Wojna w Ukrainie wyraźnie pokazała dobre serce Polaków, ich gotowość do pomocy i solidarności z uchodźcami szukającymi odrobiny normalności w naszym kraju. Zapłatą były zwykle wyrazy wdzięczności, które w tej sytuacji w zupełności wystarczały. Okazuje się jednak, że nie każdego stać na słowo „dziękuję”…
Pani Kinga, jak wielu innych mieszkańców Krakowa, postanowiła pomóc komuś z Ukrainy. Zadanie miała o tyle ułatwione, że do jej firmy zgłaszały się osoby szukające wsparcia. Jedną z nich była mieszkająca w Nowej Zelandii kobieta, która planowała sprowadzić do Polski swoją matkę. Komunikowała się po angielsku, telefonicznie oraz za pomocą komunikatora internetowego, zapewniając, że pieniądze nie stanowią żadnego problemu, potrzebuje tylko kogoś, kto zorganizuje wszystko na miejscu. Pani Kinga podjęła się tego zadania i niedługo w jej życiu i domu pojawiła się „babcia” (tak nazywały ją dzieci i mąż naszej rozmówczyni).
Pierwotny plan zakładał, że pani Olena po dotarciu do Polski zatrzyma się w już wynajętym mieszkaniu, konieczne było jedynie zorganizowanie jej przejazdu z przejścia granicznego w Korczowej. Zapewnił je mąż pani Kingi, po przyjeździe do Krakowa okazało się jednak, że lokalu dla starszej pani wcale nie ma, nie wiadomo nawet, gdzie ją zawieźć. Całą sytuację utrudniał fakt, że była to osoba niepełnosprawna, poruszająca się na wózku inwalidzkim, w dodatku nieposiadająca przy sobie żadnych dokumentów (paszport z niewiadomych powodów znajdował się u córki w Nowej Zelandii). Pani Kinga i jej mąż, mieszkający z dwojgiem dzieci w 50-metrowym mieszkaniu, zgodzili się zatem udostępnić jej swój pokój gościnny, zakładając, że jest to rozwiązanie chwilowe.
Poszukiwanie mieszkania dla pani Oleny okazało się jednak trudniejsze, niż myśleli. Popyt, z wiadomych względów, był ogromny, a większość właścicieli wymagała okazania jakiegokolwiek dokumentu. W końcu lokal znalazła córka Ukrainki, pani Olena nie chciała jednak zamieszkać sama w nowoczesnym apartamentowcu, nie do końca dostosowanym do jej potrzeb – gdy go zobaczyła, zaczęła płakać, mówiąc, że tam nie zostanie. Wróciła więc do mieszkania pani Kingi, w którym, pomimo ciasnoty, czuła się znacznie lepiej.
Cała sytuacja zaczynała jednak być coraz bardziej męcząca dla jej gospodarzy. Mieszkająca w Nowej Zelandii córka, pomimo początkowej wdzięczności, zmieniła swoją postawę na bardziej roszczeniową, już nie prosząc, a domagając się zapewnienia jej matce właściwej opieki. Doszło nawet do sytuacji, że kiedy pani Kinga i jej mąż planowali weekendowy wyjazd, usłyszeli przez telefon: „Nie możecie wyjechać, kto się przez ten czas zajmie mamą?”. Byli też oskarżani o to, że chcą się starszej pani pozbyć, „wyrzucić ją na bruk”. Z dnia na dzień czuli się już nie jak osoby pomagające z własnej nieprzymuszonej woli, a raczej jak służący, którzy muszą się podporządkować wydawanym przez telefon rozkazom, mimo że za to, co robili, nie dostawali żadnego wynagrodzenia.
Dodatkowo pani Olena nie mówiła po polsku, co okazało się przeszkodą chociażby w sytuacji, kiedy rozchorowała się i potrzebowała pomocy lekarskiej. Lekarz z osiedlowej przychodni zgodził się ją przyjąć pomimo braku dokumentów, ale jako warunek postawił towarzystwo osoby znającej język ukraiński. Pani Kindze udało się namówić do pomocy przebywającą w Polsce panią z Ukrainy, gdy jednak zadowolona przekazywała tę wiadomość córce pani Oleny, usłyszała: „Ale kim jest ta pani? Ja jej nie ufam. Chcesz życie mojej matki powierzyć przypadkowej osobie?” Kobieta zażądała wręcz odwołania wizyty, chyba że pojawi się na niej tłumacz przysięgły. Ostatecznie spotkanie z lekarzem doszło do skutku dopiero po kilku dniach, kiedy stan zdrowia starszej pani pogorszył się na tyle, że jej córka zgodziła się już na poprzednio odrzuconą propozycję. Niestety, u pani Oleny przez ten czas pojawiły się zmiany w płucach i konieczne było podanie antybiotyku, czego być może udałoby się uniknąć, gdyby zareagowano wcześniej.
Po tej historii pani Kinga z mężem postanowili zintensyfikować poszukiwania mieszkania dla swojego gościa, zwłaszcza, że ich syn zaczął dopytywać, jak długo jeszcze „babcia” u nich zostanie. Ponieważ brak dokumentów nadal stanowił barierę nie do przejścia, pomimo oporów zdecydowali, że wezmą umowę wynajmu na siebie. Elementy wystroju, takie jak kwiaty, naczynia czy pościel, nie stanowiły problemu – dobrym sercem znów wykazali się Polacy, a dokładniej mieszkańcy osiedla, zmobilizowani w mediach społecznościowych. Wcześniej w ten sam sposób pomogli oni zebrać ubrania, gdyż pani Olena pojawiła się w Polsce, jak wielu innych uchodźców, z jedną reklamówką. Miało być przytulnie, aby nie powtórzyła się sytuacja z pierwszym apartamentem. I chyba się udało, zwłaszcza że mieszkanie zostało dostosowane do potrzeb osoby poruszającej się na wózku, pojawiło się w nim chociażby łóżko rehabilitacyjne czy specjalne elementy wyposażenia łazienki. Starszą panią miała też odwiedzać mówiąca po ukraińsku opiekunka.
Kiedy wydawało się już, że cała historia znalazła szczęśliwe zakończenie, do akcji znów wkroczyła córka pani Oleny. Nie podobało jej się urządzenie mieszkania, uważała, że jej matka zasługuje na coś lepszego, zupełnie nie przekonywał jej argument, że w zbiórkę całkowicie dobrowolnie włączyło się wielu ludzi, oferując to, co akurat mieli. Twierdziła też, że nie ufa zatrudnionej opiekunce i sama spróbuje znaleźć kogoś innego. Jedynym pozytywnym aspektem tej sprawy był fakt, że postanowiła również znaleźć „bardziej zaufaną” osobę do wynajmu mieszkania (o dziwo, dość szybko jej się to udało), dzięki czemu pani Kinga i jej mąż mogli pozbyć się balastu w postaci umowy, przepisując ją na kogoś innego.
W Wielką Sobotę całą rodziną odwiedzili swoją byłą już podopieczną z koszyczkiem, dzieci własnoręcznie, specjalnie dla niej, wykonały pisanki. Pani Olena była niezwykle wzruszona tą wizytą, dziękowała i też złożyła życzenia, mimo że zgodnie z obrządkiem prawosławnym sama Wielkanoc miała obchodzić tydzień później. We wtorek po świętach sytuacja zmieniła się jednak o 180 stopni. Panią Kingę, która chciała sprawdzić, czy wszystko w porządku, przywitały słowa „A Ty tu za czym?” Pani Olena była ewidentnie wrogo nastawiona, a zaraz po otworzeniu drzwi zaczęła wyciągać z szafy podarowane przez darczyńców rzeczy, mówiąc, że ich nie potrzebuje. Dokładniej użyła słów „Zabieraj te śmieci”. Pani Kinga próbowała dowiedzieć się, co się stało, ale do tej pory w pełni jej się to nie udało. Podejrzewa, że za wszystkim stoi córka starszej pani, co zresztą potwierdzają późniejsze kontakty z nią. O ile początkowo pieniądze rzeczywiście nie stanowiły problemu, aktualnie są na etapie rozliczania się z każdego paragonu, za nawet tak prozaiczne rzeczy jak papier toaletowy czy kapsułki do prania. Wszystko przez to, że mieszkająca tysiące kilometrów dalej kobieta uznała, że Polacy ją oszukali, gdyż rzekomo przysłała więcej pieniędzy niż warte były rzeczy kupione dla jej mamy.
Warto jeszcze dodać, że w Nowej Zelandii obowiązuje aktualnie specjalny program ułatwiający tamtejszym obywatelom sprowadzenie swoich bliskich, jeśli ci uciekają przed wojną w Ukrainie. Córka pani Oleny nie była nim jednak zainteresowana. Być może, jak podejrzewa pani Kinga, przebywa za granicą nielegalnie, a może po prostu sprowadzenie matki do siebie wiązałoby się ze zbyt dużymi zmianami w jej życiu. Nie wyjaśniła tego, natomiast, pomimo informacji na stronach rządowych i potwierdzenia z konsulatu, upierała się, że jest to „fake news”.
– Czuję ogromny żal i ból, bardzo dużo mnie to kosztowało nerwów i nadal nie mogę pojąć, jak tak można – podsumowuje pani Kinga. Czy zatem jej historia jest dowodem na to, że nie warto pomagać? Absolutnie nie. Jest przecież wiele osób, które naszego wsparcia naprawdę potrzebują, a za każdy wyraz dobrego serca są ogromnie wdzięczne. Szkoda tylko, że to one mogą okazać się ofiarami niewłaściwej postawy swoich rodaków…
Tekst: Barbara Bączek
Na prośbę rozmówczyni imiona bohaterów zostały zmienione.