Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

ZNIEWOLENIE. Jak to jest, że zmienił się minister zdrowia i od tego czasu krajowe notowania pandemii covida spadły tak, że nie ma już tylu stref czerwonych i żółtych? Zadaję sobie to pytanie, tak jak wiele innych pytań, gdy moja logika włącza kolor żółty. Jak to jest, że szczególnie typowane są depeesy, obiekty zakonne i kościelne oraz niektóre zakłady pracy? Tak przynajmniej podają krajowe media. Jak to jest, że moi znajomi i ich szerokie spektrum, pytani przy okazji nie potwierdzają zachorowania na covida? Coraz częściej myślę, że cała ta „plandemia” (jak mówią przekornie niektórzy) z logiką ma niewiele wspólnego, począwszy od statystyk, które były i są zmanipulowane. Od stanu podejrzenia do zarażenia, dalej do stanu bezobjawowego czy objawowego jest spory przedział, a stan objawowy ma też różne stopnie. Dowiedziałem się jakiś czas temu, że lekarze nawet tylko przyjmujący pacjentów z podejrzeniem covida, często nie potwierdzonym, pobierają podwójne pensje, są więc niejako zmotywowani merkantylnie. Jak to jest, że zgony często przypisywane są covidowi, bo na tym się zarabia i robi regulowaną statystykę? Wiele jest takich informacji, także podejrzeń, gdybań i plotek, gdy szwankuje wiarygodny przekaz informacji. Tymczasem świat, w tym Polska został wprowadzony przez pandemię w stan wojenny, gdzie obowiązują rygory i obostrzenia wymuszone presją, oparte na panice i strachu. Jest to rodzaj zniewolenia. Gdy patrzę na ludzi w maseczkach, to widzę niewolników, którym przy okazji zamknięto usta. Czy także myślenie? Dusi mnie to i męczy. Rozgrywa się scenariusz jak z gry komputerowej. Mam nadzieję, że doczekam chwili, gdy zostanie sporządzony wieloaspektowy, w tym finansowy bilans pandemii, jej zysków i strat. Raport niezależnych źródeł. Obawiam się, że nie zobaczymy takiego raportu.

PASIKONIK. Tramwaj wypełniony, ale trafiło mi się miejsce siedzące w tyle, przy jakiejś dziewczynie, wszyscy zamaskowani, z głośnika powtarzają komunikaty jak na wojnie. Usiadłem do niej tyłem, ale głupio mi się zrobiło, odwróciłem głowę: „Przepraszam, że tak tyłem, ale taka sytuacja”. Nie widziałem jej reakcji, była pochłonięta smartfonem. Naprzeciwko, po skosie siedziała matka z dwoma chłopcami. Jedziemy dłuższą chwilę, nagle kobieta, ta od chłopców, coś wskazuje w moim kierunku, i mówi niewyraźnie. Patrzę w podanym kierunku, a tu pasikonik, na głowie dziewczyny obok której siedzę, przysiadł na jej włosach, zieloniutki. Podnoszę się i mówię do kobiety: „Niech pani to powie, bo mogę zostać źle zrozumiany, takie czasy”. Kobieta zwraca się do dziewczyny. A ta  spanikowana, otrzepuje włosy, „spokojnie one nie gryzą”, mówię i patrzę gdzie pasikonik wylądował. Na schodach, „jak będę wysiadał, to go wezmę”, informuję. A po chwili dodaję: „To dla pani dobry znak”. „Naprawdę?” – dziwi się przez maseczkę. Zbliżamy się do mojego przystanku, popatruję na pasikonika, ale on taki mały, że go zgubiłem z pola widzenia. Myślę, że powinniśmy wskazywać w kontaktach „dobre znaki”, nawet gdyby były wymyślone. One cząstkowo kreują rzeczywistość.

ŁOKCIAMI. Dworzec kolejowy w Szczecinie, na peronie tłum, który za moment będzie forsował nocny pociąg do Przemyśla, jedzie ze Świnoujścia, najdłuższa trasa po przekątnej Polski. To było w czasach, które niektórzy wspominają jako lepsze niż obecne, pamięć mają krótką i wybiórczą. Wtedy nie było praktykowane wchodzenie do pociągu według kolejki. To była walka, czasem bezpardonowa. Aby zająć miejsce, niekiedy podawano sobie bagaż przez okno, samemu też można było tak wejść. To był sposób praktykowany i skuteczny. Mój przybrany starszy brat, syn kolejarza, był obeznany w sposobach podróżowania, w tym wsiadania do pociągu. Nauczyłem się od niego, aby nie stać przy krawędzi peronu, lecz z dystansu obserwować wjazd pociągu, jak się ustawią poszczególne wagony, wtedy ponad biegającym i napierającym tłumem wybrać dojście. Tak zrobiłem i tym razem, wyładowany duży plecak, plecaczek w rękach. Jadę do Krakowa, często podróżowałem na tej trasie. Dotarłem do drzwi, nie jestem pierwszy, ale mam szansę na miejsce. Nie zwracam uwagi na ludzi. Udało się. Wtedy go zobaczyłem na peronie, stał spokojny, wyluzowany, obserwował walkę o miejsce. Brat znanego, popularnego aktora. Razem studiowaliśmy medycynę na PAM-ie. Było ich trzech braci, ich ojciec był chyba partyzantem, mówiąc na Jurka „Jędrek”, zawsze miałem to na uwadze. Jędrek w stanie wojennym był aresztowany, miał kolegium, bo rzucał kamieniami  w zomowców. Spotkaliśmy się w przejściu wagonu, on jechał do Wrocławia. – Ale wsiadanie – zagadałem do niego, – Widziałem, widziałem – odpowiedział. Zawstydziłem się. Nigdy potem nie wsiadałem w ten sposób, czekałem, przepuszczałem, zawsze się dostałem.  Walka łokciami nie była moim żywiołem, także w przenośni, w Krakowie tacy jak ja zostawali w tyle.

Jarosław Kajdański

 

Share Button