„Zimna woda zdrowia doda” – mawiały nasze babcie. I miały rację. W czasach pandemii coraz więcej osób chce wypróbować tę mądrość na własnej skórze, stąd wzrastająca popularność morsowania.
Dla jednych jest to sposób na pokonanie swoich ograniczeń czy wzmocnienie odporności, dla innych forma zażycia ruchu w czasie, kiedy nie można tego zrobić na siłowni ani w basenie. Są i tacy, którzy morsowanie traktują jako kolejne wyzwanie, którego wykonaniem będą mogli pochwalić się przed znajomymi w mediach społecznościowych (wśród nich znalazło się wielu celebrytów). Niezależnie od motywacji, faktem jest, że grupy osób zanurzające się zimą w lodowatej wodzie nie dziwią tak, jak jeszcze kilka lat temu, a u obserwatorów wzbudzają już raczej podziw niż uśmiech politowania.
Swoimi doświadczeniami podzieliła się z nami AGNIESZKA, której przygoda z morsowaniem zaczęła się zaledwie przed paroma miesiącami. Przygotowania do niej trwały jednak znacznie dłużej:
– Myślałam o tym już od dawna. Czytałam o pozytywnych skutkach morsowania, oglądałam filmiki, jednak moja ciepłolubna głowa mi na to nie pozwalała, aż do momentu, gdy poznałam Klaudię Pingot. Jest to osoba, która dzięki swoim kursom i wykładom dużo zmieniła w moim życiu. Pod jej wpływem codziennie robię ćwiczenia oddechowe Wima Hofa, które, podobnie jak morsowanie, podnoszą odporność organizmu. Robiąc plan działań na rok 2021, założyłam sobie, że spróbuję wejść do zimnego jeziora. Aby inne cele się spełniły – weszłam. Można zatem powiedzieć, że przygotowania trwały kilka lat. Potem zimne prysznice w domu, oddechy, intencja i nie mogę cię doczekać kolejnego morsowania.
Jedynym oporem na początku był lęk przed zimnem i to, jak zareaguje moje ciało, ponieważ mam zdiagnozowane stwardnienie rozsiane. Zapoznałam się, jak działa morsowanie w takiej chorobie i byłam przekonana, że może tylko pomóc. Co zresztą okazało się prawdą.
Morsuję dwa razy w tygodniu, a gdybym miała więcej czasu, robiłabym to częściej. Nie myślałam, że to tak wciąga. Czasami biorę zimny prysznic, ale dla mnie jest to mniej przyjemne niż zanurzenie się w lodowatej wodzie. Zdarza mi się też chodzić boso po śniegu. Raz nawet w samym stroju kąpielowym, w którym zanurkowałam w śniegu.
Pomimo że krótko morsuję, zauważyłam poprawę nastroju. Również nieznacznie, ale jednak, moje ciało jest luźniejsze, przez co lepiej mi się chodzi, wcześniej miałam problemy z poruszaniem się. Z morsowania są same korzyści – przełamanie własnych oporów, poprawa zdrowia fizycznego i psychicznego, a przy tym świetna zabawa z rodziną. Morsuję miedzy innymi z 76-letnią mamą. Więc nad czym tu się zastanawiać?
Warto tylko pamiętać, że morsowanie to sport ekstremalny, do uprawiania którego nie można przystępować „z marszu”, trzeba się najpierw odpowiednio przygotować. Najlepiej pod okiem kogoś doświadczonego, kto wytłumaczy nam dokładnie, co powinniśmy zrobić przed debiutem i jakie środki bezpieczeństwa zachować już podczas kąpieli.
W naszym mieście morsowaniem zajmują się członkowie Krakowskiego Klubu Morsów „Kaloryfer”, którego historia sięga 2001 roku (pierwsze oficjalne kąpanie odbyło się 2 grudnia 2001). Regularnie można ich spotkać w kąpielisku Bagry, biorą też udział w różnego rodzaju akcjach specjalnych, np. wspierając Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Informacje o tym, jak można do nich dołączyć, a także regulamin kąpieli czy galerie zdjęć znaleźć można na stronie http://www.kaloryfer.eu.
Tekst: Barbara Bączek
Zdjęcie: Maja Chłościńska