Znalezienie pracy i wymarzonego mieszkania, wychowanie dzieci – to główne, choć nie jedyne, wyzwania dla młodych ludzi, rozpoczynających życie „na swoim”. Zapytaliśmy o nie kilka rodzin z naszego rejonu.
Etap przejściowy
Justyna i Marcin razem z dwojgiem dzieci – dwuipółletnim synkiem oraz półtoraroczną córeczką – od prawie dwóch lat mieszkają w jednym z nowych bloków przy ulicy Borkowskiej, w dzielnicy Swoszowice. Jest to dla nich lokum przejściowe, które wynajmują; własne mają dopiero w planach. Nie zdecydowali jeszcze, w jakiej okolicy będą chcieli docelowo zamieszkać, choć myślą raczej o czymś bliżej centrum. Wiedzą już za to, na co zwrócą szczególną uwagę pod kątem samego mieszkania. – Największym problemem tutaj jest brak piwnicy – mówi Marcin. – Był pomysł komórki lokatorskiej, ale na razie nie słychać, żeby coś się ruszyło w temacie. Póki co wózki dziecięce trzymają na balkonie, a wszystkie zabawki w domu. – Brakuje też placu zabaw na osiedlu – dodaje Justyna. – Kawałek dalej jest co prawda park, ale aby się do niego dostać, trzeba przejść przez ruchliwą ulicę, a z dziećmi, wiadomo, jest to spory minus. Życie młodych mam i ich pociech toczy się w dużej mierze na małym dziedzińcu, ale ze względu na brak ogrodzenia, miejsca tego również nie można uznać za w pełni bezpieczne.
Rozwiązaniem podobnych problemów wydaje się mieszkanie w zamkniętym osiedlu, lecz Marcin, jako ratownik medyczny, odnosi się do takich miejsc z mieszanymi uczuciami. – Mają swoje dobre i złe strony – tłumaczy. – Na pewno mieszkańcy czują się bezpieczniej, zwłaszcza wieczorami, ale już kiedy jedziemy karetką do chorego, takie osiedla to dla nas prawdziwa zmora, jest tam bardzo trudno się dostać.
Marcin jest rodowitym krakowianinem. Do pracy dojeżdża samochodem i chociaż przeważnie udaje mu się zaparkować niedaleko bloku, przyznaje, że wraz z rozrastaniem się osiedla zaczyna być coraz trudniej, zwłaszcza jeśli wraca się wieczorem. – Tymczasem w garażu podziemnym trzy czwarte miejsc stoi pustych – mówi. – Ale przy cenach, jakie wyznaczył deweloper, trudno się dziwić, że ludzie wolą polować na miejsce na zewnątrz. Justyna wychowała się w Nowym Sączu, jest z wykształcenia handlowcem, obecnie zajmuje się wychowaniem dzieci. Myślą powoli o posłaniu ich do przedszkola, z tym że do publicznego trzeba zapisać dziecko dużo wcześniej i cierpliwie czekać. Nie mówiąc już o żłobkach publicznych, w których miejsc nie ma w ogóle.
Ulubione sposoby spędzania wolnego czasu? – Plac zabaw, piaskownica – mówi z uśmiechem Justyna. Oprócz tego dzieci chętnie oglądają bajki w telewizji (ale – jak zaznacza mama – raczej nie dłużej niż pół godziny), zaczynają już także opanowywać nowe technologie, takie jak telefon komórkowy czy tablet. Natomiast ich rodzice na chwile prawdziwego odpoczynku mogą sobie pozwolić właściwie tylko w weekendy. – Jak człowiek wyjdzie z pracy o godzinie osiemnastej, zanim jeszcze dojedzie do domu, to myśli już o tym, co trzeba zrobić następnego dnia – mówi Marcin. Oboje przyznają też, że maluchy wieczorami są bardzo aktywne i trudno je zmusić do spania. Z drugiej strony, dzięki temu nie urządzają rano zbyt wczesnej pobudki.
Pierwsze kroki na swoim
Gosia i Marek również mieszkają przy ulicy Borkowskiej, z tym że dzięki programowi „Rodzina na swoim” udało im się kupić własne lokum. W Swoszowicach wylądowali właściwie przez przypadek. – Kiedy znaleźliśmy to mieszkanie, nawet nie wiedzieliśmy, gdzie ono jest. Sprawdziliśmy tylko w Internecie rejon, szukaliśmy też opinii na temat dewelopera. Dopiero po podpisaniu umowy przedwstępnej zaczęliśmy dokładniej oglądać okolicę – wspomina Marek. – W grę wchodziła przede wszystkim odpowiednia cena i wielkość. Z perspektywy czasu widzimy, że to było kompletnie nieodpowiedzialne – dodaje z uśmiechem jego żona. Zgodnie przyznają jednak, że decyzji nie żałują.
Marek jest z urodzenia krakowianinem, ale oboje z Gosią wychowywali się w okolicach Rabki-Zdrój. Znają się od szkoły podstawowej, małżeństwem są od sześciu lat, a w grudniu ich rodzina się powiększy. W związku z tym zaczyna ich powoli interesować kwestia pobliskich przedszkoli i żłobków. – Prywatnych jest mnóstwo, ale przydałby się jakiś publiczny, a z tym niestety jest problem – mówią. – Nie chodzi tu nawet o czesne, ale słyszałam, że w państwowych placówkach mają program – o określonych godzinach dzieci śpią, jedzą, bawią się, a w prywatnych podobno nie ma takiego harmonogramu – tłumaczy przyszła mama.
Marek zajmuje się projektowaniem wnętrz, do pracy dojeżdża samochodem, natomiast Gosia korzysta z komunikacji miejskiej. Na kampus UJ, gdzie pracuje, teoretycznie ma łatwy dojazd, jednak rzeczywistość nie zawsze wygląda tak różowo. – Normą jest czekanie na autobus 178, który notorycznie się spóźnia. Dlatego przy ładnej pogodzie woli czasem wsiąść na rower. Oboje z mężem lubią aktywny wypoczynek. W swojej dzielnicy doceniają to, że mogą wybrać się na spacer po parku, nie mają też problemów ze zrobieniem zakupów. – Brakuje tylko dobrej piekarni – zaznacza Gosia. – Do poruszenia na którymś ze spotkań jest też kwestia placu zabaw na dziedzińcu, bo myślę, że spokojnie byłoby tu miejsce na zrobienie czegoś więcej niż tylko piaskownicy, chociażby zjeżdżalni.
Największym utrudnieniem jest dla nich jednak brak wystarczającej ilości miejsc parkingowych na osiedlu. Sytuacji nie poprawi na pewno wprowadzenie się lokatorów do kolejnego bloku, który jest aktualnie w trakcie budowy. – Nawet nie chcę o tym myśleć, a ceny podziemnych parkingów są takie, że nie ma o czym dyskutować – mówi Gosia, dodając: – Powinno być to jakoś uregulowane prawnie, żeby przynajmniej jedno miejsce parkingowe przypadało na mieszkanie. Podobnie jak sąsiedzi, oni również narzekają na brak piwnicy albo chociaż niewielkiej komórki lokatorskiej. – Jest możliwość wynajęcia, ale w innym bloku – mówią. Niedawno pojawił się pomysł utworzenia wózkowni, lecz na razie nie wiadomo na ten temat nic konkretnego. Tymczasem już niedługo takie miejsce bardzo by im się przydało…
Barbara Bączek
fot. Wojciech Kuma
Na swoim
Rozpoczęcie życia „na swoim” nigdy nie było proste, wydaje się jednak, że w ostatnim czasie usamodzielnić się jest coraz trudniej. Pierwsza przeszkoda, na którą napotykają młodzi ludzie, to zakup własnego mieszkania – mało kogo stać, żeby zrobić to za gotówkę, a uzyskanie kredytu z banku to, wbrew temu co twierdzą reklamy, często droga przez mękę. Nawet jeśli okaże się, że spełniamy warunki, by zostać potencjalnym kredytobiorcą, ilość formalności, jakie trzeba wypełnić, aby w końcu związać się z bankiem umową na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, niejednego może przyprawić o zawrót głowy. Z drugiej strony, wynajmowanie mieszkania niekoniecznie jest lepszym rozwiązaniem, gdyż wielokrotnie okazuje się, że opłaty, jakie trzeba uiścić właścicielowi, są wyższe niż rata, którą musielibyśmy spłacać, decydując się jednak na kredyt.
Z pomocą wielu osobom przychodzą programy rządowe, takie jak „Rodzina na swoim” czy „Mieszkanie dla młodych”. I o ile odciążenie finansowe jest w ich przypadku nieocenione, minusem jest konieczność wyboru lokum, które spełni określone warunki. W efekcie często trzeba odłożyć na bok marzenia i pomyśleć wyłącznie racjonalnie.
Wydawałoby się, że szczęściarzami są ci, którym wsparcie finansowe, nie tylko przy zakupie mieszkania, ale i w dalszym życiu, oferują rodzice, krewni lub znajomi. Wiele osób rzeczywiście chętnie z tego skorzysta, są jednak i tacy, którzy za punkt honoru stawiają to, aby radzić sobie samodzielnie. Wolą pracować po godzinach, znaleźć dodatkowe źródło dochodu albo wyjechać za granicę, a gdy już decydują się na przyjęcie pomocy, to raczej w formie pożyczki. Wyjazdy zagraniczne niejednokrotnie natomiast przeciągają się w czasie, doprowadzając nawet do tego, że emigranci, którzy mieli spędzić w Wielkiej Brytanii czy Niemczech maksymalnie rok, postanawiają zostać tam na stałe.
Żeby jednak nie zniechęcać tych, którzy zastanawiają się, czy opłaca im się opuścić wygodny pokój u rodziców, należy też wspomnieć o wyjątkowym uczuciu, jakie, niezależnie od wcześniejszych poświęceń, pojawia się w momencie, gdy po raz pierwszy przekraczamy próg własnego mieszkania, rozpoczynając tym samym życie na swój rachunek. I chociaż nie jest komfortowa świadomość, że przed nami trzydzieści lat spłacania kredytu, stanem konta nie ma się specjalnie co chwalić, a po dziesięciu godzinach w pracy zapominamy własnego nazwiska, ci, którzy ten krok mają już za sobą, w przeważającej większości są zgodni – było warto.
Barbara Bączek
Dodaj komentarz