SWOJACTWO. Jak patrzę na odsłony zawłaszczania i przeginania naszego państwa przez kolejną ekipę, to nachodzi mnie gorzka refleksja, że my nie umiemy kultywować ojczyzny, wciąż jesteśmy zwaśnionymi plemionami i nawet przyjęcie chrztu ani powtarzanie ślubowań nie pomogło tak jak powinno. Państwowcy są w odstawce, znów marginalizowani, sami się wycofują. Decyduje legitymacja i myślenie stadne. Obowiązuje partyjniactwo, które doprowadzało do furii marszałka Piłsudskiego, choć sam też stosował kadrowość w swojej polityce na zasadzie „mierny, ale wierny”. W każdej historii i polityce są podobne mechanizmy, nie jesteśmy wyjątkiem. Teraz też wszystkie najwyższe hasła powiewają na sztandarach, ale głównie propagandowo. Nie ma merytorycznej debaty i bezstronnej analizy, brakuje niezależności. Stan wewnętrznej, podsycanej walki zakłóca równowagę i nie sprzyja Polsce. Poddawani jesteśmy kolejnym manipulacjom z każdej strony, politycy traktują nas przedmiotowo. Jestem przekonany, że sanacja państwa po rządach poprzedniej ekipy była niezbędna. Ale dlaczego nie można tego robić lepiej, mądrzej? Jesteśmy narodem bitnym, podkreślają to wszyscy na całym świecie. Umiemy się bić, ale też nie umiemy przestać i kierujemy agresję przeciwko sobie. Zawsze musimy mieć wroga – nie kreujmy go w nieskończoność. To nasza narodowa trauma – czy nieuleczalna? Nauczmy bić się o dobro wspólne rozumiane jako dobro własne!
POCZTÓWKA. Tu nie chodzi o kartkę pocztową z widokiem, tu chodzi o widok na pracownicę poczty na naszym osiedlu. To filia, która obsługuje dużą liczbę mieszkańców. Po majowym długim weekendzie część pracownic wzięła urlopy lub poszła na zwolnienie. Z początkiem miesiąca kolejki do płatności są największe… Ubrałem się za ciepło, ale z rana było w sam raz. Wszedłem na pocztę i stanąłem na końcu pokaźnej kolejki, w drodze pozdrowiłem paru znajomych. Po jakimś czasie słońce wpadające przez szyby rozpuściło we mnie twardziela, usiadłem na parapecie okiennym, wraz ze mną twardziel jeszcze większy niż ja, w każdym razie z wyglądu. Obładowany byłem jak zwykle – jak to w codziennej potyczce. Umiem zapadać w stan wegetacji/ medytacji, co mi zostało po różnych sytuacjach z czasów komuny, w tym podróży pociągami czy czekaniem na szpitalnych korytarzach… Czekanie. A ona jedna jedyna dwoi się i troi za jednym okienkiem, nie chroniona żadną szybą, nie chroniona niczym. – Niech pani zawoła kogoś do pomocy, nie widzi pani co się dzieje! – puszcza serię jedna z klientek. – Od początku tygodnia jestem sama – wyjaśnia spokojnie pani Justyna. – A ja jak dzisiaj tego tutaj nie załatwię, to nie wiem, co zrobię, to już moje czwarte podejście, szlag mnie trafia… (tu pada soczysta wiązanka). – Salwa z grubej rury robi wrażenie, zapadła cisza, samiec alfa zyskuje przywództwo. Po jakimś czasie do wyjścia zbiera się zniecierpliwiona klientka: – Ja to podam gdzie trzeba, ma pani książkę skarg i zażaleń?! – Nie mamy – wyjaśnia pani Justyna – proszę iść z tym do naszej centrali, żeby przysłali pracowników. – Gdzie dołożą, nie dołożą, oszczędzają, zwalniają, mało płacą, wyzyskują – znajomością realiów wykazuje się samiec alfa. – Zapada dobijająca cisza. A pani Justyna robi swoje, kursuje między okienkami, aby coś zważyć, coś należnego wydrukować, do swojego stanowiska płynie szybko i lekko jak na baletkach. Z każdym klientem zamienia słowo, uśmiecha się, pozdrawia, dziękuje. Wsłuchuję się w jej ściszone dialogi, ona zna większość tych ludzi. Wystukuje na klawiaturze szeregi liczb do przelewów, co za synchronizacja, gra na klawiaturze rytmicznie, dynamicznie – to etiudy, słyszę rewolucyjnego Chopina. Wstaję na równe nogi, aby je rozprostować, siadam na parapecie omijając pulpit dla klientów, jestem już bliżej celu. Znowu wchodzą następni klienci, część z nich wycofuje się pomstując. Jestem już blisko, wstaję. Nie zostawię siostry Justyny, tłumaczę niektórym, aby się uspokoili i zrozumieli sytuację. – Przecież widzicie państwo, co się dzieje, nie trzeba dokładać wybuchowych emocji, trzeba interweniować w centrali, napisać, zadzwonić – wtóruje mi jakaś młoda kobieta z końca kolejki. Dobrze, przejęła osłonę siostry Justyny. Bo co byśmy bez niej zrobili, bez tego anioła, dzisiaj dzień zapłaty i tyle. Nagle dostaję serię po nogach. Nie czuję bólu, tylko niedowład. Widzę, jak sanitariuszka Justyna pochyla się nade mną. – Cicho, cicho, wyjdziesz z tego, będzie dobrze – widzę jej kosmyk na twarzy, jej uśmiech. Następny proszę. Wysocki zadedykowałby jej piosenkę -:)
Jarosław Kajdański