– Gdy wokół dworu zaczynały pojawiać się bloki, pisał do Rady Narodowej, żeby ratować wycinane drzewa. W końcu wpadł na pomysł, żeby wykorzystać prawo do ochrony pomników przyrody. Sam wieszał na drzewach tabliczki z napisem. Zapisał się do organizacji ekologicznych. Był prawdziwym orędownikiem tego parku – mówi Beata Anna Symołon, szefowa Stowarzyszenia Przyjaciół Woli Duchackiej.
W br. ukaże się monografia o parku Duchackim pod red. prof. Wojciecha Przegona, a w niej obszerny wywiad Anny Symołon ze Stanisławem Bemem. W tej rozmowie znalazła się taka refleksja:
„Z sentymentem będę zawsze wracał do tego parku. Wychowałem się w gęstwinie lub – jak mówią niektórzy – w krzakach. Wszystkie zresztą parki podworskie, obojętnie jak duże by one nie były, to miały sens, dla którego były zakładane. To była sadyba, miejsce dla rodziny bardziej czy mniej licznej, ciepły kąt, do którego każdy z najbardziej odległego miejsca w Europie chciał wrócić, bo tam zawsze byli najbliżsi. Tam się tworzyła historia, to było miejsce schronienia i dla najbliższych, ale i dla obcych. Do dworu zawsze mogli przybyć ranni czy uciekinierzy i w nim znajdowali schronienie. O tym powstawały powieści, opisywano to w pamiętnikach. Każdy dworek miał własne życie, dwór nigdy nie był zamknięty. Gdy teraz się je zamyka, dwór i park przestaje żyć”.
Maria Słowik
Zdjęcia:
archiwum Stanisława Bema oraz Jarosław Kajdański
Dodaj komentarz