METODA. Trwałość, ciągłość, przewidywalność, stabilność – to cechy dające poczucie bezpieczeństwa. Budujące tradycję, tożsamość i więzi społeczne. Dające siłę, niezależność, wspólne dobro i piękno. To zarazem zagrożenie dla dyktatur i anarchii, które pod różnorakimi przykrywkami rządzą nami coraz bardziej.
PUPA. Miał opinię skandalisty, lubił epatować, wywoływać zgorszenie. To go bawiło już od małego. Taki miał sposób na życie i tak rozumiał sztukę. Twierdził, że odkrywa nowe horyzonty. Pierwsze wystawy miał już na studiach, zaczął od „studium nad waginą”, nie szczędził detali, malował z łechtaczką, ogolone i nie ogolone, różnego kształtu, wielkości i koloru. Kolejna odsłona to waginy z natury, pozowały mu największe gwiazdy i celebrytki. Stał się apostołem feminizmu. Konsekwencją był nowy etap w jego twórczości, czyli „studia nad fallusem”. Ogłoszono go prorokiem nowej fali, pisano manifesty w wielkonakładowych pismach. Podobało się, a parę głosów krytycznych ośmieszono i wdeptano w ziemię. Stał się klasykiem, o jego obrazy zabiegały największe galerie i muzea. Gdy się postarzał, jego impet twórczy nieco ostygł. Zaczął malować pupy, od różowiótkich po starcze. Nie chciało mu się malować z natury, wymyślał, co mu wyszło. A i tak wzbudzał zainteresowanie i entuzjazm kolejnych pokoleń. Stał się apostołem LGTB. Pewnego razu ktoś z decydentów zaprotestował przeciwko wystawie jego prac w muzeum narodowym, odsyłając go do galerii sztuki. Oburzenie było powszechne. Jego wyrazem było wklejanie swoich pup w miejscu twarzy na profilach w mediach społecznościowych.
MOC SŁOWA. Zdarzyło mi się mijać na ulicy potencjalnie niebezpieczne grupy młodzieży. Hałaśliwi, wulgarni, agresywni. Tak, że się zastanawiałem, czy prewencyjnie pryskać w bok, no bo na samoobronę czy obronę nie ma już co liczyć. Ale było kilka sytuacji, że poczułem się bezpiecznie, bo szła ze mną moja żona. – Dzień dobry, pani profesor! – odzywa się niespodziewanie normalny głos, nawet grzeczny i radosny. Nie wierzyłem własnym uszom. A żona tłumaczy, kto zacz nas minął, bo pamięć ma dobrą, tak jak i oni…. To w nich zostaje, to w nas zostaje – moc słów. ”Dzień dobry, proszę, dziękuję, przepraszam, miłego dnia” – czarodziejskie słowa, które ratują, prowadzą, czynią życie lepszym niż się nam wydaje. Chwała nauczycielom!
PANIE CZESŁAWIE, PANA GAZETA. Jest w nich prawie wszystko, no bo takie czasy, że każdy – włącznie z handlowcem – „orze jak może”. I gazety, i krzyżówki, różne gry i zdrapki, kartki pocztowe, okolicznościowe, zabawki, papierosy, proszki do prania, niezbędniki, rzeczy awaryjne, detaliczne, o co tylko spytasz. Na ogół jest, a gdy nie ma, będzie z pewnością następnym razem. Do tego także ksero i przyjmowanie opłat. A przed wejściem wiosenne kwiaty do ogródków i balkonów. Upchane, zawalone, od góry do dołu, od lewa do prawa, na paru metrach właściciel, na ogół ze zmiennikiem, firmy rodzinne. Znają się na osiedlu ze wszystkimi, dużo wiedzą, takie lokalne centrum informacji. Czasem też mieszkają po sąsiedzku.
Jest nas w środku czworo, za dużo. Dziewczyna przede mną wybiera kartki z życzeniami z okazji ślubu, jest w czym wybierać, pani podsuwa co rusz inne, trudno się zdecydować. Ja już powybierałem na różne okazje, bo mają duży wybór. Czekam cierpliwie. Słyszę za plecami, że głośno wchodzi mężczyzna, aby odebrać wyczyszczony garnitur. Ale robi się zator, bo ktoś jest jeszcze między nami. – Przepraszam – mówi ten od garnituru. Powtarza – Przepraszam pana. – Garnitur zapakowany na wieszaku, trzeba go jakoś bokiem przenieść. Odwracam się i widzę postać z głową owiniętą bandażem. Pierwsze skojarzenie „Wojna, Niemiec spod Stalingradu”. Nie słyszy. Zbliżam się do jego twarzy i mówię: – Przepraszam, z tyłu za panem chcą wyjść. – Ten od garnituru wykorzystuje sytuację i wymyka się na zewnątrz. A pani za ladą: – Panie Czesławie, pana gazeta. – I podaje klientowi to co zawsze, z programem telewizyjnym, a do tego naszą gazetę lokalną. Który wydawca i redaktor ma takie chwile satysfakcji i szczęścia!
Jarosław Kajdański