KTO DAJE. Kiedyś przejąłem się tabliczką w kościele, że kto śpiewa, ten po dwakroć się modli. Sporo w życiu miałem takich sytuacji rodzinnych i osobistych, że śpiewałem ile się dało. Czy pomogło? – wierzę, że tak. Mówi się też, że kto od razu daje (odpowiada, udziela pomocy), ten po dwakroć daje. I tu jest inaczej, tu natrafia się na… różnoraką władzę. Są tacy, którzy celebrują udzielenie odpowiedzi, namaszczają swoją osobę i swój czas – każą czekać. Czekanie, szczególnie w wydaniu wschodnim, np. rosyjskim, może być torturą samą w sobie. Udzielenie odpowiedzi, może być w końcu ulgą dla upokorzonego, upodlonego w czekaniu, nawet jeśli jest to odpowiedź negatywna. Praktyka życiowa pokazuje jednak, że dawanie z ociąganiem, z łaski – jest paradoksalnie bardziej cenione, a na pewno bardziej szanowany jest ten, kto tak postępuje. Jest to szacunek zaprawiony lękiem. Pomieszanie tego, że władza ma służyć, jest stare jak świat. Władza nie służy, władza daje, a właściwie rozdaje, to, co zebrała od innych. Jej reprezentantom wydaje, że są pierwszymi. Zbyt często zapominają, że w ostatecznym rozrachunku mogą być ostatnimi…
ABULIA. Potoczył wzrokiem i zmarszczył brwi, jaką podjąć decyzję? – Nie teraz i nie dzisiaj! – krzyknął do sekretarki. Zamknął drzwi gabinetu, ciężko usiadł w fotelu i zanurzył się w rozmyślaniach. Upłynęła chwila zanim przymknął powieki i wszedł w fazę marzeń. Oto stoi na mównicy obu izb parlamentu, oto podsuwają mu do podpisu brzemienny w skutkach dokument, patrzy na niego, a wokół siebie słyszy ściszone szepty: „poczekajcie, nie teraz, popatrzcie, on musi to rozważyć”. Lubi ten nabożny i czołobitny szept, jest balsamem na jego młodość i dzieciństwo. Wysyła harde i dumne wspomnienia do ojca, matki, nauczycieli i kolegów ze szkoły. „Zobaczcie sobie, ile ode mnie zależy!” Lubi jak czekają, niech czekają. Zadzwonił telefon, otworzył oczy, zmarszczył brwi, poczekał aż przestanie dzwonić. Potoczył wzrokiem po biurku, tyle do zrobienia, ale najpierw trzeba zdecydować, gdzie w końcu postawić spinacz, gdzie zszywacz, a gdzie bloczek z kartkami do notowania. Ktoś znowu je poprzestawiał, ale kto? Wyświetlił sobie listę wrogów, tych, o których wiedział i tych, którzy czaili się w jego wyobraźni.
HARATANIE W GAŁĘ. (Uwaga: wszelkie podobieństwa wynikają z wyobraźni czytelnika). – Donek! Donek! Donek! – skandują cheerleaderki, a wraz z nimi kibice. Owacje wzmocnione przez nakręcone media – bębnią po oczach i uszach. Don stoi w szatni, blady i w krótkich spodenkach, trzęsą mu się nogi, ćwiczy miny przed lustrem. – No ta to nie, bo wyglądasz jak Klaus Kinski – perswaduje za uszami Paweł. – Ale o to chodzi, że mają się bać – wyjaśnia niepewnie Don. – Boją się, boją – zapewnia Paweł. Z szatni dochodzi wołanie: – Donek wypuść mnie, już nie będę, nie będę taki jak ty. – Nie ufam ci – mówi Don i wsadza głowę Grześka do kibla. Pozostali patrzą przerażeni, szczególnie na diaboliczny uśmiech Dona. – Śmiać się! – rzuca komendę Paweł. Śmieją się jeden przez drugiego i boją się przestać. Śmiech zmienia się w rechot, gdy widzą minę podtopionego Grześka. Don chichocze i nabiera pewności siebie, zwraca się do nich słowami: – Pamiętajcie, wyzywać Kartofla i jego brata Kurdupla. Dostaniecie rozpiskę i wytyczne. Paweł, kogo my tam jeszcze mamy? – Paweł robi wymowną minę, rozgląda się po szatni i wykonuje gest „na kłódkę”. Znika z ulotkami pełnymi żarcików, a za moment po trybunach niesie się głos spikera: – Kartofel-Kurdupel! Kartofel-Kurdupel! Kartofel-Kurdupel! – Don patrzy triumfalnie po zawodnikach swojej drużyny. Zrobił wrażenie, nie po raz pierwszy i nie ostatni. – Mam obiecamy kontrakt w Bundeslidze, ale wpierw muszę załatwić interesy w lidze rosyjskiej – rozumiecie, europejska piłka na światowym poziomie – wyjaśnia plan gry. Kiwają głowami. Don w asyście klakierów wychodzi na stadion, podchodzi do mikrofonu, uśmiecha się czarująco, mruga okiem do znajomych reporterek. – Nigdy was nie opuszczę! – moduluje głos. – Nie wyjadę z kraju w potrzebie, tak się nie robi i ja tak nie zrobię, zapewniam was na wszystkie świętości. – Kończy, a owacjom zdublowanym przez operatorów nie ma końca. Don niesiony wiwatem tłumu, pijany ze szczęścia klepie po plecach upatrzonych wybrańców. Gdy powróci, będą mu jeszcze potrzebni…
NA DZISIEJSZE CZASY. Babcia na wiosnę znowu niespokojna, turgory nią targają, wzniecają nadzieje i bunty. Wygooglowała sobie o obywatelskim nieposłuszeństwie, poczytała o Indiach, Anglii, Francji, a o Węgrzech, Czechosłowacji i Polsce czytać nie musiała, bo poznała temat na własnej skórze. Strajki, demonstracje – pokojowe, bez użycia siły. Masowe wypowiadanie obywatelskiego nieposłuszeństwa. Babcia zatoczyła palcami „V” po pokoju i zamyśliła się, popatrzyła smętnie na swoją latającą laskę. – Już wiem! – poderwała się radośnie. – Zainspiruję „obywatelskie posłuszeństwo”. – Jak pomyślała, tak zrobiła. Na początek ulotki zasypały okoliczne osiedle. „Kupuj tylko u Stefci”, „Zajrzyj do Jacka”, „Świeże u Marysi”, ”Zawsze u Tomka”. Babcia podała aktualne dane lokalnych znanych sklepików. Akcję Babci podpatrzyli młodzi aktywiści, którym akurat brakowało nośnego tematu. Dodali od siebie: „Daj zarobić naszym, zyskamy my wszyscy”, „Bądź lokalnym patriotą”. Ulotki zaczęły krążyć po całym mieście, wpisywano tylko odpowiednie adresy. O akcji zrobiło się głośno, Babcię pokazano w telewizji, jak rozrzuca ulotki, powiedziano, że lata na miotle w moherowym berecie… Wypowiedziała się Komisja Europejska, zarzucając łamanie prawa i demokracji, zagrożono nałożeniem surowych sankcji. – A smolę to! – Babcia wzruszyła ramionami. Nie byłaby sobą, gdyby na tym poprzestała. – Jeszcze mała perswazja, to lubię – zachichotała. – Chodź no tu do mnie, polatamy sobie jeszcze trochę – zaklęła do swojej latającej laski. Babcia przekopiowała dyski w formie miniaturowych nadajników. Na nich nagrania w języku portugalskim, francuskim i niemieckim. Trafiła na pierwszego szefa szefów, gdy leżał plackiem na plaży. W uchu zaczęły mu wybrzmiewać formułki: „Dzień dobry, witamy w naszej Stonce! Czy ma pan u nas kartę megaStonki? A czy zbiera pan punkty na „kupą rabaty”? Dziękuję i zapraszam ponownie, dziękuję i zapraszam ponownie, dzień dobry…”. Szef szefów znieruchomiał, o co chodzi, jest niedziela, nie czas pracy. Babcia tymczasem zdalnie podkręciła głośność i nastawiła czas na bitych 8 godzin. Zostawiła ogłuszonego i otępiałego szefa szefów. Poleciała do następnego, który spędzał wolny czas z rodziną. Wyczekała na moment, gdy ten trafił do toalety za potrzebą. Jest, nadajnik trafiony w dziesiątkę. Głos będzie dochodził z wnętrza. Do trzeciego Babcia trafiła przez telewizor – zrzuciła go i stanęła w rozkroku na jego miejscu. – Baczność! – rzuciła komendę. – Uśmiechnij się, no już, szerzej, jeszcze szerzej! Zadowolony? – Babcia otrzepała dłonie po wrzuceniu nadajnika. – Tobie jeszcze dorzucę muzyczkę… – Babcia wróciła do domu i obejrzała sobie proroczy film Chaplina „Dzisiejsze czasy”.
Jarosław Kajdański