Reklama

Park Duchacki
Wiadomości Podgórze
Napisz do nas!
Coś ciekawego dzieje się w Twojej dzielnicy?

Poinformuj nas, prześlij zdjęcia: wiadomości.krakow@wp.pl

SYRENY. Lata 60. w Szczecinie były niespokojne. Nie tylko dlatego, że rządziły gangi, ale też ze względu na sytuację międzynarodową, jak kryzys kubański w 1961, gdy świat wstrzymał oddech przed wybuchem wojny atomowej. Chrzestny zrobił nam „nieśmiertelniki”, które, dzięki Bogu, nie trzeba było wykorzystać… Za to ćwiczono alarmy przeciwlotnicze bez uprzedzenia. Chyba to robiono w niedzielę, bo rodzice byli w domu, o tyle przynajmniej strachu było mniej. Mieszkaliśmy na Pogodnie, w blokach wokół szpitala przy Unii Lubelskiej, wybudowanych pod koniec lat 30. dla rodzin żołnierzy Luftwaffe. Syren w okolicy było sporo, jedna taka sterczała jak antena na kamienicy położonej najwyżej. Ona intonowała alarm i go kończyła. W ślad za nią podnosiły się trąby olbrzymich cielsk sąsiednich syren. Przygniatało mnie do ziemi, do dywanu to ich wycie: ogłuszające, wibrujące, przeraźliwe. Dopiero później poznałem, że syreny można słuchać w postawie zasadniczej, ale wcześniej uczono rodzajów alarmów.

NANOSEKUNDA. Wszyscy mieliśmy jednakowe twarze o wyglądzie cyferblatów, żadnych cech indywidualnych, maski. Staliśmy w rzędach i szeregach, jak na apelu. Służyliśmy do odmierzania czasu. Ktoś tam przesuwał nad naszymi głowami drony z kamerami. Poznałem siebie. W głowie zaświtała myśl, jak się wyrwać z tego matriksu. Jak to zrobić niepostrzeżenie. Wpadłem na pomysł opóźnienia czasu o nanosekundę, taka szpileczka w szprychy mechanizmu. Aż kiedyś rypnie ten zniewalający system, choć pewnie tego nie doczekam… Obudziłem się, gdy bezgłośnie klapnął wyciszony budzik…

CZYTNIK  PAMIĘCI. Zdezelowało się gniazdko do wtyczki do zgrywania zdjęć na komputer z podręcznego fotoaparatu Canon. Szwankowało już od jakiegoś czasu, ale jakoś się udawało, na pewno często je używałem maltretując detalicznie styki. Koniec nastąpił jak zwykle zaskakująco „dlaczego akurat teraz”. Zebrałem się w sobie i odświeżyłem w pamięci zakłady naprawy aparatów fotograficznych. Ostatnio byłem z olimpusem na Krakowskiej, ale w internecie przeczytałem, że zamknięty. Wybrałem dwa adresy, pierwszy na Siennej, drugi na Starowiślnej… Wysiadłem pod pocztą i idę Sienną w kierunku św. Krzyża, uwagę zwracają popękane i dziurawe płyty chodnikowe, a przecież chyba niedawno je robili, trzeba uważać jak się idzie i patrzyć pod nogi, ale wizytówka Krakowa. Pierwsza myśl, zrobić interwencyjne zdjęcia, ale zaraz myśl druga, że przecież nie mam jak tego zgrać. Co prawda zawsze można sobie poradzić, przekładając kartę pamięci do innego aparatu… Zegar na kościele Mariackim wybija dziesiątą, po czym rozbrzmiewa hejnał. Jakie to wspaniałe, czuć Kraków, słyszeć go i widzieć w starej odsłonie! Puls miasta. Podchodzę pod numer dziesięć. Zaglądam do bramy, ale zakład jeszcze zamknięty, robię rundkę przez Mały Rynek i plac Mariacki, kontempluję ujęcie zaułku z widokiem na wieżę ratuszową, widok na przestrzał, dobra ekspozycja. Przed kościołem Mariackim i w oddali na Rynku gromadzą się przechodnie, umówieni czy zwabieni głośno sygnalizowaną godziną dziesiątą. Wracam pod zakład, ale zamknięty. Jakiś mężczyzna kończy odkręcać korbką markizy kawiarni, rytuał codzienny, podjeżdża samochód dostawczy, tęgi jegomość wytacza po platformie antałek piwa. Ten od markiz podchodzi do niego i razem wspólnym hopem antałek stawiają na schodach. Wymieniają krótkie komunikaty. Nie czekam dłużej, dzwonię na numer telefonu podany na banerze reklamowym przy bramie. Męski głos wyjaśnia, że będzie za piętnaście minut. Organizuję sobie czas, idę na Starowiślną za Dietla, gdzie jest piekarnia Buczka. Tam kupuję chleby na weekend, w tym ćwiartki kresowego, które mogę przechować w zamrażarce, nie tracą nic ze świeżości. Wracam na Sienną. Tego fachowca od aparatów pamiętam, zawsze pomocny, szczególnie fotografującym turystom. Teraz też przede mną wyjaśnia facetowi jakąś czynność. Czekam cierpliwie, lubię przysłuchiwać się takim zdarzeniom. Ogląda mój aparat, podaję też kabel. Nic z tego, mówi, gniazdko jest na płycie głównej, i taka naprawa to w serwisie Canona, koszt jakieś dwieście złotych. Ale jest wyjście, zamieniam się w słuch, trzeba kupić czytnik kart. A ma pan taki, pytam, proszę poczekać, zobaczę, podnosi blat, wychodzi zza lady, i wbiega po drabince na antresolę. Stojąc na schodku u góry pokazuje mi czytnik pamięci. No niestety, ten jest mój, podwójny, ostatni. A gdzie dostanę, pytam, stąd niedaleko, na św. Gertrudy w Bicie będą mieli. Przechodzę przez skrzyżowanie, mijam grupkę Arabów, dyskutują żywo po francusku, gestykulują, część skręca do pobliskiej toalety. Idę do Bitu, a tam dostawa, ale panowie pytają w czym problem, odstawiają swoje zajęcie, jeden z nich uprzejmie schodzi ze mną do sklepu schodek w dół. Niestety, akurat nie mamy, ale na pewno będą mieli na św. Krzyża. Po drodze wysłuchuję kolejnego hejnału, nie muszę patrzeć na zegarek. Trafiam do BitComputer na św. Krzyża. Ale asortyment! Wyjaśniam w czym rzecz. Są, odpowiada, jaki pan potrzebuje, pokazuję mu aparat, do 32 Giga będzie pasował, pytam, zwykły czy profesjonalny, pyta, zwykły. Zapłaciłem 10 złotych. Mam. Co mi się w tym wszystkim podobało, że wszystko było w obrębie Rynku i że jeden krakus polecał drugiego.

NAOBKOŁO. Wyroiło się tych dysgrafików, dyslektyków i innych dysfunkcyjnych… leni. Całe ich pokolenia. Jak się myli, jak się gubi, jak wali i razi bykami po oczach i uszach , to widać tak się ma i wara od  „inności”. Zawsze można powiedzieć, że to oryginalność. Na tym wyrazie wypunktowała mnie (z wykrzyknikiem – sic!) licealna polonistka, byłem oburzony, bo przecież mówi się „orginalny”, tak słychać, gdy się mówi niedbale. Zawstydziłem się, zapamiętałem, wziąłem do siebie, tym bardziej, że miałem opinię dobrego polonisty. Po drodze, ale w dzieciństwie podmieniało mi się „w” na „b” i na odwrót, bo też miałem problem ze słyszeniem, stąd nieporozumienia w naukach języków obcych. Do pionu doprowadziła mnie dziewczyna przyjaciela (później jego żona), która, widząc moje kardynalne byki w wierszach, podarowała mi spod lady wielki słownik ortograficzny. Przełknąłem to, a potem zaopatrzyłem się w wiele wielkich słowników. Trzeba było się uczyć od podstaw, na to nigdy nie jest za późno, a przynajmniej wstydu mniej.

SOBOTA – IMIENINY KOTA. To dzień mojej domowej wzmożonej aktywności, w grę wchodzi   odkurzanie mieszkania, gdy ktoś wynajdzie tłumik do odkurzacza, powinien dostać za to nagrodę Nobla, hałas, rumor, wycie – są nie do wytrzymania. Dawniej nakładałem słuchawki i puszczałem sobie ulubione kawałki, które motywowały i dodawały sił, dzięki temu przeżywałem odkurzanie jak energetyczny koncert, ale czy odkurzałem koncertowo, podobno tak, nie posunąłem się na szczęście do aktów karaoke…  Samo wystawienie tego potwora wywołuje zamęt i popłoch, a jego złożenie, stan gotowości do ucieczki. Nasz kot najpierw patrzy z niedowierzaniem, oburzeniem i wyrzutem na mnie jako na sprawcę niepotrzebnego zamieszania, potem, nie spuszczając z odkurzacza oka i w pozycji skradającej, czmycha gdzieś w udawanej panice, by w końcu trafić jak zwykle pod okno na taras, otwieram je i wystawiam kota chcącego nie chcącego… Zabieram się systemowo do pracy, odkurzam na pamięć, zaciskam zmysły, zatykam je i zatracam się w odkurzaniu, byle je przeżyć od początku do końca… Aby mieć spokojną głowę, odkurzam pod nieobecność żony, miłe, gdy żona wróci, to chwali, że odkurzone, pytam, po czym poznaje, po tych zwichrowanych, wzburzonych  fałdach dywanów, odpowiadam za nią i zapamiętuję to sobie, aby dywany odkurzać spektakularnie… Ostatnio żona została w domu i zaraz zaczęła się weryfikacja, wiedziałem, że kiedyś tak będzie, bo sam widziałem zaskakujące koty wyczołgujące się spod mebli po moim odkurzaniu. To że ja widziałem, to pół biedy, ale okazało się, że żona widziała je za każdym razem. Tym razem zaraz po moim odkurzaniu przejechała po mieszkaniu mopem i zmiotką, przez co straciłem o sobie dobre mniemanie. Dziś nie odkurzyłem, zrobiłem sobie święto, w końcu to sobota. PRZECZYTANE: „Nowa forma łączności wpływa na promowanie narcyzmu i niepewności. Większość użytkowników mediów społecznościowych fałszywie przedstawia aspekty swojego życia. Te kłamstwa powodują masowe poczucie nieadekwatności. Mój film jest ostrzeżeniem przed nieustannym praniem mózgu” – powiedziała Gia Coppola o swoim najnowszym filmie pt. „Król internetu”. To gorzka komedia o zakłamywaniu rzeczywistości w mediach społecznościowych. Gia Coppola jest wnuczką Francisa Forda Coppoli („Ojciec chrzestny”) i bratanicą reżyserki Sofii Coppoli („Między słowami”).

Jarosław Kajdański

Share Button