W tym roku minęło 110 lat od śmierci Stanisława Wyspiańskiego, a w 2019 r. przypadnie 150. rocznica jego urodzin. Kraków zorganizował z tej okazji wiele okolicznościowych imprez.
Przez rok będzie można oglądać w Muzeum Narodowym wielką wystawę. Oto, jak ją opisują wystawcy:
„28 listopada 2017 roku otworzyliśmy wystawę prezentującą pełną kolekcję dzieł Stanisława Wyspiańskiego (1869-1907) zgromadzonych w MNK. Liczący blisko 900 pozycji inwentarzowych zbiór prac tego artysty, jednego z najwybitniejszych twórców polskich – malarza, rysownika, grafika, a także poety, dramatopisarza, scenografa i reformatora teatru, posiada bezprecedensową wartość artystyczną i nie znajduje analogii w żadnej innej kolekcji dzieł Wyspiańskiego w Polsce i za granicą. Wyjątkowy i niepowtarzalny charakter nadaje również tej kolekcji kontekst historyczny, związki autora „Wesela” z Krakowem, miastem, z którym związał całe swe życie i twórczość, z tutejszymi kościołami i budynkami użyteczności publicznej, dla których projektował swe monumentalne realizacje”.
Premiera „Wesela” odbyła się 16 marca 1901 roku. Jak i wiele wcześniejszych dokonań artysty, była dla niego źródłem wielu kłopotów. Stanowiło to również wyzwanie dla krakowskiej arystokratyczno–mieszczańskiej socjety, która miała problemy z zaakceptowaniem jego nowatorskiej twórczości, kontrowersyjnego stylu życia i niezależnego myślenia. Wyspiański był jednak wspierany przez wąskie grono rodziny i przyjaciół, którzy rozumieli jego wybiegające w przyszłość, niekiedy wręcz wizjonerskie dzieła.
„Wesele” to zapis wydarzeń z oczepin; drugiego dnia uroczystości weselnych poety Lucjana Rydla z Jadwisią Mikołajczykówną. Wyspiański, zniechęcony obojętnym odbiorem wcześniejszych dramatów „Lelewel” i „Warszawianka”, zamierzał opisać w formie „komediowej hecy” to, czego był świadkiem.
Sztuka przerosła oczekiwania wszystkich, w krakowskim światku zawrzało. Artysta, poprzez zachowanie autentycznych imion postaci, podkreślał związek „Wesela” z rzeczywistością Krakowa i Polski. Wywołało to lawinę emocji i wydarzeń. Sztuka była przygotowywana i przyjęta w atmosferze skandalu. Dochodziło do zwrotu ról przez aktorów, cenzura nie chciała dopuścić do przedstawienia patriotycznych fragmentów, Wyspiański chwilami był zdecydowany wycofać „Wesele” ze sceny. Pani Rydlowa, matka Lucjana, na własny koszt zleciła wydrukowanie afiszy teatralnych ze zmienionymi imionami bohaterów, aby jej córka Haneczka nie stała się „pośmiewiskiem Krakowa”. Afiszami tymi zaklejano w nocy te oryginalne, zaprojektowane przez Wyspiańskiego.
Opinie na temat „Wesela” były krańcowo różne; wywołało ono jednocześnie zachwyt i oburzenie. Józef Kotarbiński, dyrektor teatru, mimo iż podjął decyzję o wystawieniu sztuki (głównie z tego powodu, że cały Kraków żył plotkami na temat mariażu Rydla z wiejską dziewczyną z Bronowic), miał o niej niskie mniemanie: ”Utwór w gruncie rzeczy błahy, ale godny wystawienia, bo zwalcza zgubne skutki alkoholizmu”. Hrabia Stanisław Tarnowski, profesor literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim, ożeniony z Branicką, po ukazaniu się widma Branickiego w „Weselu”, wyszedł z teatralnej loży trzaskając drzwiami. W paszkwilu na twórczość Wyspiańskiego prosił potem Boga ustami Słowackiego „…by więcej takich marnych poetów jak Wyspiański nie stwarzał”.
Ale miał też artysta pochlebne recenzje: „Wesele godne jest stanąć obok „Kordiana”, „Dziadów” i „Przedświtu”” – pisał Wincenty Lutosławski. „Zajrzał mi Pan w głębię mej duszy. Zrobił Pan wielkie dzieło, wielkie dzieło sztuki i wielkie dzieło miłości do Ojczyzny…” napisał do Wyspiańskiego Włodzimierz Tetmajer. Jego przyrodni brat, Kazimierz Przerwa – Tetmajer podsumował: ”On ma genialne momenta, genialne chwile, genialne inspiracje”.
Sam Wyspiański mocno przeżywał to, że jak zwykle, Kraków ambiwalentnie odebrał kolejne jego dzieło. Na dodatek ochłodziła się przyjaźń z Rydlem, który odgrażał się, że „mu pyski spierze”, gdyż nie mógł wybaczyć „szkalowania jego jako Pana Młodego”, żony oraz siostry.
Mimo to Lucjan, poeta – wysoko sobie cenił „Wesele” jako dramat narodowy. W rozmowie z krakowską kronikarką Aleksandrą Cechówną, kiedy przedstawiała mu swoje zarzuty przeciw „Weselu”, tak oponował: ”To trudno, proszę pani! Kiedy koń się znarowi i ciągnąć nie chce, trzeba go czasem ciąć do krwi. Wyspiański tak nas ciął do krwi i zarzutu mu z tego robić nie można”.
„Wesele” biło jednak rekordy powodzenia. Od premiery do końca roku zagrano je 31 razy, co było swoistym krakowskim rekordem. Potem sztuka grana była jeszcze przez kilka lat. Po sukcesie „Wesela” poprawiła się wreszcie sytuacja materialna Wyspiańskiego. Dotychczas zawsze balansował na granicy ubóstwa, a potrzebował środków na utrzymanie pięcioosobowej rodziny.
Swoje prywatne życie dzielił z Teodorą Pytko, służącą i pomocą murarską, z którą w 1900 roku, po wielu perypetiach wziął ślub (pierwszy okazał się nieważny, gdyż Wyspiański był ojcem chrzestnym swojej córki Helenki). Wcześniej dochował się z nią dwójki dzieci i usynowił jej nieślubnego syna Teodora. Mimo że w tym czasie przetoczyła się przez Kraków fala „chłopomanii”, która zaowocowała ślubami Tetmajera i Rydla z wiejskimi dziewczynami, postępowanie Wyspiańskiego wywołało oburzenie w światku krakowskiej „dulszczyzny”. Jednak były wyjątki. Aleksandra Cechówna zapisała wtedy w swoim pamiętniku: ”Ale nie będąc wielką zwolenniczką pisarza i poety, przed człowiekiem biję czołem…”.
Mimo postępujących kłopotów ze zdrowiem (odzywały się dolegliwości związane z kiłą – pamiątką po pobycie w Paryżu, gdzie otarł się o artystyczne środowisko), Wyspiański dzielił swój czas między rodziną a pracą. Znalazł dla siebie i rodziny odpowiednie lokum; zdecydował się na ostatnią kamienicę przy ulicy Krowoderskiej, już na obrzeżach Krakowa. Osłabiony chorobą, z okna swojej słynnej niebieskiej pracowni namalował cykl widoków na Kopiec Kościuszki oraz portretował swoją rodzinę. Jego miejsce zamieszkania i urządzenie mieszkania (niekonwencjonalnie pomalował każdy pokój na inny, intensywny kolor, a pokój dziecinny ozdobił podobizną kozy) wzbudzało sensację i krytykę w krakowskim światku.
Wyspiański, zafascynowany prostotą i naturalnością, miał swoje wizje również na temat umeblowania mieszkania.
Sławna jest historia mebli, jakie z polecenia swojej protektorki profesorowej Pareńskiej, zaprojektował dla państwa Żeleńskich. Według Wyspiańskiego meble nie miały być funkcjonalne ani wygodne, lecz powinny być realizacją wizji projektanta. Komponował meble, tak jak wcześniej scenografię do sztuki, nie licząc się z budową anatomiczną ciała ludzkiego. „Stoliki nocne były tak olbrzymie, że ich blat sięgał do piersi człowieka; zarazem sprzeciwiały się całkowicie celom użytkowym: ani spojrzeć na zegarek, ani wypić herbatę w łóżku, nic! Olbrzymie fotele w sypialni miały siedzenia o jakieś 10 cm wyższe od normalnych, stolik zaś, wskutek zasady, że ma być równej wysokości z poręczami, był tak niski, że o kant uderzało się kolanami (…). Cierp i czuwaj – zdawał się mówić każdy mebel. Wyspiański twierdził zresztą, że meble w salonie nie powinny być wygodne, bo inaczej goście za długo siedzą i zabierają czas do pracy. Gdybyż tylko w salonie! Ale w każdym pokoju! …O ile były bezlitośnie niewygodne, były piękne jako całość…” – napisał Tadeusz Boy-Żeleński w szkicu pt. „Historia pewnych mebli”.
Podobnie rzecz się miała z niewygodnymi meblami zaprojektowanymi przez artystę dla Domu Lekarskiego. Wyspiański stwierdził, że są takie, aby nie zasypiano podczas długich, nudnych posiedzeń…
Na ogół Wyspiański nie miał w Krakowie szczęścia w realizacji i odbiorze swoich wizji artystycznych. Jego życie oscylowało od zgorszenia i odrzucenia, do podziwu i nieoczekiwanych sukcesów.
Projekt i wykonanie polichromii i witraży w kościele OO. Franciszkanów był to kij włożony w mrowisko konserwatywnego Krakowa, przyzwyczajonego do klasycznego malarstwa Jana Matejki. Wyspiański, któremu zależało na pracy i pensji, zmienił swoje niektóre nieszablonowe projekty podporządkowując się opiekunom kościoła. Mimo to przewidywał burzę po zakończeniu swojej pracy u Franciszkanów: „Malowanie kościoła się kończy i wkrótce pójdzie na gęby ludzkie”, lecz nie przewidział, że wyśmiany zostanie nawet porażający pięknem Bóg Ojciec, za „leworęczność” przy stwarzaniu świata. Jednak dzięki temu, że zlecono te prace wykształconemu w Paryżu i doświadczonemu przy renowacji kościoła Mariackiego artyście, Kraków posiada obecnie unikalny zespół fresków i witraży w stylu Art Nouveau.
Odmówiono mu jednak wykonania polichromii w kościele św. Krzyża, budynku Rady Miasta, witraży w katedrze lwowskiej i wawelskiej, źle przyjmowano jego pozbawione akcesoriów i ozdobnych ram portrety. Jednocześnie zdarzało się, że odnosił sukcesy w Warszawie, a w Krakowie nieoczekiwanie wygrywał konkursy i otrzymywał nagrody. Może dlatego w swoim pamiętniku zapisał: „…Czuję konieczną potrzebę pisania. Sam nie wiem czemu, już mi się rysowanie i malowanie sprzykrzyło”.
W mieszkaniu na Krowoderskiej powstawały najlepsze dramaty Wyspiańskiego: „Wesele”, „Noc Listopadowa”, „Wyzwolenie”, „Bolesław Śmiały” i „Akropolis”. Przeżywał tutaj również porażki – zerwanie z krakowską sceną po konflikcie z Józefem Kotarbińskim i nieudane starania o dyrekcję teatru. Kiedy został radnym miejskim, występował z odważnymi wnioskami np. o powołanie komisji artystyczno-konserwatorskiej w celu wykluczenia błędnych decyzji budowlanych w Krakowie, czy reformę podręczników. Żadna z propozycji Wyspiańskiego nie została jednak przyjęta przez Radę Miasta.
Obytego w świecie artystę Kraków męczył swoją prowincjonalnością. W liście do Opieńskiego pisał, że Kraków uważa za „ …małe pretensjonalne, wysoce śmieszne miasteczko”. Drażnił go tradycyjny, krakowski „wielki światek”. Kochał jednak miejscowe zabytki i mury oraz doceniał ich historyczną wartość.
Swoją sztuką i sposobem życia zachęcał ludzi do szczerego przyjrzenia się sobie. Jednak świadomy swego talentu i racji, robił to z właściwą sobie niedelikatnością. Obawiano się ciętego języka, „brzdąknięć” i „zgrzytnięć” zarówno w jego utworach, jak i na co dzień. Tadeusz Boy-Żeleński za główny rys jego charakteru uznawał „najprzedniejszą w świecie złośliwość”.
Swoją wszechstronnością, patriotyzmem i konsekwencją postępowania Wyspiański wymuszał zmiany. Pisarz Wilhelm Feldman tak się do niego zwracał w liście: ”Pan jest gorący. We wszystkim (…). Wśród pokolenia, które utraciło wiarę w przyszłość, a nawet możliwość jakiegokolwiek działania, pan to działanie uznał za obowiązek. Pan nas budzi i popycha do wszystkiego, zmusza, żebyśmy chcieli chcieć.”
Może więc to duch Wyspiańskiego patronujący miastu ze Skałki (której zresztą nie lubił i która go zawsze przygnębiała) powoduje, że Kraków nadal, po 110 latach jest miejscem magicznym, przyciągającym ludzi twórczych i wrażliwych na jego atmosferę?
Beata Kajdańska [na podstawie artykułu opublikowanego w „Wiadomościach” w grudniu 2007 r.], oprac. red.