Nikogo z nich życie nie rozpieszczało. Każdego dnia zmagają się z różnymi trudnościami, lecz udowadniają, że mimo fizycznej niepełnosprawności można być aktywnym, realizować swoje pasje, a także pomagać innym.
W świecie muzyki
Zbliżając się do Klubu Osiedlowego „Wola Duchacka” przy ul. Malborskiej, słyszę dźwięki muzyki i mocny, wyćwiczony głos śpiewającej nastolatki. To Zuzia – jedna z uczennic GRAŻYNY NAZARKO, której nauczycielka już teraz wróży karierę na scenie. – Zuzia jest uzdolniona zarówno wokalnie, jak i aktorsko, trzeba jej tylko dobierać odpowiedni repertuar i wydobywać z niej to, co najlepsze – mówi pani Grażyna. Ona sama od urodzenia jest niewidoma, ale nie przeszkadza jej to w dzieleniu się z innymi swoją pasją, jaką jest muzyka.
Zanim zaczęła pracować w Klubie Osiedlowym „Wola Duchacka”, uczyła śpiewu w Młodzieżowym Domu Kultury przy ul. Beskidzkiej. Obecnie pod swoją opieką ma sześć solistek w wieku od 9 do 18 lat – o wszystkich wypowiada się bardzo pozytywnie (zarówno o ich talencie, jak i motywacji); niestety przyznaje, że w tej branży ciężko jest obecnie osiągnąć prawdziwy sukces. – Są co prawda różne programy, takie jak „X Factor” czy „The voice of Poland”, dzięki którym wielu osobom udało się zaistnieć. Zawierają one w sobie jednak duży aspekt komercyjny i jeśli ktoś nie ma siły przebicia albo nie zostanie w odpowiednim momencie zauważony, czasem kończy się na jednorazowym fajerwerku.
Grażyna Nazarko jest z wykształcenia muzykologiem, studia ukończyła na Uniwersytecie Jagiellońskim, a muzyka towarzyszy jej od szkoły podstawowej. Sama raczej rzadko udzielała się na scenie, bliższy jej sercu był aspekt pedagogiczny. Czy jej zdaniem śpiewu można się nauczyć, czy też trzeba się urodzić z talentem? – Trudne pytanie… Na pewno można sobie wyrobić warsztat, ale będzie to tylko warsztat, zresztą podobnie jak w przypadku gry na instrumencie. Natomiast trzeba mieć jeszcze w sobie to „coś”, żeby być prawdziwym artystą w swojej dziedzinie. Są na naszej scenie muzycznej i tacy, którzy nie mają ani zbytniego talentu, ani warsztatu, ale za to dużą siłę przebicia.
Pani Grażyna urodziła się w Krakowie, aczkolwiek przez pewien czas podróżowała między Krakowem i Radomiem, gdzie mieszkali jej rodzice. Niepełnosprawność pogłębiała się u niej wraz z wiekiem – Jako dziecko rozpoznawałam jeszcze kontury, a nawet kolory przy świetle słonecznym, jasności dnia. Wieczorami pisałam przy żarówce, na papierze w linie, dodatkowo pociągnięte tuszem przez mamę. W Radomiu chodziłam trzy lata do szkoły podstawowej, następnie ze względu na muzykę (w Radomiu nie podjęto się mnie uczyć), przeniosłam się do Krakowa do szkoły dla dzieci niewidomych i z wadami wzroku. Liceum i średnią szkołę muzyczną znowu skończyłam w Radomiu, a potem wróciłam na studia do Krakowa, gdzie już na stałe osiadłam.
Obecnie mieszka w Prokocimiu Nowym, a swoją pracę bardzo lubi: – Daje mi ona dużo radości, mam dobry kontakt z młodzieżą. W MDK na Beskidzkiej mieliśmy teatrzyk „Muza”, z którym wystawialiśmy przedstawienia dla dzieci nawet w „Grotesce”, zawsze na jakiś cel charytatywny, np. dla chorych na białaczkę. Świetnie radzi sobie też z młodszymi dziećmi, czego dowodem jest fakt, że ma na swoim koncie prowadzenie zajęć dla przedszkolaków. – Wyglądało to tak, że ja programowałam zajęcia, prowadziłam je, a panie przedszkolanki pomagały w przestrzennym ustawieniu dzieci. Pokazywałam ruchy, śpiewałam z nimi, udało mi się nawet nauczyć ich nutek. Jako osoba niewidoma musiałam posłużyć się jakąś metodą, żeby przekazać dzieciom wiedzę. W tym celu miałam przygotowaną tablicę, na niej pięciolinię naklejoną z pasków papieru i wylepiałam z plasteliny nutki – dzieci je czytały, rozpoznawały i śpiewały. Dawało im to ogromną radość, mnie przy okazji też. Dodatkowo pani Grażyna gra na instrumentach klawiszowych, kilkakrotnie komponowała także muzykę do dziecięcych przedstawień teatralnych. Przez kilka lat prowadziła zespół wokalny „Akolada”, z którym jeździła na różne festiwale, a także za granicę – do Pragi, Brna, Wiednia – w ramach projektu „Mosty między miastami”.
W wolnych chwilach lubi spotykać się ze znajomymi, czytać, oglądać teatr, czasem telewizję. – Staram się używać ogólnie przyjętych pojęć, dlatego mówię „oglądam”. To oczywiste, że osoby niewidome też oglądają, cały czas najczęściej jeszcze słuchem, chociaż w Polsce wprowadza się już audiodeskrypcję, czyli wszystkie sytuacje wizualne są omawiane przez specjalnego lektora, a osoba niewidoma słyszy ten opis w słuchawkach. W małych miejscowościach niestety takich możliwości jeszcze nie ma.
A w jaki sposób osobie niewidomej udaje się czytać książki? – Kiedyś dominowały książki braillowskie. Z tym że zajmują one bardzo dużo miejsca, gdyż jeden gruby tom dla osoby widzącej (jak np. „Ogniem o mieczem”) to kilka tomów pisanych alfabetem Braille’a. W tej chwili coraz bardziej popularne są już audiobooki i e-booki i ja z tego korzystam. Mam też komputer z programem mówiącym, który monitoruje ekran i wszystkie operacje wykonywane przeze mnie. Program ten komunikuje się z syntezatorem mowy, dzięki czemu komputer staje się dostępny dla osoby niewidomej, podobnie jak podłączone do niego urządzenia, takie jak skaner, drukarka zwykła, drukarka brajlowska, klawiatura muzyczna, itp.
Komputer jest obecnie dla pani Grażyny, podobnie jak dla większości pełnosprawnych osób, podstawowym narzędziem pracy. – Korzystam na co dzień z Internetu, wysyłam maile, a jeśli potrzebuję, ściągam pliki muzyczne, zamawiam muzyczne podkłady, dokonuję zakupów online. Używam również wyszukiwarek, czytam prasę dostępną w Internecie, a nawet słucham radia przez Internet. W „zwykłych” czynnościach, takich jak robienie zakupów, pomaga naszej bohaterce pies przewodnik – Frodo, którego otrzymała z fundacji z Poznania, szkolącej labradory do potrzeb osób niewidomych. Mimo utraty wzroku, stara się żyć tak jak wszyscy inni i na nadmiar wolnego czasu na pewno nie narzeka. Z uśmiechem mówi, że czasem nie zaszkodziłoby, gdyby doba się wydłużyła. – Osoby niepełnosprawne są najszczęśliwsze, jeżeli nie zauważa się, że z konieczności trochę inaczej one funkcjonują. Staram się optymistycznie patrzeć na życie i jak najwięcej z niego czerpać, działając przy okazji na rzecz innych, chociażby dla rozwoju dzieci i młodzieży. Dzięki temu sama mam satysfakcję, że coś robię, mam kontakt z ludźmi.
Dla pani Grażyny problemem nie jest nawet samodzielne wykonanie makijażu. A perfekcyjny wygląd na pewno nie zaszkodzi podczas wielu festiwali (rejonowych i ogólnopolskich), w których razem ze swoimi podopiecznymi ma zamiar uczestniczyć w najbliższej przyszłości. Trzymamy kciuki za jak najlepsze wyniki!
Z ludźmi i dla ludzi
PIOTRA RUDNICKIEGO, mieszkającego w Kurdwanowie, trudno nazwać domatorem. Jest poetą i satyrykiem, przez 10 lat pisał do szuflady. Dopiero w 2000 r. wziął udział w Biesiadzie Poetyckiej, organizowanej przez Zygmunta Adamkiewicza i to wtedy jego twórczość ujrzała światło dzienne. – Przeczytałem kilka wierszy i wciągnąłem się w środowisko poetów z Kurdwanowa. Tak to się zaczęło i tak trwa do tej pory – wspomina. Jego poezję można znaleźć w Internecie – na portalach poetyckich oraz na blogu „Limerysta za trzysta” (http://limerystazatrzysta.blogspot.com/). Oprócz utworów satyrycznych pisze wiersze liryczne i erotyczne, zajmuje się też aforystyką. Woli jednak, żeby zamiast poetą nazywano go twórcą. – Poeci to dla mnie ludzie, którzy zajmują się poezją zawodowo i czerpią z niej korzyści. Dla mnie jedyną korzyścią jest satysfakcja, jeśli to, co napiszę, komuś się spodoba – tłumaczy. Bardzo lubi wiersze Wisławy Szymborskiej, nie przepada natomiast za innym polskim noblistą – Czesławem Miłoszem.
Skąd czerpie inspiracje do swojej twórczości? – Generalnie z życia. Czasem przyciągnie moją uwagę ktoś spotkany na ulicy, czasem jakieś zdarzenie, twarz, która mi się rzuci w oczy. Moi koledzy powiedzieliby, że Rudnickiego często można spotkać w tramwaju z notatnikiem w ręku – mówi z uśmiechem. Nie do końca przekonują go nowoczesne formy czytelnictwa, takie jak audio- czy e-booki. – Nie ma to jak tradycyjna książka, zapach farby drukarskiej, dotyk kartki papieru kredowego.
Pan Piotr kocha zwierzęta, w domu ma psa i kota, które, jak twierdzi, może nie żyją w symbiozie, ale tolerują się nawzajem. Jest przekonany, że dom bez zwierząt jest domem pustym, przyznaje jednak: – Wypełniają pustkę, ale są też oczywiście pewnego rodzaju obowiązkiem.
Jest z pochodzenia łodzianinem. Do Krakowa przyjechał z konieczności, aby ukończyć studium masażu przy ul. Królewskiej. W młodości przeżył poważny wypadek drogowy, w wyniku którego wciąż ma duże problemy ze wzrokiem. Ze smutkiem przyznaje, że gdyby nie rodzinne znajomości, najprawdopodobniej dzisiaj nie widziałby nic. Tymczasem zawód masażysty był wówczas jedną z profesji zastrzeżonych dla osób niewidomych. Z wykształcenia ekonomista, pan Piotr nigdy nie miał okazji spróbować sił w swoim zawodzie. Od 25 lat pracuje w Instytucie Neurologii przy ul. Botanicznej. Jest chiropraktykiem. – Chiropraktyka to bardzo rozległa dziedzina rehabilitacyjna, mająca na celu miedzy innymi mobilizację kręgosłupa – tłumaczy. Ostrzega też, żeby starannie wybierać osobę, której powierzamy swoje ciało. – Niedouczony masażysta może bardzo wiele krzywdy zrobić człowiekowi, któremu powinien de facto pomóc. Wcześniej był masażystą sportowców, pracował między innymi z mistrzem świata i wicemistrzem olimpijskim w zapasach – Józefem Lipieniem.
Jako swoje credo życiowe nasz bohater podaje: „być z ludźmi i działać dla nich”. – Kocham działania, które mogą coś dać społeczeństwu – mówi. Między innymi dlatego lubi swoją pracę. – Tam, gdzie mogę pomóc posiadaną wiedzą i doświadczeniem, staram się to robić i myślę, że w jakiś sposób mi to wychodzi. W miarę możliwości chętnie bierze udział w różnego rodzaju happeningach, przykładem były zeszłoroczne akcje mające na celu uratowanie Parku Duchackiego. Swojego czasu angażował się również w politykę. – Lubię być tam, gdzie coś się dzieje. Chociaż potrafię też spędzić godzinę przy komputerze, grając w różnego rodzaju gry karciane. Na szczęście nie hazardowo, tylko na wirtualne żetony, ale czas mija wtedy nie wiadomo kiedy.
W wolnych chwilach, pomimo słabego wzroku, dużo jeździ również na rowerze i spaceruje. Ostatnio powrócił do pasji fotografowania, na swoim blogu planuje stworzyć „bank twarzy”. Lubi śpiewać, pisze teksty piosenek. W przeciwieństwie do wierszy, nigdzie ich jednak nie publikuje, udostępnia jedynie konkretnym zainteresowanym. Muzyka to jego kolejna pasja; w swojej kolekcji płyt najwięcej ma tej poważnej, a jako ulubionego twórcę wskazuje Ludwiga van Beethovena.
Barbara Bączek
[dokończenie za miesiąc – red.]
Fot.: archiwum Klubu Wola Duchacka i archiwum Piotra Rudnickiego
Piotr Rudnicki
ZAGADKOWO IDIOTYCZNA AUTOBIOGRAFIA PIOTRA PnR.
Nie potrzeba słów zbyt wiele,
urodziłem się w niedzielę,
/taki mój parszywy los/.
Gdy skończyłem rok z okładem,
w łeb dostałem blach odpadem,
ostry miałem wstrząs!
Wczesny Gierek mnie kształtował,
szlak w przedszkolu mi torował
do kariery w ZHP.
Socjalizmu ideały
w łepetynie pozostały,
do tej pory są.
W podstawówce, szkole średniej,
mój potencjał nieco blednie
/ojciec bossem w partii był/
Wódka która tania była,
niejednemu zaszkodziła-
piłem także Ja.
Z obowiązku na maturze
w ruskim ja wszczynałem burze,
taki trend ogólny był.
Wydobycie złóż na Krymie,
ostre strofy w Balladynie,
Adam eF też był.
ekonomię studiowałem,
na AR też się dostałem.
/zdolny byłem, nie ma co!/
Żonę mam znawczynię prawa,
córką chwalić się wypada,
w domu pies i kot.
Dodaj komentarz