i cieszyć się srebrem. Dodaję: – Teraz gramy w koszykówkę i idzie nam dobrze. – Nagle ożywia się pani w okularach siedząca obok, mówi, że właśnie gramy półfinał z Francją. – Wyrównaliśmy – mówi młody chłopak wpatrzony w ekran smartfona. – No nieźle, autobus pełen kibiców – komentuję ze śmiechem, który udziela się innym. Ale mamy mistrzostwo w US Open Igi Świątek, podsumowujemy z zadowoleniem. Wysiadamy przy placu Centralnym. Obie panie innym wyjściem, ja innym, przy kierowcy, aby widział moje zmagania się ze schodami. Za mną wysiada kobieta, który się potyka i wywala jedną z toreb pełną chuchów. Cofam się i pomagam jej wstać. – Nic się pani nie stało? – dopytuję, widząc, że krew leci jej z nosa. Czuć od niej alkohol. – Nie, już dobrze – zaciąga po ukraińsku. Ma dwie wielkie torby z ciuchami. – Niech pani gdzieś usiądzie – rozglądam się za ławką. Ławki nie ma, ale jest murek, na którym siedzę dwie dziewczyny. Jedna z nich podchodzi do mnie i daje mi chustkę higieniczną, bo myśli, że ta Ukrainka jest ze mną. Odchodzimy w kierunku NCK. Odwracam głowę i widzę, że Ukrainka radzi sobie dalej ze sobą i z tobołami. Kobiety jako kibice, myślę sobie potem. A przecież najżarliwszym kibicem naszej reprezentacji w piłce nożnej i Lewandowskiego, jest moja mama. Jakiś czas temu namówiłem ją na oglądanie meczów naszej reprezentacji, komentujemy je w przerwach przez telefon na linii Kraków – Szczecin. Jak ona komentuje! – ile emocji, ile trafnych uwag, ile serca! Kobiety są naszymi kibicami od urodzenia, od kołyski, kibicują nam w szkole, w pracy. To dla nich mówimy pierwsze słowa, stawiamy pierwsze kroki, popisujemy się, zdobywamy cele, wychodzimy na boisko, toczymy walki: o siebie, o rodzinę, o ideały, o ojczyznę. Bądźcie pochwalone, nasze anioły stróże! Czytaj więcej

OSY. W wiacie przystanku autobusowego na Woli Duchackiej sporo osób, głównie dzieci z opiekunami. Nadeszły chyba od strony Przytuliska na Malborskiej albo z hotelu Gościniec. Autobusy w okresie wakacyjnym jeżdżą rzadko. Znalazłem jedno miejsce na ławce, usiadłem z brzegu. Dzieci z Ukrainy, 7-10 lat, do tego nastoletnia dziewczyna i chłopak. Są pod opieką Polaków – dwóch młodych dziewczyn i starszego chłopaka. Jedna z opiekunek mówi do drugiej o nazaretankach, chyba się nie znają. – Mówię ci, jest taka jedna siostra, nie rozmawiałam z nią, ale jest niesamowita, taka bije z niej energia… – Liderka grupy mówi, że jadą do zoo. Dodatkowo pójdą do małego zoo, gdzie można podejść do zwierząt i dać im karmę. Wymienia nazwy zwierząt, a dzieci powtarzają polskie nazwy. – Trzeba zachować ostrożność, powiemy im o zasadach przed wejściem. – Organizują się, pytają kto ma legitymację, kto ma ulgę, opiekun będzie kupował bilety w autobusie. Na przystanku stoi przy nim ten nastolatek w okularach. Nastolatka trzyma się z boku. Dzieci hałasują, rozmawiają, do liderki przytula się dziewczynka. Wszyscy mają kolorowe plecaczki. Dzieciom trudno wysiedzieć, wiercą się i chodzą z miejsca na miejsce. Wśród ich najbardziej aktywna jest Oksana. Czekamy w upale. Do kosza na śmieci obok mnie trafiają opakowania po napojach. Po chwili zaczynają latać osy. Oksana je zauważa i podchodzi z dystansem, ostrzegana przez opiekunkę. Jak to u dzieci, kusi ją ta sytuacja i podchodzi do kosza w bliskiej odległości ode mnie. Uśmiecham się do niej. Wykrzywia twarz, odpowiada mi grymasem osy. Podjeżdża autobus. Czytaj więcej