ZDALNIE. Pandemia (choć niektórzy antysystemowcy mówią „planmedia”) koronowirusa wywróciła wszystko do góry nogami, ale czy wywróciła, czy raczej usankcjonowała to, do czego zmierzaliśmy i do czego nas wpychano. O nadwyżce populacji bębniono od dawna, o starzeniu się populacji europejskiej też, o pogłębianiu się rozwarstwienia na bardzo bogatych i biednych, o niesprawiedliwym podziale dóbr, o braku rąk do pracy, o globalizacji gospodarki, o wirtualnej bankowości, o bankructwie systemu świadczeń społecznych, o zapaści służby zdrowia…
Świat ostro wyhamował, teraz liczone są straty. Było szybciej, więcej, lepiej, teraz będzie inaczej. Czy ilość zmieni się w jakość? Czy dotychczasowy przerost formy nad treścią przywróci proporcje i ład? Tempo życia, pracy i nauki było zabójcze, ludzkość potyka się o swój cywilizacyjny postęp, wnukowie mogą uczyć dziadków. Ostrzegano nas, że nastąpi tąpniecie, tylko żaden rząd nie chciał tego ogłaszać, bo straciłby władzę, z resztą wszystkie rządy są połączone w globalny system.
Jednym z przyspieszonych skutków globalnej kwarantanny jest zdalna praca i nauka, relacje on-line. To jest nowa jakość, którą ludzie przyjmują i akceptują, a pracodawcy kalkulują zyski z rezygnacji pracy w kosztowych biurach i biurowcach. Zorganizują nam świat od nowa, będzie nowy porządek. Będziemy on-line: pracować, uczyć się, poznawać przyjaciół i znajomych, wychowywać dzieci, robić zakupy, kupować posiłki, leczyć się, uczestniczyć w życiu społecznym i kulturalnym, poznawać świat zapisany wirtualnie. Dążenie do tego, żebyśmy funkcjonowali w sieci na zasadzie globalnej korporacji. To już jest w trakcie, to już się dzieje. Tylko zabraknie kontaktu bezpośredniego, wspólnoty przeżywania, pogody za oknem monitora, zabraknie kontekstu i otoczenia, zabraknie dotyku, zapachu, śmiechu, krzyku, milczenia i ciszy. Czy bunt przeciwko nowemu zniewoleniu, to znów będzie kwestia smaku?
TO LUBIĘ. Odbiór paszportu na ul. św. Sebastiana, w gestii Urzędu Wojewódzkiego. Planowo miało być ok. 7 kwietnia, no ale śliznęło się z powodu pandemii. Jadę w ciemno. Stara krakowska kamienica, tam gdzie Muzeum Przyrodnicze, wchodzę w bramę, po prawej schodki w górę z poręczą, pani wychodzi, ja wchodzę, kolejki nie ma. W drzwiach staje pan urzędnik. – Ja po odbiór paszportu. – Jest pan zarejestrowany internetowo? – Nie. – A telefonicznie? – Nie. – Już się chciałem wycofać, ale urzędnik zaprasza do wejścia. – Niech się pan zdezynfekuje – wskazuje dozownik. Psiknąlem na obie dłonie i je przetarłem, urzędnik stał w pobliżu. – Niech pan poczeka – zniknął gdzieś w innym pokoju, ale migiem wrócił i wprowadził mnie do małej poczekalni, podprowadził trochę i wskazał: – Proszę do okienka nr 4. – W wydzielonym boksie podałem na czarno zamaskowanej pani to, co sobie zażyczyła, czyli kwitek odbiorczy, dowód osobisty i stary paszport. Pani na moment zniknęła, wróciła. Na jej życzenie zdjąłem na moment swoją maskę i okulary. Identyfikacja pozytywna. Przedziurawiła stary paszport (tam głównie były wjazdy na Ukrainę) i wydała nowy, podpisałem odbiór. Wyszedłem. Jestem obywatelem świata na 10 lat.
CO ROBI DZIĘCIELINA? W szkole wszelkiego szczebla dane przedmioty miały swoje chwile grozy. Np. na wuefie „przyrządy”, na geografii „skałki” (rozpoznawanie), na polskim „przepytywanie z zadanego wiersza”. Najgorsze, a czasem upokarzające było to, że trzeba było stanąć na środku, przed całą klasą, niejako widownią, która miała niezły ubaw. W podstawówce, za ciężkiej komuny, były jeszcze przygotowania do akademii rocznicowych, dziewczyny, wiadomo, zawsze się jakieś primabaleriny znajdą, licząc na dalszą karierę, a chłopaków brali z łapanki, bo to był obciach. Zdarzyło mi się brać w tym udział, bo upatrzyła mnie sobie polonistka, a zarazem I sekretarz szkolnego POP (podstawowa organizacja partyjna PZPR), jako że byłem z reakcyjnej rodziny, o czym tam gdzie trzeba wiedzieli, polonistka, chciała ze mnie zrobić „pioniera”… W liceum najbardziej drążyliśmy Mickiewicza, no bo klasyk, który musiał dać popalić. Nadeszła chwila Inwokacji do „Pana Tadeusza”. Jej wybrany fragment trzeba było wykuć na blachę, jak to bywa wykuć bezrozumnie, czego sam autor nie ułatwiał. Jedna z wywołanych męskich ofiar stanęła przy katedrze, rumieniąc się i ledwo dysząc, zaczął „Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina…”. Tu się dramatycznie zawiesił, nie zaufał wieszczowi, może miał jakieś skojarzenia, cisza jak makiem zasiał. – Pała! – podsumowała z satysfakcją polonistka.
[Dzięcielina – dawna regionalna nazwa różnych gatunków roślin pastewnych z rodziny bobowatych (motylkowatych), zwłaszcza koniczyny, lucerny sierpowatej i sparcety siewnej.
Nazwa ta pojawiła się w pierwszej księdze poematu „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza.]
Jarosław Kajdański