Zgodnie z zasadą slow, pośpiech dla samego pośpiechu jest całkowicie bez sensu
Świat przyspiesza. Coraz mniej czasu mamy w pracy, w domu, dla rodziny i w końcu, dla siebie samych. Czujemy się przytłoczeni szybkością, jaką się nam narzuca albo… jaką narzucamy sobie sami.
Przestawić się na „slow”
Nie można całe życie się spieszyć i żyć zawsze na najwyższych obrotach. Prędzej czy później człowiek się po prostu wypali. Zmęczy go permanentne oszczędzanie czasu i robienie wszystkiego „więcej i szybciej”. W końcu każdy powie: Stop – ja już nie mogę. Dokąd mi się tak spieszy?
Idea „slow life” narodziła się z przekonania, że człowiek powinien odnaleźć swoje tempo giusto, czyli indywidualne, właściwe tempo życia. Ma to być alternatywa dla tych, którzy chcą przywrócić zagubioną w szale przyspieszania równowagę. Angielski wyraz „slow” najlepiej przetłumaczyć jako „powolny”, w znaczeniu ‘wymagający czasu, spokojny, uważny, cierpliwy, refleksyjny, przedkładający jakość nad ilość, zdrowy’. Z kolei w opozycji pozostaje „fast”, czyli ‘szybki, dynamiczny, ruchliwy, aktywny, niecierpliwy, analityczny, przyznający pierwszeństwo ilości nad jakością’. Slow life polega na tym, że do spraw wymagających szybkości (np. do obowiązków w domu) podchodzimy „szybko”, natomiast rzeczy wymagające powolności robimy „wolno”. Carl Honoré w książce pt. „Pochwała Powolności” za dziedziny „powolne” uznaje najważniejsze sfery życia, m.in. jedzenie, pracę, czas wolny i wychowywanie dzieci. Zacznijmy od Slow Food – idei, którą można uznać za prekursora slow life.
Jesteś tym, co jesz
Żywność przetworzona chemicznie, pełna konserwantów i sztucznych polepszaczy smaku, za to bez składników odżywczych i witamin – nikt z nas nie chciałby czegoś takiego jeść. Dlatego zwolennicy powolnego jedzenia cenią sobie to, co urosło w ekologicznych warunkach lub upiekło się bez chemicznych dodatków i przyspieszaczy, za to jest świeże, regionalne i produkowane w sposób jak najmniej ingerujący w naturalne procesy. Slowfoodowcy jedzą niespiesznie, przy wspólnym stole, lokalnym winie i miłych pogaduszkach. Zdrowe potrawy i wspólne posiłki – takie argumenty można zrozumieć i samemu wprowadzić w życie, jednak opisywane przez Honoré’a snobistyczne kolacje z wyrafinowanymi przystawkami i daniami wydają się jedynie kolejną zachcianką rozkapryszonych szybkością zachodnioeuropejskich konsumentów.
Co tak naprawdę oznacza bycie slow?
W sposób użytkowy, nastawiony na zaspokajanie własnych potrzeb podchodzi autor nawet do spraw duchowych i cielesnych. Zafascynowanie dalekowschodnimi praktykami duchowymi już z daleka trąci New Age’m i zupełnie nie wiadomo, po co autor wrzucił je do jednego worka z powolnościowym ruchem. Według mnie nie mają żadnego związku z ideą slow, która polega na zmianie nastawienia do przyspieszającego świata. Świadomości, że mimo wszystko nie zawsze trzeba się spieszyć, że mam prawo do własnego tempa. Nie każdy, kto pragnie „zwolnić”, chce od razu wgłębiać się w duchowe eksperymenty.
Citta Slow – życie jak w bajce?
Istnieją już całe miasta, które żyją wg idei slow, np. miejscowość Bra we Włoszech. Manifest powolnego miasta zawiera 55 postanowień, takich jak np. ograniczenie hałasu, powiększanie terenów zielonych, popieranie miejscowych gospodarstw rolnych, krzewienie wspólnoty sąsiedzkiej. W Bra żyją ludzie niezwykle zadowoleni ze swojego tempa życia. Nie muszą się nigdzie spieszyć. Spacerują, piją kawę w kawiarniach, wolno pracują i załatwiają swoje sprawy. Mają czas, żeby żyć. Brzmi nieźle, prawda? Nie wszyscy są jednak zadowoleni.
Powolny tryb życia w Bra powoduje, że znaczna część jego mieszkańców musi pracować poza jego granicami, czyli w wielkich, „szybkich” miastach, a ci, którzy pracują w Bra, żeby zapewnić sobie odpowiedni poziom życia, skarżą się na ciężką harówkę. Obiecująco wygląda za to „miejska polityka czasu”, która polega na zharmonizowaniu godzin otwarcia wszelkich instytucji w wielkich miastach w taki sposób, żeby nawet pracujący w dni powszednie człowiek mógł swobodnie załatwić swoje sprawy lub przynajmniej rano mniej się spieszyć. W przyszłości pewnie i tak większość spraw będziemy załatwiać przez internet, ale taka polityka czasu może być w pewnych kwestiach bardzo pomocna.
Zgodnie z założeniami ruchu slow, Honoré przekonuje, że powolniejsze prowadzenie samochodu jest mniej stresujące i bardziej bezpieczne. Przekroczenie prędkości nie pomoże nam zaoszczędzić czasu, a czasem jest po prostu bezrefleksyjne i odruchowe. Druga sprawa, że po prostu lubimy szybką jazdę i jesteśmy do niej przyzwyczajeni. Dlatego denerwujemy się, gdy stoimy na czerwonym świetle nawet, gdy nigdzie nam się specjalnie nie spieszy. Zgodnie z zasadą slow, pośpiech dla samego pośpiechu jest całkowicie bez sensu, nie tylko za kierownicą.
Recepta na szczęście, czy kolejna moda?
Slow life – to tylko jeden ze sposobów na „ogarnięcie” rozpędzonego świata. Jak każdy, ma swoje zalety i wady. Żadna metoda nie zapewni raju na ziemi. Własnego tempo giusto można szukać słuchając własnej intuicji i zachowując zdrowy rozsądek. Przecież sami najlepiej potrafimy ocenić, co jest dla nas najlepsze. Nie trzeba w tym celu przyłączać się do żadnego globalnego ruchu.
Małgorzata Czekaj
[arch. „W”, artykuł ukazał się w grudniu 2012 r.]