– O Camino mogę mówić całymi dniami, to moja wielka pasja i miłość – zapewnia Ewa Lis, która wspólnie z mężem Stefanem od lat pielgrzymuje drogami św. Jakuba po Polsce i innych krajach Europy.
Po raz pierwszy spotkałam państwa Lisów kilka lat temu na Małopolskiej Drodze św. Jakuba. Żeby napisać artykuł o idei pielgrzymowania, dołączyłam wtedy do pasjonatów. W tym gronie szła para, która zwróciła moją uwagę. Ona miała ze sobą aparat i uwieczniała wszystkie spotkane po drodze przydrożne kapliczki.On towarzyszył jej w tym fotografowaniu, zatrzymywał się, słuchał, pomagał… Potem dowiedziałam się, że mieszkamy na tym samym osiedlu, na Kurdwanowie, a państwo Lisowie są już na emeryturze. I to było dla mnie zaskoczenie, bo na emerytów nie wyglądali.
Zaczęło się od spotkania
Od tego czasu spotykaliśmy się na kurdwanowskich ścieżkach. Za każdym razem dowiadywałam się o kolejnym odcinku drogi św. Jakuba, którą państwo Lisowie właśnie przeszli albo mają zamiar na nią wejść. Ich zainteresowanie się sięgającymi średniowiecza drogami św. Jakuba do Santiago de Compostela zaczęło się od spotkania w księgarni przy ul. Siennej w Krakowie. – To było jesienią 2009 roku, mój mąż zaproponował, abyśmy się wybrali do Księgarni Hiszpańskiej
na spotkanie z podróżnikami – wspomina Ewa Lis. Pan Stefan przyznaje, że ma zwyczaj zaglądania do księgarni, gdy przechodzi obok. Stwierdza:
– Zobaczyłem afisz informujący o spotkaniu i pomyślałem, że to może być interesujące, zwłaszcza, że chodziło o Hiszpanię. Wybraliśmy się tam, a dalej to już samo poszło.
Pani Ewa przyznaje, że gdy usłyszała o idei pielgrzymowania do Santiago, to wpadła jak przysłowiowa śliwka w kompot. Wspomina: – Panowie opowiadali, że taką pielgrzymkę można rozpocząć z progu własnego domu. Mówili, że są już odtwarzane drogi św. Jakuba na terenie Polski i że też można nimi pielgrzymować. Po spotkaniu, jeszcze w tramwaju, marzyłam głośno, jakby to było cudownie wyjść z domu i dojść do św. Jakuba w Santiago… Z uśmiechem stwierdza, że mąż starał się zniechęcić ją do realizacji pomysłu. Wskazywał na przeszkody, a więc ich wiek, obawy przed chorobami, brakiem możliwości porozumiewania się w obcych krajach…
Jednakże pani Ewa, z wykształcenia polonistka (przez wiele lat uczyła języka polskiego w Gimnazjum nr 28 na Kurdwanowie), nie odpuszczała. Szukała w Internecie informacji o drogach św. Jakuba, o możliwości pielgrzymowania. – Jeszcze w tym samym roku, w grudniu trafiliśmy na spotkanie bractw św. Jakuba w kościele św. Katarzyny na krakowskim Kazimierzu. Na miejscu zobaczyliśmy ludzi w pięknych strojach. Każda grupa miała swoją Jakubową pieśń. A po Mszy świętej uczestnicy zostali zaproszeni na spotkanie. W podziemiach kościoła młody zakonnik przedstawił mnie księdzu Ryszardowi Honkiszowi.
Wtedy marząca o wejściu na drogę św. Jakuba nie wiedziała, że jest to proboszcz parafii św. Jakuba z Więcławic, mocno zaangażowany w upowszechnianie idei pielgrzymowania drogami św. Jakuba. Były plany, aby się wybrać grupą do Hiszpanii i tam przejść do Santiago. Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło. Trudności się mnożyły. – Moja mama była w takim wieku, że potrzebowała stałej opieki – opowiada Ewa Lis i dodaje, że psa też nie można zostawić samego. Z uśmiechem wspomina: – Nie odpuszczałam jednak i kiedyś trafiłam na ogłoszenie w Internecie, że są niedzielne wyjścia na Małopolską Drogę św. Jakuba. To było to, czego szukaliśmy. Pielgrzymowanie raz z miesiącu, w niedzielę, odcinek po odcinku… Zadzwoniłam do organizatorów. Tak poznałam Franciszka Mroza, który się tym projektem zajmuje. To było w 2011 roku, gdy dołączyliśmy do małej grupy niedzielnych pielgrzymów.
Tworzą Jakubową wspólnotę
Ta forma peregrynowania polega na tym, że w niedzielny wczesny poranek zainteresowani dojeżdżają do punktu wyjścia. Na miejscu uczestniczą w Eucharystii. a po niej wyruszają na pielgrzymi szlak. W drodze zatrzymują się na odpoczynek, nawiedzają kościoły, zwłaszcza te znajdujące się na powstałym w średniowieczu szlaku św. Jakuba. Wieczorem wracają do domu, a miesiąc później, w niedzielę ponownie spotykają się w miejscu, do którego doszli. – Do naszej grupy dołączali kolejni caminowicze – opowiadają państwo Lisowie. Przyznają, że jedni zostali, a inni zrezygnowali. Na ich miejsce przyszli nowi. – Ale jest taka grupa stała, która od lat spotyka się na kolejnych etapach drogi – dodaje pani Ewa. I stwierdza: – Tworzymy Jakubową wspólnotę. Stefan Lis zaznacza: – Taka forma pielgrzymowania, inna niż na przykład wakacyjne pielgrzymki zmierzające z różnych stron Polski do Częstochowy, to wspaniała sprawa. Niby jesteśmy w grupie, lecz tak na prawdę każdy idzie sam. Oczywiście, jeśli ktoś chce porozmawiać, to istnieje taka możliwość, ale gdy chce iść w milczeniu, nikt mu w tym nie przeszkadza.
Z rozmowy wynika, że Ewa i Stefan Lisowie przeszli tysiące kilometrów. Gdy dopytuję o szczegóły, pani Ewa zaznacza: – Nie zapisujemy, ile mamy za sobą kilometrów. Parę razy przeszliśmy Małopolską Drogę św. Jakuba, potem ruszyliśmy w kierunku czeskiej granicy, dalej były Czechy. Szliśmy też przez Austrię. Przeszliśmy drogą na Camino całe Niemcy, całą Szwajcarię. W zeszłym roku doszliśmy do Francji. Mamy też na swoim koncie pielgrzymowanie ze Lwowa Ukraińską Drogą św. Jakuba, ale także z Częstochowy do Krakowa. Teraz, gdy idziemy już poza granicami Polski, wyjeżdżamy na trwające kilka dni pielgrzymowanie. I powoli zbliżamy się do Santiago.
Pan Stefan, technik odzieżowy na emeryturze, oprócz pasji pielgrzymowania ma jeszcze nietypowe jak na mężczyznę hobby, bo zajmuje się haftem i niejedną pracą obdarował przyjaciół i znajomych. A ostatnio zaczął pisać ikony. Gdy dopytuję, jakie wydarzenie z przebytych dróg św. Jakuba pamięta szczególnie, bez chwili zastanowienia stwierdza: – To była nasza pierwsza droga z Sandomierza. Szliśmy po kolana w idealnie białym śniegu. Na jego tle przepięknie odbijały się drzewa. Cisza, spokój…
Pomaga im patron
Ewa Lis zapewnia, że św. Jakub bardzo dba o pielgrzymów. Wspomina, jak z koleżanką wybrały się na drogę św. Jakuba przez Czechy. Przyznaje, że bardzo starannie się do tej wyprawy przygotowała. Zaczęła się uczyć języka czeskiego. Prześledziła i dokładnie wytyczyła każdy etap drogi, bo jak mówi, w Czechach nie ma charakterystycznych znaków z muszlą św. Jakuba. Zapewnia, że w takich sytuacjach św. Jakub stawia na drodze ludzi niosących pomoc. Gdy pytam o przykład, opowiada: – W czasie naszej drogi przez Czechy doszłyśmy wieczorem do miasta, w którym odbywał się festiwal kultury, toteż wszystkie miejsca noclegowe były zajęte. W końcu ktoś nam wynajął kawałek trawy pod dachem, ale w połączeniu z deszczową pogodą i dosyć chłodnym powietrzem to miejsce nie było tym, o czym marzyłyśmy po całym dniu pielgrzymowania w deszczu i burzy. Zmęczone, zmarznięte, głodne, poszłyśmy do gospody. Usiadłyśmy w kącie, włączyłyśmy do podładowania telefony i ciesząc się chwilą, poprosiłyśmy o herbatę, a potem jeszcze o zupę. Nasza obecność wzbudziła zainteresowanie zebranych w lokalu. Najbardziej byli zdziwieni tym, że same „baby”, jak to stwierdzili, podróżują. Ale gdy się dowiedzieli, że idziemy do św. Jakuba w Santiago, to chociaż byli osobami niewierzącymi, okazali nam wiele życzliwości i zainteresowania.
Pani Ewa dodaje, że w barze przesiedziały do 3 nad ranem. – Odeszłyśmy jako ostatnie klientki i świecąc sobie małą latarką, doszłyśmy na miejsce noclegu – wspomina i zapewnia: – To nie była przyjemna noc. Także rano nie było miło. Miałyśmy kilka łyków wody w butelce. Nic do jedzenia. A tu niedziela i sklepy zamknięte. Wyruszyłyśmy w drogę bez chleba, bez wody, za to w upale. W jednej z wiosek, przez którą szłyśmy, usiadłyśmy na przystanku i zapytałyśmy przechodzącą kobietę, czy gdzieś w okolicy nie ma otwartego sklepu, ale odpowiedź była negatywna. Jednak pani przyniosła butelkę wody. To dodało nam sił. Ruszyłyśmy dalej. W kolejnej wiosce zatrzymałyśmy się przy kapliczce. Wyciągnęłyśmy resztę wody, a moja koleżanka znalazła okruchy herbatników, którymi starałyśmy się zaspokoić głód. Przy tej kapliczce kobieta wyrywała chwasty i nam się uważnie przyglądała. W końcu zaczęłyśmy rozmawiać. Gdy jej opowiedziałyśmy, dokąd idziemy, zaproponowała, że nam przyniesie kawy. Oddaliła się szybko, a po jakimś czasie wróciła z kawą i mlekiem. Myśmy jak dzikuski wypiły to mleko (śmiech). Patrzymy, a pani znów do nas idzie i tym razem przynosi nam ciasto i butelkę wody na drogę. Chciałam zapłacić, ale kobieta nie przyjęła pieniędzy. Nawet nam zaproponowała, że nas przenocuje, ale podziękowałyśmy, tłumacząc, że musimy iść dalej. I wtedy kobieta pospiesznie się oddaliła, a po chwili wróciła z reklamówką wypełnioną jedzeniem. Gdy doszłyśmy do zaplanowanego na ten dzień postoju, byłyśmy bardzo wdzięczne tej nieznajomej, zjadając podarowane przez nią kanapki i warzywa. Pamiętam, że w ten niedzielny wieczór, jakby na deser, po całym dniu pielgrzymowania zostałyśmy zaproszone na koncert do ewangelickiej świątyni. Tak oto po uczcie dla ciała miałyśmy także ucztę dla ducha – puentuje swą opowieść pani Ewa i wyznaje: – W takich okolicznościach człowiek sobie uświadamia, że na drodze do św. Jakuba nigdy nie jest sam.
Nawiązując do opowiedzianej historii, pani Ewa zauważa, że osoby pielgrzymujące drogami św. Jakuba często opowiadają o niezwykłych wydarzeniach, sytuacjach realnie trudnych do zrozumienia. Stwierdza: – W takim gronie wzajemnie się rozumiemy, ale gdy się te historie opowiada osobom, które na temat pielgrzymowania na Camino nic nie wiedzą, to się pukają w głowę (śmiech).
Odkrywają nowe wartości
Gdy dopytuję, jak pielgrzymowanie wpłynęło na ich życie, moi rozmówcy przyznają, że od lat chodzą na różne wycieczki górskie, przemierzają turystyczne szlaki, ale żadne z tych wyjść nie może równać się z Camino. Pan Stefan stwierdza: – To kontakt z przyrodą, zbliżenie się do Boga, czyli pogłębienie wiary, ale także bardzo cenne i trwałe relacje z pielgrzymującymi osobami. Podkreśla, że na pielgrzymim szlaku człowiek doświadcza innego rodzaju spotkań. I wyjaśnia: – Na przykład w mieście, na ulicy, na osiedlu nie doświadcza się takich zachowań, reakcji ludzkich, jak na drodze świętego Jakuba, gdzie uśmiech pielgrzyma, gesty serdeczności i życzliwości oraz bezinteresowna pomoc są czymś naturalnym.
Emerytowana polonistka, która chętnie opowiada o pasji pielgrzymowania wszędzie tam, gdzie przebywa, dodaje, że często jest pytana; po co idzie, dlaczego? Niektórzy nawet przypuszczają, że to forma pokuty albo jakaś intencja… A jeszcze inni pytają, co daje pielgrzymowanie i zauważają, że za pieniądze wydane na przejście kolejnego etapu drogi jakubowej Lisowie mogliby wypocząć w kurorcie, poleżeć na plaży, pojechać na wycieczkę…. I stwierdza: – Plaże, hotele, objazdówki to nie dla mnie. Camino to najpiękniejsze wakacje dające wolność. Camino to ja i cisza, droga i cel. Krok po kroku w trudzie, spiekocie i deszczu zbliżasz się bardziej do Boga i do patrona twojej drogi. W pięknie przyrody, otwartej przestrzeni, ciszy i modlitwie coraz lepiej rozumiesz Boga.
Przekonuje, że idąc można ewangelizować nie słowem, ale przykładem. Wyznaje w imieniu własnym i męża: – Na Camino odkrywamy na nowo Boga i uświadamiamy sobie, jak mało potrzebujemy do szczęścia. Zauważa, że przez całe życie otaczamy się przedmiotami, wciąż coś kupujemy, bo potrzebne, bo się przyda. Także wyjeżdżając na wczasy pakujemy walizkę pełną „niezbędnych” przedmiotów. I uśmiechając się zapewnia: – A na Camino okazuje się, że do życia, do szczęścia tak niewiele potrzeba. Do plecaka pakujesz podstawowe rzeczy, bo musisz je dźwigać. Przekonuje, że aby wyruszyć na Camino wystarczą: dobrze spakowany plecak, śpiwór, karimata oraz różaniec i obrazek z patronem. I podkreśla: – Ten minimalizm to właśnie wolność. Uczymy się, że nie rzeczy, przedmioty, którymi się otaczamy, są ważne. Na Camino odkrywamy nowe wartości, inaczej patrzymy na otaczający nas świat, na nasze życie, na ludzi.
Maria Fortuna-Sudor
Zdjęcia: Franciszek Mróz