Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

Rozmowa z „wędrownym ambasadorem Polski”

 

 

 

WŁADYSŁAW GRODECKI, znany polski podróżnik, mieszkający na os. Bieżanów Nowy, w kwietniu br. jako jedyny krakowianin został wybrany i wliczony w grono największych polskich Podróżników, Zdobywców i Odkrywców wyróżnionych na specjalnej Alei w Krakowie powstałej z inicjatywy Klubu Podróżników Śródziemie. Mieści się ona przy ścieżce pieszo-rowerowej przy ul. Lema, obok Tauron Areny. Trzydziestu największym podróżnikom i odkrywcom posadzono drzewa i postawiono pamiątkowe tabliczki. Wśród nich znaleźli się m.in. Kazimierz Nowak, Ernest Malinowski, Arkady Fiedler, Bronisław Piłsudski, Paweł E. Strzelecki, Maurycy Beniowski, Ignacy Domeyko.

– Jak przyjął Pan wiadomość o tym, że znalazł się Pan wśród podróżników na krakowskiej Alei Podróżników, Zdobywców i Odkrywców?
– O nominacji dowiedziałem się od znajomych. Przed ogłoszeniem wyboru Kapituły towarzyszył mi pewien niepokój, bo nie było pewne, kto zostanie wybrany. Bądź co bądź znalezienie się na Alei to duży zaszczyt i wyróżnienie. Kryteria były bardzo wygórowane: trzeba było mieć prawdziwe osiągnięcia na polu podróżnika lub odkrywcy, być Polakiem i być z tego dumnym. Dziś dużo osób wyjeżdża, ale nie każdy jest podróżnikiem. W pierwszej turze trwało głosowanie w internecie. Większość ludzi głosowała na podróżników-celebrytów. Ostateczną decyzję dotyczącą wyboru osób podjęła Kapituła – na podstawie głosowania oraz osobistych dokonań i zasług podróżników i odkrywców. Nie ukrywam, że znalezienie się na Alei Podróżników łączyło się dla mnie z radością i pewną przyjemnością. Cieszę się, że doceniono fakt, że jako polski podróżnik w wielu miejscach byłem pionierem, przecierałem szlaki dla innych podróżników.
– Pierwsze wyprawy to Bliski Wchód, doświadczenie pustyni, podczas pracy na kontrakcie w Iraku w latach 1975-76. Od tamtej pory minęło kilkadziesiąt lat! Gdyby miał Pan wymienić najważniejszą rzecz, której się Pan nauczył, co by to było?
– Przede wszystkim najpierw musiałem nauczyć się dużo rzeczy tutaj! Gdy człowiek się rodzi, dostaje pewne ramy, na które nie ma wpływu, to jest czas i miejsce urodzenia, rodzinę, pewne predyspozycje. Gdybym urodził się gdzieś indziej, może nie byłbym podróżnikiem. Ramy trzeba wypełnić treścią. W życiu pojawiają się pewne znaki, które trzeba odczytać. Święty Albert w wieku 10 lat spotkał bezdomnego i powiedział mamie, że jak dorośnie, będzie pomagał takim, jak on. Poza tym, jedno wynika z drugiego. To nie przypadek, że zostałem kartografem. Gdy byłem w szkole podstawowej – a to było za czasów komuny, kiedy nie wolno było podróżować – lubiłem rysować mapy, interesowałem się geografią i czytałem książki Juliusza Verne’a oraz innych wielkich podróżników. W Polsce dużo zwiedzałem, chodziłem i biegałem, ponieważ z podróżami wiąże się także zamiłowanie do ruchu, dbanie o zdrowie. Tereny wokół Jarosławia, gdzie chodziłem do Technikum Geodezyjnego, wzbudziły we mnie jeszcze większą ciekawość świata, ale do wypraw było jeszcze daleko! W czasach komuny nie było co o tym marzyć… Jak patrzę dzisiaj na tamte czasy, to wszystko, co robiłem, było jednak przygotowaniem do wypraw. W szkole średniej utrzymywałem się sam, udzielałem korepetycji i żyłem bardzo skromnie. Uzbierałem sobie na aparat fotograficzny. Nauczyłem się oszczędności, czasami wręcz przesadnej i chorobliwej, ale bardzo ważnej w podróżowaniu. Na studiach w Warszawie robiłem różne rzeczy: gotowałem, uprawiałem sporty, dziennikarstwo. Również, zanim wyruszyłem w świat, musiałem przygotować się do wyprawy. Przede wszystkim, przemyśleć podróż, zaplanować.
– W dekalogu podróżnika napisał Pan, że podróżnik musi mieć różne zainteresowania i umiejętności.
– Tak, nie wiadomo, co może się w życiu przydać! Mi na przykład bardzo przydała się umiejętność gotowania. Przygotowując sobie posiłki, mogłem zaoszczędzić wiele pieniędzy.
– Jak się podróżowało w czasach, gdy nie było komórek, internetu i nawigacji?
– Wtedy wiele informacji zdobywało się od innych ludzi, ale i tak człowiek jechał i nie bardzo wiedział, gdzie, co i jak. Ja zbierałem adresy, głównie misjonarzy. Chodziłem po seminariach z wykładami, a oni w zamian dzielili się adresami swoich placówek misyjnych. Zainteresowanie spotkaniami było wówczas duże. To były lata 90. Gdy posiadałem już adres, pisałem listy. Korespondencja była wtedy skuteczna, dostawałem odpowiedzi. Większość bez problemu przyjmowała jedną osobę w gościnę. Trudniej było, gdy chodziło o grupę.
– Lepiej podróżuje się w pojedynkę?
– To zależy. Sympatycznie jest mieć do kogo otworzyć usta. Jednak sztuką nie jest razem wyruszyć, ale razem wrócić. Każdy ma inne oczekiwania, dodatkowo doświadcza się kryzysów, stresu. Niełatwo znaleźć dobre towarzystwo. Ja osobiście wolę samotne wyprawy. To dla mnie okazja, żeby zastanowić się nad życiem, nabrać dystansu i mieć czas na obserwację ludzi.
– A czy jest taka osoba lub osoby, z którymi dobrze się Panu podróżuje?
– Tak, moja dwunastoletnia wnuczka Kasia, mieszkająca w Berlinie. Razem zwiedziliśmy niemal całą Turcję i Polskę.
– Odwiedził Pan ok. 100 krajów, niektóre po kilka razy. Jak one się zmieniały na przestrzeni lat, w których Pan je odwiedzał?
– Z jednej strony zazdroszczę ludziom, którzy dzisiaj podróżują. Jest to proste: kupić bilet i polecieć tu czy tam. Nie ma problemu z komunikacją, są komórki, internet. Z drugiej strony zanika przez to atmosfera romantyzmu i smak przygody. Dawniej świat był zupełnie inny, piękny i zróżnicowany, a dzisiaj wiele krajów upodabnia się do siebie, wszędzie wkrada się komercja. W Stambule tani nocleg kosztuje dziś ok. 70 dolarów, a kiedyś można było objechać cały kraj.
– Jaki jest Pana ulubiony kraj, do którego lubi Pan wracać?
– Turcja. W latach 1989-2003 zorganizowałem tam około 15 wypraw autobusowych-trampingowych. To były niezapomniane wyprawy dla ich uczestników. Podróżowaliśmy busem, mieszkaliśmy na kempingach. To było piękne doświadczenie. Bliski kontakt z przyrodą, wspólne rozbijanie namiotów, gotowanie, śpiewanie… W hotelu to co innego, nie ma takiego poczucia więzi.
– Jest Pan nazywany „wędrownym ambasadorem Polski”. Jak zachęciłby Pan tych, którzy podróżują, aby promowali Polskę poza granicami kraju?
– Ja rzeczywiście czuję się takim ambasadorem! Mam przekonanie, że to co robię, powinno mieć sens. Trzeba też zadać sobie pytania, po co to robię, dla kogo. Jeżeli coś mamy robić, spełniać marzenia, to tylko tu, na ziemi. Na wyprawach szukałem miejsc bitew czy grobów Polaków. Do Polski przywoziłem stamtąd ziemie na Kopiec Marszałka Piłsudskiego w latach odnowy 1980-89 i później. Każda podróż, oprócz pierwszej, odbyła się dla uczczenia jakiejś ważnej rocznicy dla Polski, np. Bitwy Warszawskiej, 150. rocznicy Wydziału Geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim – pierwszego w Polsce, drugiego w Europie czy 600. rocznicy Wydziału Teologicznego. Wyruszyłem szlakiem ok. 37 000 dzieci, które w czasie amnestii wyszły z Rosji do Iranu i Indii w 1942 roku z armią gen. Andersa. Odwiedziłem prawie wszystkie miejsca, w których mieściły się obozy dla tych sierot, m.in. w Iranie, Indiach, Meksyku, wschodniej Afryce, Nowej Zelandii. USA i Anglia nie chciały ich przyjąć. Tułały się po całym świecie. I tak jest, niestety, do tej pory…

Rozmawiała: Małgorzata Czekaj
Zdjęcia: arch. Władysław Grodeckiego

Władysław Grodecki – kartograf, absolwent Politechniki Warszawskiej (1968 r.), dziennikarz, przewodnik turystyczny po Krakowie i województwie małopolskim, pilot wycieczek, instruktor przewodnictwa, podróżnik. Mieszka na os. Bieżanów Nowy. Uczestnik i współorganizator wielu wycieczek po krajach Europy, Azji, Afryki. Podróżuje ponad 40 lat, odwiedził ok. 100 państw oraz w latach 1992-2003 odbył pięć wielkich wypraw, w tym trzy samotne wyprawy dookoła świata (dwa razy po dziesięć miesięcy i jedną osiemnastomiesięczną) oraz półroczną wyprawę przez Europę, Azję i Afrykę. Od lat – działacz patriotyczny, nazywany „wędrownym ambasadorem Polski”. Dziennikarz i publicysta wielu artykułów, filmów i reportaży z podróży. Prowadzi stronę internetową: http://grodecki.eufrutki.net/.

Od redakcji:
Zniszczono Aleję Podróżników. 27 maja w „Dzienniku Polskim” ukazała się informacja:
„Kontrowersje. Między dęby, społecznie posadzone przy ul. Lema, wjechały koparki i uszkodziły podziemne mocowania drzew. Wielkie święto, tłumy krakowian i dziesiątki podróżników, którzy do Czyżyn przyjechali z całej Polski, a niektórych przywiało z dalekich stron świata. Wśród nich ci zasłużeni, którzy zostali uhonorowani w szczególny sposób. Tak miesiąc temu wyglądało uroczyste otwarcie Alei Podróżników, Zdobywców i Odkrywców. Wystarczyło niewiele ponad trzydzieści dni, by aleja z dębami poświęconymi wybitnym Polakom i tablicami z ich osiągnięciami została zniszczona. Robotnicy ciężkim sprzętem zaledwie kilkanaście centymetrów od drzewek wykopali wielki rów, którym mają poprowadzić kabel energetyczny. Zgodę na prace wydał Zarząd Zieleni Miejskiej. Albin Marciniak, pomysłodawca powstania alei i przewodniczący Klubu Podróżników „Śródziemie” jest zszokowany tym, co zastał przy ul. Lema. Cisną mu się na usta niecenzuralne słowa. – Ręce mi opadły. Nie wiem, jak można było bez żadnych konsultacji ze mną tak zniszczyć aleję. Korzenie na pewno zostały uszkodzone, tablice, które zamontowałem, są tylko prowizorycznie postawione – ubolewa Albin Marciniak. Jego reakcji trudno się dziwić. Włożył w to serce i oszczędności. Dwa lata starał się o stworzenie alei dla 30 zasłużonych podróżników, odkrywców i zdobywców, przez półtora roku biegał po urzędach”.

Share Button