– Wiesz, to tak jest. My sobie planujemy, wymyślamy swoje ścieżki, a Pan Bóg na to patrzy z góry i myśli, a niechże idzie, gdzie chce, i tak za parę lat będzie malować anioły…
ŁUCJĘ KŁAŃSKĄ-KANAREK przedstawiła mi nasza wspólna koleżanka. – Nie znasz Łucji? – wyraziła zdziwienie. Po jakimś czasie zostałam przez malarkę zaproszona do jej grona znajomych na portalu społecznościowym. W ten sposób z dnia na dzień poznawałam Łucję. Z jednej strony przez pryzmat jej prac, bo malarka ma zwyczaj dedykować swe obrazy świętującym urodziny znajomym, a z drugiej – za sprawą wypowiedzi, komentarzy – bezpośrednich, emocjonalnych i bardzo konsekwentnych.
Nie myślała o malowaniu
Skąd się biorą takie kobiety jak Łucja? – zastanawiałam się czasem, przyglądając się malarce mieszkającej w Bieżanowie, gdzie odwiedzają ją nie tylko znajomi i przyjaciele, ale nawet wiewiórki, na które na tarasie czekają orzechy. – Ja tu byłam, jestem i będę – mówi żona rzeźbiarza i stolarza Andrzeja (absolwenta AGH) i mama dorosłego syna, gdy pytam, co sprawiło, że zamieszkała właśnie w Bieżanowie. Podkreśla, że z tym miejscem jej rodzina jest związana od pokoleń: – Najstarsza, zachowana księga parafialna w Bieżanowie sięga XVII wieku, ponieważ wcześniejsze spłonęły. I w niej już są wspomniani Kłakowie i Kramarzowie, najstarsze gałęzie mojego rodu. – Równocześnie opowiada historię z czasów rebelii chłopskiej: – Rodzina prababci uciekła ze Staniątek przed chłopami podjudzonymi przez Austriaków i zatrzymała się w Bieżanowie, bo tu mieszkali ich krewni.
Malarka mówi, że także zdolności, talent odziedziczyła po przodkach: – Mama była architektem. Bardzo dobrze i rysowała, i malowała. A babcia wykonywała prześliczne kilimy. Podobno też mój dziadek, ojciec taty pięknie rysował konie. – Wracając do dzieciństwa, Łucja wspomina: – Jako dziecko miałam dużo pomysłów na życie. Najpierw chciałam być nauczycielką, a w III klasie postanowiłam, po wizycie w operetce, że zostanę szansonistką. Pomysłów było dużo…
Wybór liceum plastycznego na pewno miał wpływ na dalsze losy Łucji od aniołów, jak zwą ją niektórzy dziennikarze. Ona sama długo nie myślała o malowaniu. Przyznaje: – W liceum nie byłam jakimś znakomicie się zapowiadającym materiałem. Należałam do tych zdecydowanie średnich. – Potem Łucja znalazła się na Wychowaniu Plastycznym na WSP w Krakowie. Wspomina, że to był wówczas całkiem nowy kierunek, a zajęcia prowadzili profesorowie z ASP.
Lubi domowe role
Po ukończeniu studiów, co nastąpiło w stanie wojennym, pracowała najpierw w przedszkolu, a potem w szkole, aż do urodzenia dziecka, kiedy zrezygnowała z pracy zawodowej. – Zawsze chciałam prowadzić dom, być żoną i mamą, mieć męża i dziecko, i kwiaty na oknie – przyznaje, gdy pytam o… początki jej malarskiej drogi. Podkreśla, że lubi domowe role. Równocześnie zaznacza: – Rozumiem osoby, które chcą być aktywne, chcą się realizować na innych polach. A gdy dopytuję, gdzie w tym domowym, rodzinnym szczęściu miejsce na malowanie, twórczyni z Bieżanowa wspomina: – Jak syn miał jakieś dwa latka, to zaczęło mnie nosić. Wiesz, macierzyństwo jest piękne, ale trudne, a jeśli jeszcze pojawią się choroby i związane z tym nieustanne wizyty u lekarzy, w szpitalach, to już nie jest tak cudownie…
I wtedy do akcji wkroczył mąż (ten sam od początku!). Andrzej zaproponował, aby wróciła do malowania. – Strasznie się wtedy bałam – przyznaje i z typową dla siebie szczerością opowiada o początkach (po kilkuletniej przerwie): – Jakie knoty powstawały. – Uśmiechając się dodaje, że kilka takich „dzieł” trzyma na strychu i czasem tam zagląda, jak zbyt pewnie się poczuje. Nie ukrywa, że to dzięki mężowi, jego determinacji wróciła do malowania. Wspominając tamten okres, zauważa: – Wracałam do malarstwa nieudolnymi działaniami, ale te lata, kiedy nie malowałam, okazały się cenne – kompletnie przestawiło się moje malarskie widzenie świata. Nie wiedząc o tym, wyzwoliłam się z tego, czego mnie uczyli.
Odkryła świat Singera
Starała się połączyć rolę żony, matki i… malarki. Uśmiechając się, w ogóle Łucja często się uśmiecha, wspomina: – Moja pracownia mieściła się… na krześle. Nawet sztalug nie miałam, bo stare wydałam, a nowych jeszcze nie kupiłam. Na tym krześle opierałam jakąś płytę, gdzie leżały farby, a dookoła, na podłodze – dziecięce zabawki. Malowałam w nocy, gdy syn spał, bo tylko wtedy mogłam się tym zajmować.
Kiedyś usłyszała w radio fragment powieści Isaaca Bashevisa Singera. Zaczęło się zainteresowanie jego prozą. – Oszalałam – stwierdza. I wspomina: – Pamiętam, że którejś nocy poszłam do „pracowni” i namalowałam coś zupełnie innego, zainspirowanego twórczością Singera. Śmieje się, że rano sprawdzała, czy obraz na pewno powstał, czy aby nie był to tylko sen. Odnosząc się do swych prac, zauważa: – Nieraz słyszałam, że one są takie chagallowskie. Rzeczywiście, tam było dużo błękitu, fioletu, pojawiły się fruwające postaci, ale to nie dlatego, że ja się sugerowałam Chagallem. Prawdopodobnie bym nawet nie umiała. Dla mnie taki jest Singer. To świat, który odpłynął, ale przypływa. Cały czas gdzieś jest.
– A anioły? – dopytuję. Bo obrazy Łucji kojarzą się dla mnie przede wszystkim z aniołami, które podziwiam. – Anioły też mam od Singera i w ogóle z literatury żydowskiej – mówi malarka. I wyznaje: – Wierzę w anioły. W pewnym momencie swego życia pomyślałam, że jeśli one są tak często opisywane w Biblii, to trzeba się nimi zainteresować. Twórczyni przyznaje, że początkowo anioły pojawiające się na jej obrazach były nawet wyśmiewane przez jej kolegów artystów, że „Łucja aniołki maluje”. Stwierdza: – Oczywiście, było mi przykro, ale aż tak bardzo się tym nie przejmowałam. Uznałam natomiast, że powinnam wzbogacić wiedzę na temat aniołów, poznać je, dowiedzieć się kim są, skąd się wzięły, jaką mają rolę do spełnienia w naszym życiu…
Przyznaje, że anioły wspierają ją w tym, co robi, że podpowiadają drogi poznania. Ale też zaznacza: – Nie mam żadnych wizji anielskich. Oczywiście, chciałabym, ale ich nie mam (śmiech). Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi. Nie odfruwam. Nic z tych rzeczy – zapewnia.
Jednakże nasi niebiescy sprzymierzeńcy wypełniają przestrzeń kolejnych obrazów Łucji, która zapytana, jak prace powstają, wyjaśnia: – Siadając do sztalug właściwie nie wiem, co się znajdzie na obrazie. Gdzie szukam natchnienia? Wszędzie; w otaczającym świecie, w albumach, nawet w internecie. Zapamiętuję piękne twarze. I to się wszystko przetwarza w mej wyobraźni. Zawsze mówię, że jestem wykonawcą zawodu, który przychodzi z góry.
Zaprasza na rozmowę
W tym czasie, gdy rozmawiałam z Łucją, malarka przygotowywała się do wystawy pt. „Rzecz o aniołach i bieżanowskiej łące”, którą od 5 grudnia można obejrzeć w Galerii Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Domu Polonii w Krakowie.
Twórczyni nie tylko anielskich obrazów przyznaje, że z wystawami jest jak z medalami; mają swój awers i rewers. Wyjaśnia: – Z jednej strony wystawa to coś cudownego. Jest miło, przychodzą mili ludzie, którzy mówią miłe rzeczy. To zapewnia twórcy satysfakcję. Cudowny jest kontakt ze zwiedzającymi, ich serdeczność, akceptacja. A jest i druga strona. Pomijam przeogromny wysiłek organizacyjny – przygotowanie wystawy, wernisażu, kosztuje dużo zdrowia, czasu, energii. To także znak zapytania; czy wystawa się spodoba, a ja, jak każdy człowiek, jak każdy twórca, mam potrzebę akceptacji, uznania. Ta konfrontacja napięcia twórczego z postawą i zachowaniem odbiorcy to jedna wielka niewiadoma Malarka zaznacza jednak: – Profesor Rodziński, który uczył mnie malarstwa w liceum, powiedział mi kiedyś, że jeśli na wystawie jest chociaż jeden dobry obraz, to już warto ją obejrzeć.
Łucja ma taki zwyczaj, że w soboty i w niedziele czeka na zainteresowanych obrazami w galerii, gdzie są prezentowane jej prace. – Dyżuruję przy mej wystawie – mówi, uśmiechając się serdecznie. I dodaje: – Od 12 do 15 jestem do dyspozycji zwiedzających. Czekam na nich z kawą, z herbatą, z ciachem, ale przede wszystkim jestem otwarta na rozmowę. – Jak znam Łucję, to z takich rozmów może wyniknąć wiele dobra!
Maria Fortuna – Sudor
Zdjęcia: Jarosław Kajdański
Wystawę Łucji Kłańskiej – Kanarek „Rzecz o Aniołach i bieżanowskiej łące” można oglądać do końca grudnia br. w Galerii Domu Polonii Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, Rynek Główny 14, w pon. – pt. w godz. 10 – 17, w sob., niedz. 12 – 15.
Dodaj komentarz