CYFRYZACJA. Podczas dzisiejszego stania/wysiadywania na poczcie naszła mnie refleksja, że ta cyfryzacja jest… do bani. Wiem, że można płacić rachunki przez internet, ale dzisiaj wysyłałem też egzemplarze obowiązkowe gazety do wybranych bibliotek, to jest ustawowy obowiązek każdego wydawcy, wysyłka jest darmowa, więc przynajmniej tyle. Wysyłkę tę przygotowuję wg mojego systemu, który ma ułatwić pracę pani w okienku… Otóż, kolejki na pocztach stały się normą, gdy wchodzę do poczty osiedlowej i nie ma nikogo, wołam do znajomej pani z okienka, że nie wierzę własnemu szczęściu… Każda usługa pocztowa wymaga wpisania czynności do systemu, nawet znaczek pocztowy jest w ten sposób ewidencjonowany, wszystko jest pod kontrolą i ścisłym zarachowaniem. Skąd to się bierze: z nieufności systemu do pracownika i klienta. Z nieufności do człowieka. System nie ufa nikomu, jest paranoikiem. Czas usługi jest wydłużony, nie ma hop-siup, ma być skrupulatnie, uważnie i poważnie. Inkryminowana cyfryzacja to pic na wodę fotomontaż, że niby oddajemy wszystko w ogląd systemu, niby dla naszej wygody, usprawnienia, ułatwienia. Ale chodzi o to, by kontrolować każdy ruch mieszkańca, o każdej jego czynności muszą wiedzieć wszystko. Informacje o tym są niby zastrzeżone, ale to śmiech na sali, słynne RODO było tego przykładem, że niby ochrona prywatności. Ale informacje o nas przepływają sobie do woli, do każdego, kto tego potrzebuje, od marketingu zaczynając. Mówi się, że informacja jest atrybutem i narzędziem władzy, władzy totalnej. Matrix.
DZIEWCZYNA Z PIEKARNI. Wysoka, zgrabna, o przedwojennej urodzie. Zwraca uwagę swoim skupieniem i empatią. Czuje słowa i na nie reaguje, jest komunikatywna i wrażliwa. Starszym osobom, często niezgrabnym pakuje chleby do toreb. Jest cierpliwa. Dziś w piekarni znów byliśmy sami. Kupiłem dwie ćwiartki pokrojonego kresowego, pół krojonego żytniego z żurawiną i dwie kajzerki. Miałem odliczone 10 złotych, wydała mi grosze. Podobało nam się to, że tak współgramy, cieszyło mnie to. Wiem, że zauważyła dziurę na ramieniu w mojej koszulce. Jak ma na imię, czy i gdzie się uczy, zadaję sobie pytania, nie mam śmiałości jej zadać. Żegnamy się „miłego dnia”. Mogłaby być moją córką. Bądź pozdrowiona aniele.
JEJ PIERWSZA MIŁOŚĆ. Ubrana na czarno, w jakimś nieokreślonym nakryciu głowy, przeszła wzdłuż wiaty przystankowej, między koszami na śmieci, z tyczką w ręku, obwieszona pełnymi reklamówkami z przodu i z tyłu. Staje i dziubie w koszu, trafiła na puszkę, wyławia ją i z wprawą zgniata w dłoniach, dorzuca do wora. Zaglądam do portfela, wyciągam monety i podaję kobiecie na jej niespodziewanie szybko wyciągniętą dłoń. Wtedy ją zobaczyłem, drobniutka, siwe włosy, pyta mnie jak mam na imię, waham się, ale odpowiadam, a ona chwilę się namyśla i mówi, Janek to była moja pierwsza miłość, uśmiecha się i idzie dalej, znika z pola widzenia…
ODBIJANIE PIŁKI. Odgłos, który elektryzuje i stawia na nogi. Nasłuchuje się go i wyławia z innych. Odbijanie piłki o asfalt, o chodnik, o drogę, o parkiet, o ścianę. Inny dźwięk daje piłka koszykowa, jest ciężka, inny piłka siatkowa, bardziej miękki, inny piłka nożna, jest mocny, inny piłka tenisowa, daje głos krótki i zwarty. Jest w czym wybierać, na to hasło leciało się do okna, kto nas tak przyzywa, prowokuje, kusi. Dawniej posiadanie piłki było czymś rzadkim, miał ją podwórkowy lider. Jakże miłym odgłosem było odbijanie stada piłek na wuefie czy eskaesie. Była w tym moc. Dla mnie dodatkowym odgłosem, który rozpoznaję i szukam jego źródła, jest odgłos piłeczki ping-pongowej.
Jarosław Kajdański