KORYTO. „Podpisano umowę na dofinansowanie opracowania studium wykonalności budowy szybkiego, bezkolizyjnego transportu szynowego w Krakowie. Koszt przedsięwzięcia to 10 mln zł, z czego 50 proc. zagwarantuje miasto jako wkład własny, a druga część zostanie sfinansowana ze środków Unii Europejskiej” – napisał portal naszemiasto.pl. Powtarzały to inne media: „Kraków dostał dofinansowanie z Komisji Europejskiej na przygotowanie kluczowego dokumentu, który odpowie, czy i ewentualnie jak budować metro w Krakowie. Przetarg na jego przygotowanie ma być rozpisany jeszcze w tym roku. Dokument ma być gotowy do 2019 r.” A wcześniej: „Krakowianie opowiedzieli się za budową metra w referendum przeprowadzonym w 2014 r. Wzięło w nim udział 35,96 proc. uprawnionych, a ponad 55 proc. głosujących odpowiedziało, że chce metra”. Biegłych w liczeniu zapraszam do rachunku, ilu krakowian opowiedziało się za metrem. Z zapowiedzi wynika, że 10 baniek popłynie najpierw na analizy. Te pieniądze obsiądą albo już obsiadły różne firemki i spółeczki, słowem znajomi królika, a nawet całe ich stada, zgrane w skokach na publiczną kasę.
A przecież na naszych oczach buduje się z mozołem i udręką dla mieszkańców Szybką Kolej Aglomeracyjną. Za budową metra w Krakowie chodzą od lat lobbyści, także z technicznych uczelni. Też bym za tym chodził, aby złowić fuchę, a nawet synekurę. Wystarczył pretekst, aby do pytań referendalnych w 2014 r. dorzucić temat metra. Czy zbudują czy nie – nieważne, ważne, że przy okazji można nieźle zarobić. Takie pytania, jak utrzymanie metra – schodzą na dalszy plan. Potrzebę modernizacji komunikacji miejskiej widać od lat, tym bardziej, że panują rządy deweloperów. Na naszych oczach postępuje nieogarnięta zabudowa miasta, jej dogęszczanie – duszenie, dewastowanie krajobrazu, betonowanie naturalnych kanałów wentylacyjnych. Pęczniejąca zabudowa generuje kolejne, nieustanne ciągi samochodów. Komunikacja miejska za tym nie nadąża. Co obecne władze chcą zostawić po sobie? Kulturalną stolicę Europy zamienioną w architektoniczno-urbanistyczny koszmarek uduszony w odwiecznym krakowskim smogu? Z długami na kolejne pokolenia?
BABCIA I KONIEC ŚWIATA. Babcia lubi sobie robić rekonesansy po mieście, przejść się, zobaczyć co jeszcze zostało z tego, co kiedyś było. Widzi, że nowi właściciele zostawiają stare szyldy, tak jakby nie chcieli rzucać się w oczy, a przy okazji wciąż obcinają kupon z minionej tradycji. To samo z towarami – myśli babcia – nazwa ta sama, ale decydujący kapitał już nie nasz. Podczas tych gorzkich refleksji babcia stanęła naprzeciw sygnalizacji świetlnej, czeka na zielone, ale zdążyła dojść tylko do połowy, zatrzymała się na wysepce, za nią z trudem doczłapał inwalida o kulach. – Co jest grane z tymi światłami dla pieszych? Czy w mieście liczą się tylko kierowcy i rowerzyści? A tacy jak ja, i wielu innych? – Krew się w babci zagotowała. Zmęczyło ją chodzenie, wsiadła do tramwaju, bo lubiła też oglądać miasto jeżdżąc różnymi liniami od pętli do pętli. Autobusów nie znosiła, mając w pamięci ostatnią swoją akcję, w której dała kierowcy dotkliwie do zrozumienia, że wiezie pasażerów jak worki ziemniaków. Laski nadużywać nie chciała, bo jej czarodziejski status miał też swoje ograniczenia (m.in. z powodu baterii słonecznych zasilających odrzutowy napęd). Jedzie więc babcia przez miasto, wygląda przez okno, ale też widzi, że nikt z pasażerów tego nie robi. A co oni robią? Wszyscy zapatrzeni w smartfony, i starzy, i młodzi. – Co oni tam widzą? gdzie są? kto im oferuje takie atrakcje, odciągające od tego, co jest między nimi i za oknem? – myśli babcia. – No masz ci los, ci młodzi, dlaczego oni na siebie nawet nie spojrzą? Chłopak siedzi obok dziewczyny, czy oni obejmują się komórkami? – Babci było tego za wiele. – Kto to wszystko tak urządził? co z tego ma? do czego zmierza? – kolejne pytania. Ale widać po wysokim ciśnieniu, naszło babcię niskie, uspokoiła się i zasnęła. Przyśnili jej się pierwsi ludzie, jak zeszli z drzewa w kształcie smartfona. Babcia delikatnie wyjęła z ich rąk jego owoce, czyli komórki, i objęła ich. – To jest Adam, a to jest Ewa – przestawiła ich sobie ze wzruszeniem.
NIE W PORĘ. Jakie to szczęście, gdy coś zdarzy się w samą porę, gdy przytrafi się w sam raz. Gdy coś uprzedziliśmy. To zdarza się tak rzadko, tak przypadkiem, że najczęściej zakrawa na cud. Nie w porę kończy się miłość, zawsze nie w porę odchodzi ktoś bliski, zawsze jest za wcześnie lub za późno. Stale jesteśmy zaskakiwani. Czy aby nie dać się zaskoczyć, trzeba samemu kończyć coś przed czasem? Dlaczego nie potrafimy utrafić w samą porę? Zawsze będzie niedosyt lub przesyt. Tak jakbyśmy byli gdzieś pomiędzy. Ślepi i głusi. Moim zdaniem warto zaufać Bogu.
Jarosław Kajdański