POTWÓR Z KREMLA („Wiadomości” – kwiecień 2014). Jak Europa mogła wyhodować na swoich obrzeżach takiego satrapę jak Putin? Gdzie jest współczesny Charlie Chaplin (autor „Dyktatora”), który miałby odwagę nakręcić prześmiewczy film o tym frustracie z Kremla. Scena, gdy mały chojrak pojawia się w wielkich wrotach, otwieranych tak, jakby za nimi miał nastąpić jakiś majestat – nadaje się na pierwszy kadr. I to jak wywala się rozciągnięty niczym płastuga na tym swoim imperatorskim, czerwonym dywanie. Świat zastyga w przerażaniu, co będzie dalej: umarł czy trzeba go będzie podnieść? Wstał sam, no to gieroj, co się kulom nie kłania (choć pokłonił się nisko swojemu dywanowi)… A jak to się zaczęło, w którym momencie narodził się tyran? To był wieloletni proces, w którym Europa znowu wzięła aktywno-pasywny udział. Bo jej się opłacało. Ukraiński Euromajdan popsuł tę „sielankę”. Po drodze była Czeczenia, Gruzja i Syria. Głaskanie potwora, podsuwanie prezentów, aby jak najdłużej zatrzymać go w kojcu, skończyło się. Teraz pokazał, co z niego wyrosło, chce coraz więcej i sam sobie to bierze.
TWARZ DZIECKA. Stoją na przystanku tramwajowym przy Batorego w stronę centrum. Jedna w średnim wieku, dwie młode, może studentki, jedna najmłodsza, w okularach, która trzyma za rękę małego chłopca. Pomiędzy nimi majdan bagaży, duża walizka na kółkach, trzy plecaki, wszystkie obwieszone tobołkami, plecak tej dziewczyny w okularach dodatkowo z dużym pluszakiem. Rozmawiają po ukraińsku, są obecne tu i teraz. Chłopiec patrzy przed siebie, nie rozgląda się wokół, twarz nieruchoma, na głowie czapka z pomponem. Szukam wzroku tego dziecka. Jest nieobecny. Wsiadły do czwórki.
MATKA. Widzę ją co jakiś czas, jak z rana wychodzi z dziećmi z sąsiedniej klatki. Wszyscy okutani, bo taka pogoda. Jedno dziecko na rękach, drugie, dziewczynka ociąga się z tyłu. Idą chyba do żłobka. Zawsze są dyskusje na starcie i w trakcie. Dzisiaj szedłem za nimi bliżej i przyjrzałem się dokładniej. Matka miała na rękach dziecko, na plecach tornister, a z boku swoją torbę… Matko Boża, miej je w swojej opiece. Amen.
CIEKAWOŚĆ ŚWIATA. Dzieci rodzą się ciekawe świata. Kierują ku niemu wszystkie swoje zmysły – dotyku, zapachu, głosu, wzroku. To najpiękniejsze chwile macierzyństwa i tacierzyństwa. Po krótkim czasie ciekawość przybiera także wymiar werbalny. Dziecko zadaje pytania i otrzymuje odpowiedzi, które kształtują precyzyjniej jego obraz świata, który ma przystawać do rzeczywistości. Później życie weryfikuje te informacje. Dziecko powinno umieć sobie radzić z dysonansami poznawczymi i korygować swój ogląd świata. Po to jest rodzina, przedszkole i szkoła, i cały proces kształcenia. Uczymy się całe życie. W obecnych czasach nastąpiło przerwanie tego procesu poprzez wprowadzenie świata równoległego, alternatywnego, wirtualnego. Jest on podawany poprzez przymus pracy, ułatwionej, szybkiej, zautomatyzowanej. Ale też poprzez pokusy, które uzależniają. Jest to szczególnie niebezpieczne dla młodych ludzi, ale ci właśnie stanowią największą pożywkę dla tych, którzy sprzedają te niby darmowe usługi. Są one ukrytą formą zniewolenia. Ludzie nie są już ciekawi świata, lecz jego sztucznych atrap. Jest to zjawisko tak powszechne, że zdominowało świat realny. Dokąd zmierzamy, czy nastąpi opamiętanie, jak tego dokonać?
BALSAM DO NACZYŃ. Dotychczas był płyn do mycia naczyń „bezwzględny dla tłuszczu”, czyli nasz poczciwy i lubiany Ludwik. Jako że w domu staję regularnie na zmywaku, wiem o czym piszę. W sklepie przed półką przetarłem oczy ze zdumienia, a już myślałem, że nic mnie nie jest w stanie zdziwić. A teraz uwaga: ten „balsam” idzie jako nowość, i jest „aloesowy, czyli łagodny dla dłoni”. Super, będę miał dłonie jak pupcia niemowlęcia. Przekonała mnie promocyjna cena. Czy to mi odpowiada? Nie, wystarczyły dwie wersje (teraz się mówi: formuły): miętowy i cytrynowy. Kupowałem zamiennie, w zależności do tego, jaki miałem nastrój, oczekiwania, kaprys i widzimisię.. Dokąd nas zaprowadzi ta wywracana semantyka? Zabawa w personifikowanie towarów. I nie tylko. Salon fryzjerski zamiast zakładu, gdzie się nie obejrzeć, wszędzie salony. Kompleksy wyłażą jak słoma z butów. Zawłaszczanie i przeinaczanie znaczeń i tradycji. Programowanie cyborgów….Zaczęło się od „galerii” handlowych, czyli sklepów wielkopowierzchniowych. W Krakowie walnęli taką m.in. przed Dworcem PKP, aby nie było, że Kraków już dawno przestał być „Europejską Stolicą Kultury”, lecz stał się targowiskiem zalanym betonem, w ramach zadeklarowanej walki ze smogiem, który zabija w Krakowie dzieci, kobiety w ciąży oraz osoby starsze i schorowane, takie jak ja… Są galerie i salony, są – kultura pełną gębą.
Na początku lat 90. gdy byliśmy u przyjaciół w Szwecji, sklepy dyskontowe były na obrzeżach miasta; tam towarzyszyliśmy przyjaciołom w zakupach hurtowych, ze względu na ceny. Widać, u nas to się nie przyjęło, kopiowanie Zachodu, bez opanowania, bez głowy, według najgorszych wzorców… Po powrocie z zakupów, usiadłem w fotelu nad sokiem z Tymbarku i po wypiciu zajrzałem, co mi tam napisali na odwrocie nakrętki. Zawsze było coś wzmacniającego, dopingującego, w stylu, „jesteś super”, „dasz radę”. Dzisiaj napisali mi zagadkowo „przypadek?” Nie wiem, co Tymbark miał na myśli.
ŚCINANIE DRZEWA. Wolę sadzić drzewa niż je ścinać. Decyzja zapadła jesienią ubiegłego roku, podyktowana była potrzebą prześwietlenia działki tak, aby drzewa miały więcej słońca. Mnie to nie przeszkadzało, im ciaśniej tym przyjemniej, ale żona ma większe doświadczenie, jeszcze po swoich dziadkach. Nasz sad na działce stanowią m.in.: śliwy, brzoskwinie, czereśnie, morwa, morela i jabłonie. Do wycięcia miałem jedną winorośl i dwie jabłonie. Podstawą takich prac, jak i innych, są dobre narzędzia. Na to konto kupiłem żonie jako zleceniodawcy piłę łańcuchową akumulatorową, bardzo zadowolony sprawdziłem jak działa, naładowałem i czekałem na moment, aby wyruszyć na działkę. Okazuje się, że modelowa piła, jak rasowa modelka, działa koncertowo tylko na reklamowych filmikach… W pierwszym starciu poległem na całej linii, bo inkryminowana piła kupiona przez internet zaniemogła wkrótce po tym, jak zacząłem ścinać pierwszą jabłoń, gałęzie owszem ścięła, ale na pniu się zacukała. dawałem jej czas na oddech, ale nic z tego. Zdeterminowany i wkurzony drzewko dorżnąłem piłą ręczną i dobiłem toporkiem. To był proces długotrwały i dość bolesny dla moich niesprawnych barków. Drugiego dnia wykonałem wyrok na starej winorośli. Na koniec zostawiłem tę większą jabłoń, wcześniej ją, jak i inne, przeprosiłem za to, co będę robił. Ściąłem ją do połowy, dokończyłem następnego dnia. Nie wiem, skąd miałem tyle siły, pracowałem etapami, aby odcierpły dłonie i barki. W tym czasie dużym sekatorem ścinałem na mniejsze gałęzie. Drzewo przy nasadzie było nacięte ze wszystkich stron, pogłębiałem je tylko. Aż nadszedł ten moment, zmierzyliśmy się wzrokiem, naparłem na pień, wcześniej ociosawszy dolne gałęzie. Raz, drugi, trzeci, trzeba było się pomocować. Myślę sobie, że nie przyjadę tutaj kolejny dzień, skąd wziąć siły ponad moje siły. W imię ojca i syna, nabrałem oddechu i dusząc drzewo, wyginałem go do ziemi aż usłyszałem trzask łamanych kości, raz drugi, trzeci, jest, pękł kręgosłup, pień zwalił się jak długi, a ziemia jęknęła od ciężaru trupa. Przez moment poczułem triumfalny dreszcz dumy. Zabiłem drzewo, wybacz mi.
NAPUSZCZANIE. Telefon od Czytelnika. Nie przedstawia się, głos gniewny i zniecierpliwiony. – Pisaliście o tych muralach przy Nowosądeckiej. – Zastygam co będzie dalej i sprawdzam w pamięci, o co może mu chodzić. Podejmuje wątek: – Trzeba poprzycinać gałęzie drzew, które to zasłaniają. – Chodzi mu o murale ornitologiczne Wojciecha Rokosza na fasadach bloków os. Na Kozłówce, których zdjęcia zamieściliśmy w lutowym numerze. Zawieszam głos, aby facet wyhamował. – Niech spółdzielnia to zrobi – kończy. – Dziękuję za informację – ja też kończę.
MĄDROŚĆ GÓR. Mówi się, że góry są mądre. Jak to się udziela tym, którzy po nich wędrują? Jedno jest pewne – trzeba się na nie wspiąć, nierzadko z wielkim mozołem i wysiłkiem, a może i poświęceniem. Trzeba je rozumieć i znać swoje w nich miejsce. To tylko daje „mandat” do tego, żeby spojrzeć na świat „z góry”. Nie pomogą żadne rowery czy quady, nie pomogą żadne windy czy nawet teczki, w których kandydaci na tych z góry są na nie wnoszeni.
Jarosław Kajdański