Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

GDZIE JEST POLSKI SAMORZĄD? Czy radny jest urzędnikiem? czy radny jest politykiem? Nie i nie – jest samorządowcem. Jakiś czas temu uczestniczyłem jako widz w panelu o stanie samorządu w Polsce. Paneliści – autorytety naukowe, w tym współtwórcy reformy samorządowej – zgodnie mówili, że reformę samorządową w Polsce zatrzymano w połowie drogi. Kto to zrobił? – pytanie retoryczne: politycy i ich partie. Stąd bardziej mamy w Polsce do czynienia z partiokracją. Pamiętam najazd pierwszych partii na samorządy wszelkich szczebli, szli do wyborów z łapanki, z legitymacją partyjną. Do samorządów poszli wraz z pieniędzmi w myśl zasady „divide et impera” (dziel i rządź). Zaczęli się żreć o władzę i tak jest w zasadzie do dziś. A wcześniej pamiętam jeszcze radnych – społeczników, lokalnych liderów i aktywistów. Z tą żyłką społecznikowską trzeba się urodzić. Nie brakuje takich ludzi w lokalnych środowiskach, znamy ich z codziennego życia. Na nich, jak na dobrych sąsiadów,  zawsze można liczyć. To dla nich powinna być władza samorządowa, władza jako służba publiczna. Niestety, takich ludzi wycina się w przedbiegach, ordynację wyborczą skrojono pod partiokrację. Czy radny jest urzędnikiem? Wielu tak sądzi i tak się zachowuje. Wystarczy, że ma funkcję i pieczątkę – i już się czuje urzędnikiem pełną gębą. Zgięty przed zwierzchnikiem, pogardliwy wobec podwładnych. Celebruje swoją funkcję, bo to jest wszystko co ma, bałwochwali procedury, które są dla niego najważniejsze. To są toksyczne wyjątki, które potwierdzają diagnozę. Urzędnicy starają się zbiurokratyzować radnych, przerobić ich na swoją modłę. Gdzieś utknął polski samorząd.

KIEŁBASA I OGÓREK. Zaznaczam, że ten tekścik jest dedykowany szydercom i prześmiewcom, często ludziom pozornie wykształconym, prymitywnym i bez ogłady. Jest on reakcją na wzniecany hejt i polską wojnę plemienną. Na studiach szczecińskich miałem kiedyś zajęcia z Grażyną Kiełbasą, tworzyliśmy tandem na ćwiczeniach z biofizyki. Dobierano nas alfabetycznie, więc to było niejako z automatu. Jej nazwisko skojarzyło mi się z jednym, ale z domu wyniosłem, że się z nazwisk nigdy nie kpiło, tak samo jak z wyglądu, ze wzrostu, czy jakiejś ułomności. A także z niedostatku czy ubóstwa, a nawet braku wykształcenia. Po prostu tego się „nie zauważało”, a dawanie do zrozumienia bez wyraźnej przyczyny było źle widzianym zgrzytem. W związku z tym nie robiłem wokół Grażyny żadnych porozumiewawczych mrugnięć, ucinałem takie próby. Dopiero na studiach w Krakowie, na wykładach prof. Ulewicza z literatury staropolskiej dowiedziałem się, że takie nazwisko jak Kiełbasa należy do najstarszych i że to jest nazwa własna, a nawet dobro własne. Utwierdziła mnie w tym walka Macieja Zembatego o nieodmienność jego oryginalnego nazwiska. Szanujmy się nawzajem pod każdym względem, także jako wspólnota i naród, nikt za nas tego nie zrobi, może to będzie do nas wracało.

KROMKA CHLEBA. „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba/ Podnoszą z ziemi przez uszanowanie/ Dla darów Nieba…./Tęskno mi, Panie…”. Moja mama nie czytała Norwida, ale szacunek do chleba wyniosła z domu, a można sobie wyobrazić podczas okupacji jej matkę wychowującą trójkę małych dzieci, pod nieobecność ojca rodziny wywiezionego przez Niemców na roboty… Na szczecińskim podwórku czasem podnosiłem chleb z ziemi, ale to były chyba spadówki z dożywiania gołębi, ich hodowców w okolicy było sporo. Miałem przykazane, aby kłaść go na murek. Chleba nie wyrzucało się na śmietnik, choć można go było tam znaleźć. Był świętością, nie tylko symboliczną. Stary chleb można było co najwyżej spalić w piecu, choć to była ostateczność, bo stary chleb też miał swoje zastosowanie w kuchni. Norwid idealizował Polskę z oddali
– idealizował pięknie i mądrze. Choć z drugiej strony ocenę realiów miał trafną i bolesną, skoro napisał, że „ideał sięgnął bruku”, gdy podczas powstania styczniowego żołdacy rosyjscy podczas rewizji wyrzucili przez okno fortepian, na którym grywał Chopin. U Norwida wszystko było poezją od ziemi do nieba… Lubię jeść chleb, pamiętam te świeże, ciepłe i pachnące dupki, kromki, pajdki. Na to masło i szczypiorek z solą –  niebo w gębie. Zostało mi do dziś smakowanie chleba. A jest w czym wybierać. Można kupić chleb u Pawlaka, w Awiteksie robią smaczny chleb słonecznikowy, całą gamę ma Buczek, gdzie kupuję ziomka z pestkami dyni, ale najlepszy jest na zakwasie i na liściu kapusty chleb kresowy 🙂

Jarosław Kajdański

Share Button