Żyjemy w trudnym okresie – zamknięte szkoły, kawiarnie, kina, teatry, wiele osób zmuszonych do odbycia kwarantanny, nikt z nas nie wie, co przyniesie jutro. Czy da się w tej sytuacji odnaleźć szczęście? Między innymi o tym rozmawiamy z ANDRZEJEM TALKOWSKIM – pomysłodawcą i twórcą Teatru Szczęście, komikiem, klaunem, kabareciarzem, jednym z artystów Piwnicy pod Baranami, znanym również jako Klaun Feliks.
– Epidemia koronawirusa zmusiła Klauna Feliksa do tymczasowego zawieszenia działalności. Czy to pierwszy taki przypadek w Pana karierze?
– Tak, niestety w końcu będę miał urlop (śmiech), bo odkąd jestem kabareciarzem, nie przypominam sobie dwóch tygodni, podczas których bym nie grał. Zawsze lubiłem występować i szukałem takich możliwości. Obecnie czeka mnie minimum trzy tygodnie przymusowej rozłąki ze sceną, takiej sytuacji na pewno nie było od trzydziestu lat.
– Teatr Szczęście powstał w kwietniu 2016 roku, a kiedy narodził się Klaun Feliks?
– Imię Klauna Feliksa powstało w latach dziewięćdziesiątych, natomiast on sam formułował się od 1988 roku. Klaun jest postacią, która musi długo się rodzić. Wszystko zaczęło się od przypadku, chociaż wiadomo, że przypadków nie ma. Tak się widocznie miało stać, że kolega zaproponował mi wspólne występy w duecie klaunów. Ponieważ zajmowałem się pantomimą, byłem bardzo dobrze przygotowany ruchowo, a także aktorsko, pozostawało przejść proces zrozumienia, kim jest klaun. To bardzo długi proces, którego nie da się wytłumaczyć. Trzeba go przeżyć, a przeżycie każdego człowieka jest inne. Nie da się stworzyć systemu na tworzenie klaunów, takie jest moje zdanie. Klaunady nie powinno się uczyć, do klauna powinno się dążyć.
– Czy aby zostać klaunem, trzeba posiadać specjalne predyspozycje?
– Na pewno trzeba mieć bardzo duży warsztat. Predyspozycje zawsze wychodzą w pracy; myślę, że jeśli ktoś będzie chciał być klaunem, to w końcu nim zostanie. Każdy człowiek jest utalentowany w ogromnej ilości dziedzin, tylko często ten talent ujawnia się dopiero po przepracowaniu tysięcy godzin.
– W Teatrze Szczęście można obejrzeć zarówno spektakle dla dzieci, jak i dla dorosłych, częściej jednak w repertuarze pojawiają się te dla młodszych widzów. Z czego to wynika?
– Przede wszystkim z tego, że ja bardzo lubię grać dla dzieci, publiczność dziecięca jest dla mnie niezwykle istotna, może bardziej ją rozumiem, lepiej czuję. Z wiekiem dzieci bardzo się zmieniają; dorośli to też dzieci, tylko takie, które mają więcej lat.
– Jak ocenia Pan kwestię konkurencji pomiędzy krakowskimi teatrami?
– Uważam, że nie istnieje konkurencja między teatrami. Jeżeli w Krakowie byłby tylko jeden teatr, to zapewne miałby problemy z widownią. Ilość widzów wynika poniekąd z ilości teatrów. Ja nigdy nie traktowałem żadnego teatru jako konkurencji. Nawet gdyby istniało dziesięć teatrów klaunów, to i tak każdy z nich byłby inny. Bardzo nie podoba mi się, gdy niektórzy mówią, że to co oni robią, jest teatrem, zaś to co konkurencja, już nie – a niestety zdarza się, że takie metody są stosowane.
– Co zatem, Pana zdaniem, wyróżnia Teatr Szczęście?
– Trudno mi powiedzieć, co go wyróżnia, staram się po prostu tworzyć teatr zgodnie z tym, co jest dla mnie ważne. A ważna jest dla mnie wrażliwość na wrażliwość drugiego człowieka. Kilkakrotnie rozmawiałem z aktorami czy reżyserami, którzy opowiadali, że spotkali na swojej drodze mistrza, który najpierw ich zdeptał, pokazał, że nie są tacy ważni i dzięki temu wiedzą już, co mają robić. Ja nie przyjmuję takiego zachowania, uważam, że nawet jeśli człowiek na początku jest pełen pychy, wystarczy powiedzieć mu: „Bądź wrażliwy na inną wrażliwość”. Każdy z nas jest delikatną istotą, trzeba sobie to uświadomić i odpowiedzieć wzajemnie na swoją wrażliwość, tylko wtedy możemy coś razem zrobić, współpracować ze sobą. Ja właśnie to staram się tworzyć – teatr ludzi wrażliwych na siebie wzajemnie. Ale gdy pojawi się u kogoś brak wrażliwości na czyjąś wrażliwość, daję temu stanowczy odpór.
– Z wykształcenia jest Pan inżynierem. Zawód ten raczej nie kojarzy się z pracą artystyczną.
– Wbrew pozorom bardzo mi się to przydało, ponieważ być inżynierem to przede wszystkim być konstruktorem. Dzięki temu wykształceniu jest mi łatwiej, moim zdaniem, tworzyć teatr i konstruować przedstawienia. Inżynieria to fundament wszystkiego, to matematyka, a bez matematyki nie da się stworzyć dzieła muzycznego ani teatralnego.
– Przeniósł się Pan do Krakowa z Koszalina. Dlaczego akurat tutaj?
– Chciałem występować w Piwnicy pod Baranami, gdzie występował już mój kolega Szymon Zychowicz. Czasem w życiu tak jest, że korzysta się z przykładu drugiej osoby. Dodatkowo, Koszalin jest fantastycznym miastem, ale jego cechą jest mała ilość mieszkańców, a co za tym idzie, mała ilość artystów. Środowisko artystyczne ma znaczenie dla rozwoju człowieka – im więcej ludzi, tym większa wymiana informacji, wiedzy, najróżniejszych doświadczeń. Dodam jednak, że gdybym nie spotkał artystów w Koszalinie, nie byłoby mnie w Krakowie. W Koszalinie są wybitni artyści.
– Jakiś czas temu działał Pan w Osiedlowym Klubie Kultury na Woli Duchackiej. Czy ta współpraca będzie kontynuowana?
– Od początku trafiłem tam pod wspaniałe skrzydła Maksymiliana Szelęgiewicza – bardzo przyjaznego człowieka i artysty, dającego możliwość rozwoju. Idealnie pasuje on do definicji mojego teatru, jest osobą wrażliwą na wrażliwość drugiego człowieka. Na pewno nasze drogi jeszcze się skrzyżują, zwłaszcza że to w klubie na Woli Duchackiej powstały dwa moje przedstawienia – „Spektakl bardzo dobry”, którym zdobyłem Grand Prix w Przeglądzie Kabaretów PAKA, oraz spektakl „Czterdzieści i cztery”, który otwierał Teatr Szczęście i jest najważniejszym przedstawieniem w tym teatrze. Myślę, że po epidemii będzie on częściej grany, ponieważ publiczność zyska więcej danych do odczytania treści, skupiającej się na wrażliwości ludzkiej wobec prawdy.
– Czy w tym trudnym okresie ma Pan jakiś przepis na szczęście dla naszych czytelników?
– Możemy zrobić coś pięknego, w każdej chwili. A teraz, paradoksalnie, jest na to najlepszy moment, bo w końcu mamy czas. Pobawmy się z dziećmi, pobądźmy razem z najbliższymi, poczujmy własną wrażliwość. Weźmy pod uwagę delikatność drugiej istoty, nieważne, czy to człowiek, czy zwierzę. Cieszę się, że przynajmniej tego się w życiu nauczyłem.
Rozmawiała: Barbara Bączek
Fot. arch. „W” i profil Facebookowy Andrzeja Talkowskiego