STRYCH. To zawsze tajemnicze miejsce, takie wnętrze, nawet intymność mieszkańców. Lubiłem tam chodzić. W Szczecinie był to blok wybudowany w roku 1938 dla rodzin żołnierzy Luftwaffe w okolicy szpitala na Unii Lubelskiej. Wchłaniałem zapachy strychu, w tym po upalnym dniu zapach rozgrzanego słońcem drewna. Ze strychu było wejście na dach, tam wchodzili dorośli, aby montować i naprawiać anteny, latem wchodziły też dziewczyny, aby się opalać. Lubiłem patrzeć przez okna naszego strychu, które wychodziły na przestrzał na sąsiednie bloki. Słońce zachodziło za koszarami. Pranie schło w try miga. Na strychu każdy miał przyporządkowane swoje miejsce, swoje sznurki i linki, każdy miał jakiś lamusik Oprócz prania, było też miejsce na starą odzież, koce, pościel, meble. W jednym rogu dziewczyny zrobiły tam sobie miniaturę mieszkania z lalkami, tam się nie wchodziło. Kiedyś znalazłem stertę książek, ktoś je odłożył, przygarnąłem Iliadę Homera oraz jakiś kresowy poemat. To było też miejsce, gdzie między belkami przechowywałem zabezpieczone klisze moich zdjęć. Drugą partię materiałów miałem w piwnicy… W Krakowie, w drewnianym domu też miałem schowki i skrytki, ale nie na strychu W początkowym okresie wchodziłem na strych, stawiając taboret na moim biurku, była to brudna robota, bo strych był bardzo zaniedbany. Potem, aby wejść na strych, posługiwałem się drabiną, najpierw drewnianą, kupioną na Kleparzu, potem składaną, metalową. Wchodziłem przez wejście na frontowej ścianie, albo od strony przybudówki. Często bywałem na strychu, aby zabezpieczać dach, stąd musiałem też nauczyć się po nim chodzić. Lubiłem ze szczytu oglądać bliską i daleką okolicę. To było coś. Raz jeden wróciliśmy z długich wakacji, a ze strychu wyszła nam naprzeciw Sonia z trzema kociętami… Na przełomie wielu lat zaprzyjaźniłem się z moim strychem, znałem każdy jego kąt, każdy słaby punkt. Zniosłem z niego i zmontowałem na nowo stary drewniany kufer, zniosłem też obraz świętego Franciszka.
ZAWÓD: PACJENT. To głównie kobiety, bo dłużej żyją i bardziej dbają o zdrowie. Wystają cierpliwie w kolejkach do rejestracji, przesiadują w poczekalniach do lekarzy. Wymieniają informacje która na co choruje i ile razy miała operację, co zażywa, gdzie można co załatwić, w tym zabiegi rehabilitacji i wyjazd do sanatorium. Są też pacjenci wzorowi, przestraszeni – to ci obnoszący się w profilaktycznych maseczkach. Pacjenci zaczynają „pracę” skoro świt, pracują po kilka godzin, potem przerwa na obowiązki domowe. A wieczorem ulubione seriale.
MIĘDZY POCZTAMI. Przed osiedlowa pocztą stoi starsza pani, pytam ją, czy jest kolejka, nie, odpowiada, poczta będzie otwarta dopiero o dziesiątej. Co robić, pyta mnie pani, do dziesiątej mamy jeszcze pół godziny, odpowiadam. Ja jadę na pocztę w Carrefourze, mówię. A pani się waha. Stać, jechać czy iść przez osiedle. Ja jadę jeden przystanek, mam słabe nogi, mówię. Idzie pani ze mną na tramwaj? – pytam. Pani jest drobniutka, skromnie ubrana, w białej czapce na głowie. Decyduje się iść ze mną. Dochodzimy do przystanku. Ja się muszę przytrzymać poręczy, czasem mam zawroty głowy – opowiada. I dodaje: – Ale trzeba chodzić, nie można się poddawać. Podaję jej ramię, gdy przechodzimy przez jezdnię. Uciekł nam tramwaj, czekamy na następny, siadam na ławce, a pani staje sobie w oddaleniu, widać, że jeszcze się waha, na poczcie w Carrefourze chyba .nigdy nie była. Jedziemy jeden przystanek i wysiadamy, teraz kawałek na nogach. Znowu stopnie i krawężniki, podaję pani ramię. Po przejściu na drugą stronę, idzie sama. Rozmawiamy. Ma pani jakieś towarzystwo, żeby razem wychodzić? – pytam. Tak, ale każdemu pasuje inna godzina. Ma pani dzieci? – tak córkę i syna, ale mieszkają poza Krakowem. Wie pan, wszystko pomieszało się przez pandemię, ja w ogóle nie wychodziłam z domu, tylko patrzyłam w telewizor, ale ileż można, trzeba chodzić, nie można się poddawać – mówi z przekonaniem. Potwierdzam. Czy pani się kiedyś przewróciła? – pytam. – Tak i mam uraz Dochodzimy do Carrefoura, na poczcie kolejka. Proszę, niech pani usiądzie, wskazuję miejsce na ławce. Nie chce, pytam dlaczego, bo kręci mi się w głowie gdy wstaję, pomogę pani wstać, nie chce, stoi dzielnie. Mamy oboje popłacone rachunki, to co wracamy tą samą drogą? – proponuję. W drodze na przystanek pytam jak ma na imię: Jola, a ja Jarek – przedstawiliśmy się sobie. Umówimy się na płacenie rachunków za miesiąc? – pytam żartem. Wracamy tramwajem, ja wysiadam przystanek dalej, Jola tam gdzie wsiadaliśmy. Gdy wysiada, odwraca się i kiwa dłonią.
Jarosław Kajdański