Wiele osób publicznych wyznaje zasadę: „Nieważne jak mówią, byle po nazwisku”. Czy jednak, nie zważając na konsekwencje, powinniśmy kierować się tymi słowami także w codziennym życiu? Z drugiej strony, czy komentarze internetowe mogą stać się skuteczną formą protestu na skalę lokalną i międzynarodową?
Hejting – od rywalizacji o „lajki” do wulgarnego nękania
Najlepszym przykładem tego, jak przestaliśmy chronić swoją prywatność, są portale społecznościowe. O ile starsze pokolenie wciąż odnosi się do nich z pewnym dystansem, młodsze w przeważającej większości nie ma żadnych zahamowań przed zamieszczaniem w Internecie informacji czy zdjęć, które niekoniecznie powinny być przeznaczone dla oczu osób postronnych. Złośliwi mówią wręcz, że jeśli rodzic ma wrażenie, iż niewiele wie o swoim dziecku, powinien zajrzeć na jego profil na Facebooku.
Miarą popularności wśród nastolatków jest często ilość „lajków” (like: ang. lubić – przyp. red.) pod „sweet fociami”, czyli zdjęciami robionymi z ręki, w różnych dziwnych pozach, przeznaczonych głównie do zamieszczenia na profilu społecznościowym. O ile samo „lajkowanie” można uznać za formę niewinnej rozrywki, problem pojawia się, gdy komentarze zaczynają przybierać obraźliwy lub wulgarny charakter. Zdarza się również, że poniżające zdjęcia lub filmiki trafiają do sieci bez wiedzy i zgody osoby zainteresowanej, co, w połączeniu z serią negatywnych podpisów, może nie pozostać bez wpływu na jej stan psychiczny.
– Z klasy mojego syna niedawno odeszła jedna koleżanka. Zmieniła szkołę po tym, jak były chłopak, w formie zemsty po zerwaniu, zamieścił w Internecie jej półnagie zdjęcia – opowiada matka gimnazjalisty.
– Sytuacje te najczęściej dotyczą osób w wieku 12 – 17 lat – mówi Marta Wojtas, koordynator Helpline.org.pl – projektu Fundacji Dzieci Niczyje, który pomaga dzieciom i młodzieży w sytuacjach zagrożenia bezpieczeństwa w Internecie. – Około połowa zgłoszeń, które trafiają do Helpline.org.pl, związana jest z tematami cyberprzemocy. w tej grupie większość dotyczy tzw. hejtingu (hate: ang. nienawidzić – przyp. red.). Przybierają one formę działań naruszających cześć danej osoby, czyli obraźliwych komentarzy, wulgaryzmów i nękania poprzez różne zachowania w sieci.
Najczęstsze miejsce tego typu ataków to oczywiście Facebook, wśród dzieci i młodzieży popularny jest aktualnie też portal Ask.fm. Hejtingowi sprzyja również powstawanie nowych stron, umożliwiających swoim użytkownikom anonimowe komentowanie lub niemoderujących w żaden sposób publikowanych treści. – Anonimowość w Internecie pozwala na większą otwartość emocjonalną i swobodę w zachowaniu. U wielu internautów można zaobserwować tak zwany efekt rozhamowania, na skutek którego niektórzy z nich stają się wyjątkowo nieuprzejmi, pozwalając sobie na słowa, przed wypowiedzeniem których mieliby duże opory, gdyby stali z kimś twarzą w twarz – komentuje Stella Strzemecka, doktorantka i asystentka naukowa Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czy w takim razie jesteśmy w stanie w jakikolwiek sposób chronić siebie i swoich najbliższych przed atakami hejterów? Na pewno nie jest to proste, ale przede wszystkim należy zwracać uwagę na to, co sami zamieszczamy w sieci – i komu zamieszczane materiały udostępniamy. – Cechą Internetu jest to, że do opublikowanych treści może mieć dostęp nieograniczona liczba osób, wśród nich takie, które mają wobec nas złe intencje. Te osoby mogą również kopiować publikowane wpisy, zdjęcia, filmy, a komentarze pod nimi niekoniecznie muszą być pozytywne – ostrzega Marta Wojtas.
A co jeśli zło już się stało i sami zmagamy się z internetową agresją lub zauważamy, że nie radzi sobie z nią ktoś z naszego otoczenia? Warto wiedzieć, że cyberprzemoc nie jest zgodna z prawem, a jej ofiary nie powinny być pozostawione same sobie. Zamiast zamykać się przed światem albo próbować się bronić, odpowiadając na zamieszczane w Internecie komentarze, mogą skorzystać z profesjonalnej pomocy – psychologa, pedagoga czy policji. Mają też prawo domagać się usunięcia obraźliwych treści od administratora strony, na której zostały one zamieszczone. Jeśli jednak zamierzamy domagać się ukarania winnych, należy pamiętać o tym, żeby nie niszczyć dowodów, lecz zachować je w jak najbardziej szczegółowej formie.(prawo umożliwia ściganie hejterów, trzeba, wraz z dowodami, zgłosić przestępstwo na policję lub prokuraturę – przyp. red.).
Trolling – zakłócanie społecznej aktywności
Inną odmianą opisywanego zjawiska jest tak zwany trolling (troll: ang. osoba udzielająca się np. na forach internetowych w celu ośmieszania lub obrażania innych użytkowników – przyp. red.). Stosujący go użytkownicy sprzeciwiają się różnego rodzaju działaniom (politycznym, społecznym) za pomocą ostrych, negatywnych, niejednokrotnie kontrowersyjnych bądź ośmieszających osoby lub wydarzenia komentarzy. Zazwyczaj zaczyna się od tego, że jeden „troll” prowokuje dyskusję, która wywołuje dużą falę emocji i w konsekwencji może przenieść się także poza sieć.
Przykładem kontrakcji trollerów był protest „NIE dla występu rosyjsko-sowieckiego chóru w krakowskiej Filharmonii!”. – 6 kwietnia w Filharmonii ma wystąpić Chór Pustowałowa z Charkowa udający armię sowiecką (Charków to miasto ukraińskie – przyp. red.). W jego repertuarze są rosyjskie i sowieckie pieśni wojskowe, artyści występują w mundurach z oznakowaniem Armii Czerwonej. Taka promocja rosyjskiego imperializmu podczas wojskowej i propagandowej agresji Rosji na niepodległą Ukrainę jest skandalem! Tym bardziej nie powinna się odbywać w placówce kulturalnej utrzymywanej przez województwo małopolskie! – takimi słowami zachęcał na Facebooku do udziału w proteście Maciej Gawlikowski. Do akcji przyłączyło się tysiąc dwieście osób, a organizator zapowiadał, że nie skończy się na wypowiedziach internetowych. – Ja na pewno przed koncertem będę na miejscu, bo uważam, że należy przyjść i zaprotestować, także w realu.
Podobne protesty odbyły się w innych miastach Polski, gdzie chór Pustowałowa miał występować. Lokalną akcję nagłośniło Radio Kraków, zapraszając do studia jej organizatorów. Jarosław Kajdański powiedział: – Nie protestuję przeciwko chórzystom, lecz przeciwko mundurowi Armii Sowieckiej, szczególnie teraz po zajęciu ukraińskiego Krymu. Apeluję także o uszanowanie traumatycznych doświadczeń pokoleń Polaków, mundur sowiecki kojarzy się nie ze śpiewem, lecz ze zbrodnią i okupacją.
Sprawą zainteresowali się radni Sejmiku Województwa Małopolskiego, którzy 31 marca podjęli rezolucję wzywającą do odwołania koncertu. Ostatecznie organizatorzy protestu: Jerzy Dobrowolski, Maciej Gawlikowski i Jarosław Kajdański dopięli swego i niedzielny wieczór, zamiast przed filharmonią, mogli spędzić na przykład na rodzinnym spacerze. Potwierdzają, że ich długotrwała akcja na Facebooku była nieustannie zakłócana przez trollerów.
Wspólnymi (internetowymi) siłami
– Wierzyłem, że uda nam się to załatwić w ten sposób, niekoniecznie demonstracjami. Na pewno decydujące było to, że radni wznieśli się ponad polityczne podziały i nie było tutaj konfliktu, mimo że początkowo popierali nas tylko politycy PO. Natomiast warto podkreślić, że wyłamał się jeden z „ekstrawaganckich” radnych, który zamieszczał na przykład dziwne, obraźliwe wpisy na Facebooku, wskazujące na lekkie niezrównoważenie – mówi Maciej Gawlikowski. Przyznaje też, że docenia dobrą wolę, jaką wykazali się artyści Chóru Pustowałowa: – Sam koncert w żaden sposób mi nie przeszkadzał, ucieszyłem się, kiedy chór wycofał się z sowieckich emblematów i repertuaru. Odwołanie całej imprezy było już rozpaczliwym ruchem dyrektora Krakowskiej Filharmonii.
Maciej Gawlikowski ma za sobą również inną skuteczną kampanię, która rozpoczęła się od Facebooka. Wzięło w niej udział ponad półtora tysiąca osób, a dotyczyła nagrody im. Adama Włodka, która miała być przyznawana przez Fundację Wisławy Szymborskiej. – Akcja miała na celu doprowadzenie do tego, żeby nie przyznawać tej nagrody. Adam Włodek miał za sobą przeszłość dość paskudną i uznałem, że nie jest on właściwym patronem dla debiutujących młodych literatów. Jako dowód opublikowałem w Internecie jeden z jego donosów do Urzędu Bezpieczeństwa. Najpierw wycofał się Instytut Książki, który był współorganizatorem. Fundacja Wisławy Szymborskiej oficjalnie się nie wycofała, jednak zawiesiła przyznawanie nagrody i już drugi rok z rzędu nie doszło ono do skutku – opowiada organizator.
Podobne inicjatywy mają miejsce zarówno na skalę lokalną, jak i krajową lub nawet międzynarodową. Obecnie wiele osób poprzez portale społecznościowe komentuje i sprzeciwia się sytuacji na Ukrainie, próbując przy okazji w mniejszym lub większym stopniu wywierać naciski na polityków. – To forma szybkiego przekazywania informacji do wielu ludzi. Bardzo istotna jest w niej też interaktywność, gdyż każdy może wrzucać swoje komentarze, pomysły, włączać się w akcję i przekazywać ją dalej, a nie tylko być jej biernym obserwatorem – komentuje Maciej Gawlikowski.
Jarosław Kajdański dodaje: – Wraz z innymi brałem udział w spontanicznej akcji „Solidarni z Ukrainą”, przeciwko krwawej pacyfikacji Euromajdanu. Protest z Facebooka przeniósł się także pod pomnik Adama Mickiewicza. Byłem zdziwiony zajadłością trollerów, których bezsensowne, jątrzące wpisy musieli usuwać organizatorzy. Jeden z trollów przyznawał się na swoim profilu, że jest byłym pracownikiem FSB (FSB, następca sowieckiego KGB – przyp. red.).
Kultura czynnego uczestnictwa w sieci
– Myślę, że „środowisko” Web 2.0 (w odróżnieniu od Web 1.0), czyli kultura czynnego uczestnictwa w sieci, a nie tylko przeglądania stron www, daje ogromne możliwości w wyrażaniu (nierzadko zupełnie anonimowo) swoich uczuć i opinii na każdy temat, w epatowaniu swoją osobowością – mówi Stella Strzemecka. W swojej pracy naukowej analizowała między innymi treści komentarzy on-line pod artykułami dotyczącymi polskich „matek – zabójczyń”. Większość internautów dawała w nich upust swojej złości i domagała się surowych kar dla przestępczyń. – W oparciu o rezultaty przeprowadzonych badań można przyjąć, że zarówno ilość, jak i treść komentarzy pod internetowymi artykułami na temat polskich „matek – zabójczyń” stanowi element społecznego odwetu. Wśród wszystkich poddanych analizie wypowiedzi dominują te o wydźwięku negatywnym, nawołujące do egzekucji – wyjaśnia badaczka.
Nie ulega wątpliwości, że rozwój Internetu daje dużo większe możliwości wyrażania swoich emocji i dzielenia się opiniami, niż miało to miejsce jeszcze kilka lat temu. Jak większość nowych technologii, niesie on jednak ze sobą również zagrożenia. W związku z tym każdy z użytkowników staje przed sporym wyzwaniem, aby znaleźć złoty środek, dzięki któremu korzystanie z portali społecznościowych będzie jemu samemu, a może i większej części społeczeństwa, przynosiło korzyści, a przy tym nikogo nie uczyni ofiarą.
Barbara Bączek
Dodaj komentarz