Rozmowa z biskupem WIESŁAWEM ŚPIEWAKIEM CR
o jego małej ojczyźnie i jej roli w drodze do kapłaństwa
– Księże Biskupie, czy może Ekscelencja powiedzieć, że tu, na Woli Duchackiej wszystko się zaczęło?
Bez wątpienia tak, przecież na Woli Duchackiej się urodziłem, wychowałem i mieszkałem do 20. roku życia. Choć muszę się przyznać, że jako nastolatek nie myślałem o tym, żeby zostać księdzem, a cóż dopiero biskupem. Zawsze chciałem być ornitologiem. Wspólnie z kolegą ze szkoły podstawowej, Tomkiem Kordulą, który teraz jest profesorem genetyki w USA, obserwowaliśmy ptaki w parku, przy nim znajduje się mój rodzinny dom. Potem, za namową starszego brata, wybrałem technikum, bo miało mi to dać szansę zdobycia zawodu, aczkolwiek miałem osobowość wybitnie humanistyczną, gdy chodzi o profil myślowy. Gdy pojawiła się myśl o kapłaństwie, zacząłem, jak to się dzisiaj mówi, rozeznawać. Nie tyle, czy mam wybrać tę drogę, ile – gdzie mam się w nowej, życiowej roli spełniać. Swoją nazwą intrygowali mnie orioniści („Małe Dzieło Bożej opatrzności”), ale ostatecznie wybrałem „diabła, którego znałem” (śmiech), czyli zgromadzenie zmartwychwstańców, z którym stykałem się od dzieciństwa w naszej parafii.
– Na ile dom, rodzice mieli wpływ na ten wybór?
– Nasz dom był katolicki, ale moi rodzice nigdy nie wymuszali na mnie żadnej decyzji w kwestii powołania. Moja mama była osobą bardzo pobożną. Pamiętam, jak często klęczała, odmawiając różaniec. Tato był człowiekiem niezwykle spokojnym. On też, zanim położył się spać, klękał do modlitwy. Teraz, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że był życiowo bardzo mądrym człowiekiem. Nigdy nie zapomnę, jak się zachował, gdy mu doniesiono, że spaceruję z koleżanką po Woli. Najpierw zapytał mnie, czy to prawda, a gdy potwierdziłem, wówczas skwitował stwierdzeniem, że od tego czasu na kino, do którego bardzo lubiłem chodzić, muszę zarobić sam. I proponował konkretną robotę do wykonania, która dawała szansę zarobienia paru groszy. Pamiętam, jak z uśmiechem podpowiadał, że z tego będą pieniądze nawet na dwa bilety (uśmiech). Mój ojciec tak naprawdę mi powiedział, że jeżeli uważam, iż jestem na tyle dorosły, by chodzić z koleżanką na spacery, to znaczy, że mogę już zapracować na wspólne wyjścia do kina. Dopiero później sobie uświadomiłem, jakie to było mądre i wychowawcze.
– A jak rodzice odebrali decyzję o wyborze życia zakonnego i kapłańskiego?
Kiedy powiedziałem mamie, że idę do seminarium, to była cała szczęśliwa. Kiedy powiedziałem to mojemu tacie, to szczęśliwy nie był. Ale zawsze szanował mój wybór. Pamiętam, jak rodzice odwieźli mnie do nowicjatu zakonnego. Mieliśmy się już żegnać, gdy tato wziął mnie na bok i powiedział; „To jest twoja decyzja i ja ją szanuję. Ale chcę, żebyś wiedział, że gdyby coś było nie tak i nie byłoby ci tu dobrze, to wiesz, gdzie masz wracać”. Te słowa, wypowiedziane wtedy przez mojego tatę, były dla mnie ważne. Tym bardziej, że trudno jest określić, jakie się chce prowadzić życie, kiedy się ma 20 lat.
Tato jeszcze dwukrotnie wracał do tematu. Najpierw w 1986 r., po drugim roku seminarium, gdy zostałem wysłany na studia do Rzymu. Proboszcz na Woli ogłosił tę informację z ambony, bo to było takie ważne wydarzenie. I koledzy mojego taty zaraz po Mszy o godz. 7 złożyli mu gratulacje – wtedy na Woli wszyscy się znali. I jak rodzice mnie odwieźli na pociąg, którym jechałem do Warszawy, skąd lecieliśmy do Rzymu, to tato powiedział do mnie: „Cieszę się, ale pamiętaj, że gdyby ci było źle, to wiesz, gdzie masz wracać…” A trzeci raz wrócił do tej rozmowy, gdy mnie odprowadzał na „Wielkopolanina”, którym jechałem do Poznania na moją pierwszą placówkę. To było po prymicjach. Mój ojciec, tak myślę, był wówczas dumny ze mnie i z mojego kapłaństwa, ale znów zapewnił: „Idziesz swoją drogą, ale pamiętaj, gdzie jest twój dom i gdzie zawsze możesz wrócić…”
– Czyli ta mała ojczyzna pozostała w pamięci Ks. Biskupa jako miejsce szczególne?
– Bardzo lubię Wolę. Może bardziej jeszcze z czasów, kiedy nie było u nas bloków. Niech się mieszkańcy bloków na mnie nie gniewają. Ale w mojej pamięci pozostała ta dawna Wola, kiedy jeszcze nie było bloków na Włoskiej czy Białoruskiej, a w parku czy na okolicznych łąkach obserwowało się bażanty i kuropatwy. Pamiętam te przestrzenie, gdzie można było spotkać przedstawicieli wielu gatunków ptaków. Dzisiaj bym powiedział, że to była taka sielankowa okolica.
Miejscem szczególnym była dla mnie parafia, gdzie służyłem od ósmego do dwudziestego roku życia jako ministrant i lektor. No i Oaza, w którą też byłem mocno zaangażowany; przeszedłem przez wszystkie stopnie formacji aż po animatora. Taką fajną grupę młodzieżową mieliśmy wtedy na Woli. To się wszystko tak sympatycznie rozwijało… Zajmowali się nami też wartościowi, interesujący ludzie. Rzeczywiście, to były dobre czasy! Widać, że się starzeję (śmiech).
Rozmawiała: Maria Fortuna-Sudor
Zdjęcia: archiwum ks. biskupa Wiesława Śpiewaka
Dodaj komentarz