Reklama

Park Duchacki

Wiadomości Podgórze

Napisz do nas!

Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

Trzy grosze

DŁONIE. Schodzą za mną stromą drogą w dół na przystanek autobusowy. Chodnik wąski że trudno się zmieścić. Dziewczynka mnie wyprzedza, chuda taka jak szparag. Za mną słyszę rozmowę babci z córką, która wypytuje co robią, gdzie idą, jak sobie radzą. Babcia odpowiada, że wszystko w porządku, jadą tam, gdzie się dzieciom podoba. –  A czy jedzą, dopytuje córka. Babcia próbuje uspokajać, ale patrząc na wychudzoną dziewczynkę, rozumiem dobrze jej wyjaśnienia. Wyprzedzają mnie, babcia chce mieć wyrywną wnuczkę na oku. Chłopiec też chce iść samodzielnie, bo jest ku temu okazja. Babcia idzie nie przerywając rozmowy, lewą dłoń trzyma z tyłu otwartą jak podstawkę. Chłopiec co jakiś czas podchodzi i wkłada swoją małą dłoń, jakby pieczętując swoją obecność. Czytaj więcej

SOWIECKIE DEPORTACJE. Były cztery masowe sowieckie deportacje z terenów II Rzeczpospolitej: pierwsza w lutym 1940 r. – ok. 250 tys. osób, druga w kwietniu 1940 r. – ponad 300 tys. osób, trzecia w  czerwcu 1940 r. – 300 tys. osób, czwarta w czerwcu 1941 r. – ponad 250 tys. osób. Zesłańcy trafiali na Syberię i do Kazachstanu. Znaczna ich część nie przeżyła transportu, który odbywał się w pociągach śmierci, a potem nieludzkich warunków zesłania.
Czytaj więcej

WIRTUOZ. Objawił się na wiosnę. Radośnie i perliście obwieścił swoją obecność. Od tej pory daje wyjątkowe koncerty na wszystkie instrumenty. Wznosi się wysoko aż do nieba, wraca w dół, meandruje po wszystkich tonacjach, czasem nasłuchuje i aranżuje to, co słyszy. Omija skale i diapazony. Dominuje, bryluje, zachwyca. Zamieniamy się w słuch. A on tam gdzieś siedzi na gałęzi wysoko. Ubrany w czarny frak. Ach, śpiewaj maestro, śpiewaj… Czytaj więcej

KOLEJKA PO CHLEB. Piekarnia Buczka przy pętli na Kurdwanowie. W sobotę kolejka, bo ludzie kupują chleby i inne wypieki w ilościach „hurtowych” dla siebie, dla rodziny i znajomych. Ja też kupuję na zapas, ćwiartki chleba kresowego wkładam do zamrażalnika, trzyma świeżość. Na ogół kupuję w tygodniu, a nie w sobotę, dzisiaj zdarzyło się inaczej…. Staję na końcu kolejki, to nie nowina, ale dzisiaj kolejka coś zablokowana, przesuwa się ślamazarnie. Starsi ludzie to wytrzymują, mają zaprawę z czasów komuny. Ale nie jedna osoba usiadałby na ławce, gdyby taka była, ja też bym usiadł, bo nogi słabe. Wreszcie wchodzę do środka. Okazuje się, że klientów obsługuje tylko kierowniczka. Opowiada, że o godzinie 4 zadzwoniła pracownica, że się rozchorowała. Zmienniczki nie ma, bo to weekend. Kierowniczka robi co może, dwoi się i troi. – Jak pani to wytrzymuje? – pyta jedna z klientek. A klientów kierowniczka zna z widzenia. – Będę stała półki nie padnę – odpowiada z uśmiechem. Każdemu dziękuje i życzy dobrego dnia. Ileż tak można wytrzymać, pytam siebie. I wyobrażam sobie sytuację, w której kierowniczka byłaby opryskliwym babsztylem, która odreagowuje trudną sytuację, taka to by wprowadziła strach, że stanie w długiej kolejce może być na próżno. A ta kobieta czuje swoją misję: sprzedaje chleb. Tymczasem po tej rozmowie wszyscy klienci życzyli kierownicze dobrego dnia. A ona komentowała, że tak lepiej się pracuje i można wytrzymać więcej.
Czytaj więcej

SPOTKANIE. Pana Jana Baltazę zna chyba każdy na Kozłówku i nie tylko. Przez lata prowadził sklep obuwniczy i zakład szewski w pawilonie przy Spółdzielców. Zawsze uśmiechnięty i życzliwy, pochylał się nad każdym klientem. Znałem go od wielu lat. Oprócz usług wymienialiśmy także informacje. Fachowiec jak mało kto. Był czas, że w prowadzeniu interesu pomagała mu córka. Teraz ona robi już u siebie, powiedział. Wcześniej zmarła mu żona, bardzo to przeżywał, rozchorował się na serce. W czasie pandemii trafił do szpitala, aby mu wstawili stenty. Zarazili go tam covidem, w szpitalu?, dopytuję. Tak, odpowiada i się uśmiecha, dodaje: nie dałem się, jestem zdrowy. W tym roku skończy 75 lat. I jeszcze pracuje, biorąc drobne roboty do domu. Pan Jan był i jest nadal prezesem Cechu Szewców i Kaletników. Jest laureatem Szabli Kilińskiego, najwyższego odznaczenia Związku Rzemiosła Polskiego. Spotkaliśmy się na przystanku, przywitaliśmy się serdecznie, jechał do Cechu, powiedział „zdaje się, że mnie wybiorą na czwartą kadencję”. Czytaj więcej

SCHIZOFRENIA PO KRAKOSKU. „Walcymy o jesce cystse powietse” – tak można złośliwie sparafrazować hasła antysmogowe, którymi przechwala się każda władza, od gminnej, wojewódzkiej po państwową. Hasło infantylne na całego. Tak jak dziecinne są działania wszelakich „alarmów”, przypominają walkę o czystą planetę, sprzątanie świata, ochronę wód i ocieplenie klimatu itd. itp. Za tymi szlachetnymi hasłami idzie polityka i ci, którzy robią na tym interesy. Za emocjami idzie zimna kalkulacja. Ekologię podszyto ideologią, pod którą można podpiąć wszystko, co akurat pasuje, co jest głośne i nośne, co jest na topie. Na tym się wygrywa kampanie i sprawuje władzę. Mówić jedno, robić drugie. Jedni producenci chcą wyeliminować drugich i robią to za wszelką cenę, podsuwając zlecone badania i statystyki. Z drugiej strony trwa w najlepsze deweloperska betonoza, bez składu, bez ładu (nie mówiąc o estetyce). której skutkiem jest zaduszanie miasta i blokowanie kanałów wentylacyjnych. Im więcej zabudowy, tym więcej motoryzacji, co generuje dodatkowe skutki smogowe. Wycinaniu starej zieleni towarzyszy nasadzanie młodej. Gdy jedni dążą do czystego powietrza w miastach (najlepiej pachnącego lasem, łąką i kwiatami), drudzy wydają decyzje o wylewaniu betonu (bo „nie mają innego wyjścia”). Czytaj więcej

SYTUACJA. Idę przez osiedle. Jeszcze zielono od sił, od słów, i kroki, i oddech, naprawdę – tak sobie kiedyś napisałem i śpiewaliśmy to z młodzieńczym zapałem. Teraz jesień życia i jesień na dworze (no, dobra, niech będzie, że na polu). Nie idę, raczej się posuwam do przodu. Naprzeciw mnie nadchodzi młodzieniec, dryblas jakiś, wygląda że uczeń pobliskiej szkoły. Obaj zauważyliśmy tę ławkę, a na niej wronę. Chłopak przystanął nie przypadkiem, stoi i czeka, obserwuje ptaka, jakby go znał. Podszedłem bliżej. – To są inteligentne ptaki – mówię – bardzo mądre. – Wiem – mówi chłopak i odwraca się od ławki, idzie dalej swoją drogą. Mogłem go dopytać, skąd wie. Zostałem przy ławce i przy wronie, która ani myśli odlecieć, co więcej, odwróciła się dziobem w moją stronę, więc tak patrzymy na siebie vis a vis. Mogłem zajrzeć w jej oczy, zagadnąłem „co słychać, jak leci”. I na tym zakończyła się ta sytuacja. Aby kogoś posłuchać, trzeba przestać mówić – tak sobie pomyślałem poniewczasie.
Czytaj więcej