JAGA WROŃSKA
– jest utalentowaną artystką;
piosenkarką, poetką, kompozytorką związaną
i utożsamianą z Kabaretem Loch Camelot.
Najpierw usłyszałam, jak śpiewa; gdy pisząc recenzję książki, zapoznałam się z dołączoną do niej płytą i wysłuchałam przepięknych utworów o miłości. Ich wykonawczynią była Jaga Wrońska. Potem dowiedziałam się, że artystka mieszkała w blokowisku w Nowym Bieżanowie. A jeszcze później zobaczyłam i usłyszałam ją na żywo.
Po koncercie podeszłam i pogratulowałam jej wielkiego talentu i umiejętności skupiania uwagi słuchaczy na prezentowanych piosenkach. Podziękowała tak zwyczajnie, uśmiechając się serdecznie.
Świat dobrych wartości
I oto znów się spotykamy. Tym razem na Salwatorze, gdzie aktualnie mieszka Jaga Wrońska. Pijemy kawę i siłą rzeczy wracamy do początków. – Właściwie całe moje dzieciństwo i młodość to Nowy Bieżanów, aczkolwiek wcześniej moi rodzice mieszkali razem z dziadkami przy ul. Poselskiej – opowiada. – Gdy, podobnie jak wiele młodych małżeństw, otrzymali mieszkanie na nowym osiedlu, tam się wyprowadzili. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam poczucia, że można żyć inaczej, albo że tam jest gorzej. Dla mnie Bieżanów to miejsce, w którym była rodzina, przyjaciele, świat dobrych wartości. I dopiero, gdy stamtąd wyszłam, zauważyłam, że świat może być groźny, niebezpieczny, smutny… Na naszym osiedlu cały czas coś się działo. W tym czasie tworzyła się nowa parafia, więc rodzice, podobnie jak większość mieszkańców, byli w to zaangażowani.
Artystka uczęszczała do Szkoły Podstawowej nr 63 im. Stefana Żeromskiego. Mówi, że była dzieckiem bardzo spokojnym, nieśmiałym, wrażliwym. Gdy po raz pierwszy usłyszała kolędę „Nie było miejsca dla ciebie…”, zapłakała. Pochylała się nad każdym zwierzątkiem potrzebującym pomocy, czyniąc z mieszkania w Nowym Bieżanowie zwierzyniec. – Dzieci z osiedla, wiedząc, że pomagam chorym zwierzętom, zostawiały je pod naszymi drzwiami: gołębie, koty – wspomina. – Pamiętam, że była wspaniała kawka, Reda się nazywała. Gdy mama pisała na maszynie, Reda siadała jej na ramieniu. Był też jeż Teodor.
W tym też czasie pojawiają się marzenia o występach na scenie. – Od najmłodszych lat śpiewałam na akademiach, apelach i te wspomnienia są do dzisiaj miłe – przyznaje. Do dziś na koncertach opowiada, jak będąc małą dziewczynką, modliła się, aby mogła śpiewać. – To się zdarzyło po jednym z telewizyjnych koncertów życzeń – wspomina. – Prowadziła go Krystyna Loska, odczytując życzenia dla srebrnych, złotych, brylantowych jubilatów… W pewnym momencie piękna pani zaśpiewała „Ave Maria”. To była Mireille Mathieu. I pamiętam dokładnie, że po oglądnięciu programu szłam do kościoła i mówiłam: „Panie Boże, ja chcę śpiewać tak jak ona”.
Droga do sławy
Jaga Wrońska podkreśla, że to przykład prośby, która została wysłuchana. Warto jednak dodać, iż sama nie siedziała z założonymi rękami. Jako licealistka (VI LO), a potem studentka polonistyki i komparatystyki na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie równocześnie uczęszczała do szkoły muzycznej; najpierw I stopnia w klasie fortepianu, a potem II stopnia w klasie śpiewu klasycznego. Gdy pytam, w jaki sposób „przeskoczyła” ze szkolnej sceny w Bieżanowie do sal koncertowych w Polsce oraz w europejskich miastach, wspomina: – Generalnie mogę powiedzieć, że zawsze spotykałam ludzi, którzy mnie dostrzegli, wypatrzyli. Na przykład w średniej szkole muzycznej prof. Jerzy Jamiński, prowadzący chór Con Amore, poprosił kiedyś, abyśmy przygotowali piosenki lwowskie, bo chce nas zabrać do Towarzystwa Przyjaciół Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich na rocznicę zakończenia obrony Lwowa, abyśmy tam zaśpiewali. Jaga Wrońska przyznaje, że dla niej tematyka była bliska, bowiem ojciec dziadka był piłsudczykiem, a dziadek uczył ją patriotycznych piosenek od najmłodszych lat. Mówi, że na spotkanie poszła i zaśpiewała „A nasza artyleria tu we Lwowie stoi”, a po wykonaniu piosenki dostała burzę oklasków. I od czasu tego występu jest związana ze środowiskiem lwowiaków i kresowiaków.
Albo propozycja Jana Poprawy. – Profesor zaprosił mnie na tzw. „Próbę generalną” w 2002 roku. To były cykliczne spotkania na małej scenie Teatru Starego przy ul. Sławkowskiej – wspomina. – Pamiętam, że zaśpiewałam moją autorską piosenkę – walc, w stylu piosenki francuskiej, z którym zostałam następnie zaproszona do Lochu Camelot, na Koncert Walentynkowy. Dodaje, że od tego czasu jej artystyczna ścieżka jest związana z kabaretem Loch Camelot.
Mieć pomysł na siebie
Moja rozmówczyni jest również… nauczycielką języka polskiego. – Po polonistycznych studiach trafiłam do Zespołu Szkół Łączności, do jednej z najlepszych szkół w Polsce – mówi z dumą i podkreśla, że dzięki życzliwości grona profesorskiego i dyr. Antoniego Borgosza udaje jej się te różne formy aktywności, pracy pogodzić. Przyznaje, że studia polonistyczne, wiedza i umiejętności z nich wyniesione, okazują się również przydatne w pracy estradowej: – To, co do dzisiaj okazuje się przydatne, to na przykład otwarcie na różnego typu teksty, świadomość odmiennych spojrzeń na nie, czy chociażby ich inspirująca znajomość.
Gdy pytam, co sądzi o „drodze do sławy” poprzez udział w telewizyjnych programach, odpowiada: – Dzisiaj młodzi ludzie są biedni. Często realizują czyjeś scenariusze, zamysły. Pojawia się pierwsza płyta, po czym nie wiadomo, co dalej i ten człowiek znika. Jakie dramaty mogą się z tym wiązać! Uważam, że trzeba mieć pomysł na siebie, wiedzieć, co chce się śpiewać.
Gdy poznaje się kolejne płyty, projekty (ponad 30!) zrealizowane przez Jagę Wrońską, czy też z jej udziałem, łatwo się przekonać, że artystka wie, czego chce. Chociaż o rozgłos nie zabiega. W Internecie można znaleźć jej piosenki, ale już strony informującej o jej artystycznych dokonaniach nie ma. – Cieszę się, że śpiewam – wyznaje. – To zaszczyt, wyróżnienie i dar, że mogę współpracować z takimi twórcami, jak na przykład Ewa Kornecka, Andrzej Zarycki, Zygmunt Konieczny czy Marek Jaworski; z wieloma wspaniałymi artystami. Wciąż jest to dla mnie niezwykłe, że piosenki patriotyczne, których w domu uczył mnie dziadek, śpiewam z twórcami z Lochu Camelot.
Warto dodać, że prośba dziewczynki, by śpiewać jak Mireille Mathieu, też na swój sposób się spełniła. Jaga Wrońska, często nazywana polską Edith Piaf, wielokrotnie koncertowała we Francji. Ma tam liczną grupę fanów, a także prawdziwych przyjaciół, z którymi zawsze się spotyka, gdy koncertuje. Mówi, że szczególnie bliscy są dla niej mieszkający w Reims Zofia i Jean-Claud Kociołkowie. – Oni są dla mnie jak rodzina – wyznaje artystka, uśmiechając się serdecznie.
Poznając Jagę Wrońską, jej aktywność nie tylko artystyczną, mogę stwierdzić, że wciąż jest zwyczajną, chociaż świadomą swych możliwości, kobietą. Ona sama przyznaje: – Nigdy nie czekałam na szansę na sukces, tylko śpiewałam. Nie chciałam konkurować, błyszczeć… To nie ta droga. A wracając do blokowisk, o których dzisiaj mówi się, że stanowią zagrożenie dla dzieci, młodzieży, to uważam, że najwięcej zależy od domu, rodziny. Ona może tak wiele zdziałać w naszym życiu. Miejsce zamieszkania jest sprawą drugorzędną.
Maria Fortuna-Sudor
Fot. z archiwum Kabaretu Loch Camelot
Dodaj komentarz